Czarny koń motoryzacji. Wspomnienie o Dobiesławie Wielińskim

 

                      W środę wieczorem dotarła do mnie wiadomość o śmierci Dobiesława Wielińskiego, znanego w Poznaniu dziennikarza piszącego o motoryzacji, autora kilkunastu książek związanych z historią samochodów, publicysty i literata o wielkich możliwościach twórczych, prężnego wydawcy. Cios niespodziewany, bardzo dla mnie bolesny, ponieważ od blisko pół wieku mieliśmy ze sobą stały kontakt, ostatnio przeważnie w sieci na wielu portalach.

Dużo wydarzyło się dobrego w jego otoczeniu, przypadło mu w udziale wiele nagród, w tym kilka znaczących dużego formatu. W ubiegłym roku decyzją kapituły prestiżowego, amerykańskiego stowarzyszenia Society of Automotive Historians – „Encyklopedia Poznańskiej Motoryzacji” uznana zostaje za najlepszą książkę 2017. Otrzymuje nagrodę im. Nicolasa-Josepha Cugnota w kategorii non-english book.

                                                    (otwórz)

images

Do Paryża po odbiór tej bardzo prestiżowej nagrody udał się w towarzystwie córki Alicji Kulbickiej. Gratulacjom napływających z całego świata nie było końca. Nikt tak bardzo nie zasłużył na tę nagrodę jak właśnie popularny” Dobek”. Nie sądziłem, że będzie to jedna z ostatnich nagród. Tego roku zamierzałem go odwiedzić, ale Antoninek, gdzie mieszkał, już nie jest dla mnie „po drodze” tak jak kiedyś. Dwa lata temu, w tym samym czasie, przebywaliśmy w tym samym szpitalu, wychodząc stamtąd z nadzieją na poprawę samopoczucia i koniec zmagań z chorobami. Zapał, jaki nam się udzielił zaowocował dwiema książkami u mnie, i u niego też pojawiły się dwa tytuły. Nadzieja pokazała swoje pogodne oblicze, ale na krótko, w naszej sytuacji dobre i to. To „więcej” – już było, i te słynne pięć wykorzystanych minut w życiu, też już było. Mam świadomość tego, że jest bliżej niż dalej, nie wiadomo tylko, ile jeszcze przede mną wiorst życiodajnych?

Poznaliśmy się podczas studiów na WSE w Poznaniu, zajmowaliśmy na zajęciach jedną ławkę, podobni charakterem, spojrzeniem na przyszłość i trzeźwą oceną rzeczywistości. Studia ukończyliśmy z przytupem. Jak przystało na świeżo upieczonych ekonomistów, zaciągnęliśmy się do przemysłu, trwał boom inwestycyjny, w kraju miało miejsce przyspieszenie gospodarcze, fabryki i zakłady kokietowały absolwentów dobrymi zarobkami i możliwością uzyskania mieszkania. Dobek zakotwiczył w Fabryce Samochodów Rolniczych w Antoninku, ja przepadłem w środowisku HCP, oddany problemom rodzącej się w kraju informatyki. Po trzech latach trafiłem komercyjnie do Antoninka, gdzie z Dobkiem stanowiliśmy duet nie do podrobienia i przeskoczenia. Już wtedy przepadł na amen w nurcie dziennikarskim, zajmował się także reklamą, wszystkim co miało związek z rozwojem motoryzacji w Polsce. Po rozwiązaniu fabryki wzięliśmy sprawy w swoje ręce, otwierając pierwsze w Poznaniu prywatne wydawnictwo Black Horse. Pierwszą wydaną książką była „Opowieści Silver Lady” o historii Rolls-Roycea, słynnej limuzyny produkowanej w Anglii. Książka autorstwa Dobka do dziś stanowi rarytas wydawniczy. Miała kilka wznowień i trafiła do czytelników na całym świecie. Od tego wydarzenia minęło już 28 lat, a temat wciąż żyje, nadal widzę kolegę podczas Moto Show jak promuje swoją książkę, widzę go na ekranie TVS prowadzącego program motoryzacyjny. Zapał do pracy na rzecz działkowiczów, ich obrony przed wyzyskiem, walkę o ich nowe prawa adekwatne do przemian społecznych. Dobek walczył do końca, nie był obojętny na to, co się dzieje w Poznaniu, baczny obserwator życia, konstruktywny krytyk absurdów inwestycyjnych i społecznych w najbliższym otoczeniu. Człowiek instytucja.

Nie wypowiem sakramentalnego zdania:” niech mu ziemia lekką będzie” ponieważ nadal jest i będzie obecny w moim życiu, każdym wspomnieniem, każdą publikacją, i fotografiami które mi zrobił w Antoninku w latach 80-tych, wśród brzóz i w wywiadzie, którego mu udzieliłem do gazety zakładowej. Uśmiechnięty zza szkieł okularów tajemniczy gość, stroniący od papierosów, którymi ja się delektowałem bez opamiętania. Nie chcę przyjąć do wiadomości jego śmierci. I niech tak zostanie aż do momentu, kiedy znów się spotkamy. Gdzieś tam?

Jerzy Beniamin Zimny
zdjęcia: archiwum Jerzy Beniamin Zimny

(oprac.: admin)

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz