Po co się tutaj jest?

 

Poetą być…

       Jest nostalgiczny listopad, wiatr strąca wiersze z drzew… I są poeci. Ponad półtora wieku temu, Cyprian Kamil Norwid w noweli „Bransoletka” zadał pytanie:

Jestże się poetą, czyli raczej tylko bywa się?”

Myślę, że poetą nie bywa się okazjonalnie, ale wciąż. Nawet wtedy, gdy nie pisze się nic. Poeta, z racji swych wrodzonych skłonności do głębszego odczuwania świata, nieustannie coś w sobie „przeżuwa”, obserwuje, zapamiętuje lub notuje, zbiera, boleje, współczuje, dziwi się, zastanawia… W stosownej chwili próbuje temu nadać artystyczną formę i zaczyna się słowna obróbka, podczas której czasem aż wióry lecą!

Nie jest to żadne przelewanie myśli na papier, jak głosi jeden z obiegowych sloganów, ani pranie duszy, tym bardziej tzw. układanie (oby!) zgrabnych wierszy. Prawdziwa twórczość samoistnie wypływa z wnętrza. Stamtąd pochodzą wszelkie impulsy, podszepty, wręcz przynaglenia. Ale jeśli po takim „wypisaniu się” przychodzi wielkie z siebie zadowolenie, lepiej nie dać się temu zwieść. Wiersz musi się przejrzeć w czyichś oczach, wybrzmieć w czyichś uszach, spowodować czyjś dreszcz. Nie wystarczy, kolokwialnie mówiąc, pstryknąć palcami. Chociaż… jak mawiał Hans Christian Andersen:

Gdy się jest poetą, potrafi się ugotować zupę nawet z patyka”.

Wielokrotnie przyszło mi „oceniać” wiersze konkursowe. Ich autorzy, ukryci pod różnorodnymi godłami, bywają rozpoznawalni, zwłaszcza przez wytrawnych jurorów, w większości jednak bronią się lub pogrążają same tylko poetyckie zapisy. Szkoda, że na tym specyficznym placu manewrowym nie można postawić znaków na wzór drogowych, np. zakaz stosowania banału. Albo, odnośnie „piłeś – nie jedź”, „nie masz pomysłu – wiersza nie pisz”. Bowiem sama chęć to za mało.

A gdyby tak zapytać, po co się w ogóle jest w związku twórczym (oczywiście pomijam wejścia kuchennymi drzwiami, a takie niestety się zdarzają), a więc gdyby zapytać – PO CO SIĘ TUTAJ JEST? Cóż, można zakładać, ze oto należy się do kręgu wybranych, że osiągnęło się pułap swoich możliwości i teraz już tylko odcinać kupony! Przepraszam za sarkazm.

Jeśli jednak już przynależy się do ściśle określonego grona, dajmy na to – literatów, rozumianych jako „miłośników słowa”, to trzeba pamiętać, aby rzeczywiście tego „słowa”, a więc narzędzia twórczego nie skazywać na stagnację, nie pozwolić, by zarosło chwastem, pokryło się kurzem i pajęczyną. Tworzenie oznacza proces, a więc zmianę, która jest możliwa tylko dzięki poszukiwaniu czegoś innego i otwieraniu się na nowe. W przeciwnym razie będzie się stać, co najwyżej dreptać w miejscu, pisząc ciągle o tym samym i w taki sam sposób, Skutkiem tego prędzej czy później zostanie się w tyle, a takie wyalienowanie odczuje się bardzo boleśnie, Wszak i wrażliwa na chłód mimoza doznaje wielkiej szkody od jego dotyku.

Bywają wszakże poeci, żeglujący samotnie, nigdzie nie zrzeszeni, nie wpisani na listę członków, którzy wiedzą, jak stawiać żagle i jaki obierać kurs. To prawdziwi poławiacze pereł.

Legendarny Edward Stachura, jeden z tych, którym nie grozi zapomnienie, bo wciąż jest przywoływany (czyt. odkrywany na nowo), pisał:

Kiedy jest poezja – poeci też są poezją. Prawdziwy poeta nie jest poetą. Prawdziwy poeta jest poezją” (Fabula rasa).

Trochę to, uważam, spektakularne i górnolotne, wszak poeci to nie efemerydy pojawiające się nie wiadomo skąd. To zwykli, choć w istocie niezwykli ludzie, ale z całą swoją ziemską przynależnością. Choćby i oddychali poezją, muszą się zmagać z przeciwnościami losu, wypełniać zwykłe obowiązki i dotykają ich normalne, bytowe bolączki, Niemniej potrafią tę swoją rzeczywistość nazwać i opowiedzieć w sposób zachwycający, jak czytamy u Jerzego Harasymowicza:

Mój dom/ to kartka papieru/zabudowana słowami

Jak wszystko, zmienia się także i poezja, choćby z racji tego, że ewoluuje język, odchodzą w cień dawne zasady gramatyki, pisowni, stylu etc. Ulega zmianie także sama forma zapisu wiersza, często staje się on figurą graficzną, plastycznym układem liter i słów, swoistą wizualną kompozycją znaków, w której ukrywa się literacki przekaz. Bolesne jednak jest to, że upada kultura słowa. Wyrażenia nie tylko potoczne, ale wręcz nie licujące z etosem poety, krótko mówiąc, rynsztokowe, pojawiają się w wierszach. Czy rzeczywiście trzeba ich używać, żeby wzmocnić wymowę utworu? Pewnie tak, skoro i w mowie wulgaryzmy coraz częściej funkcjonują jako coś co najbardziej trafnie oddaje sedno sprawy. Niestety, niejednego wrażliwca, w tym mnie, może taki pocisk trafić, choćby rykoszetem. Jakże gorzko, w kontekście tego odczytuje się dzisiaj czterowiersz Adama Asnyka:

Chciejcie być skromni, zrozumiali, prości;
Panujcie myślą nad słuchaczów gminem
I budźcie w sercach pragnienie piękności.
Niechaj pieśń wasza będzie dobrym winem…”

Wracając do poetów, są pośród nich i tacy, którzy otoczeni wianuszkiem bezkrytycznych fanów, mają się całkiem dobrze. Zapatrzeni we własne „dzieła”, rozpowszechniają je bez umiaru, to tu, to tam. A przecież od przesytu wcale nie jest człowiekowi dobrze. Co zastanawiające, jakimś dziwnym sposobem potrafią oddziaływać na całe środowiska, dla których stają się jak bożyszcze. Wypowiadają się autorytatywnie, lansują nie zawsze słuszny tok własnego rozumowania, zabierają głos w sprawach, o których niekoniecznie mają szersze pojęcie. Witold Gombrowicz w swoich „Dziennikach” pisał:

Poeta dnia dzisiejszego powinien być dzieckiem, ale dzieckiem chytrym, trzeźwym i ostrożnym. Niechaj uprawia poezję, lecz niech w każdej chwili będzie zdolny zdać sobie sprawę z jej ograniczenia, brzydot, głupot i śmieszności – niech będzie poetą, lecz poetą gotowym w każdej chwili poddać rewizji stosunek poezji do życia i rzeczywistości. Niech, będąc poetą, nie przestaje ani na chwilę być człowiekiem i niech człowieka nie podporządkowuje „poecie”.

Przed bodaj dziesięcioma laty, w Pałacu Działyńskich, prowadziłam spotkanie autorskie młodziutkiego, ale wszechstronnie uzdolnionego Beniamina Marii Bukowskiego. Już wtedy błyszczał jego samorodny talent, zadziwiała rozległa wiedza z zakresu literatury, historii sztuki, teatru, filozofii, religii. Obecny na spotkaniu, dziś już nie żyjący poeta Marek Kośmider, zadał mu pytanie, po którym nastąpiła chwila ciszy. Młody człowiek miał odpowiedzieć, czy więcej jest w nim z artysty, czy z człowieka. I którą z owych wartości ceni sobie wyżej. Beniamin, po zastanowieniu się, odpowiedział, że przede wszystkim jest człowiekiem, a zdobyte umiejętności, kwalifikacje i osiągnięcia są dodatkiem. Gorący aplauz na sali jakże był zasłużony, zapamiętałam również pełen satysfakcji uśmiech na twarzy Marka Kośmidera. Wspomniałam o Bukowskim dlatego, że zapowiadał się na poetę, a tymczasem, jak można wyczytać w Internecie „Trudno zamknąć go w jednej szufladzie, bo w teatrze świetnie odnajduje się w wielu rolach: jest dramatopisarzem, reżyserem i dramaturgiem. W przeszłości bywał także poetą”. A więc bywał.

Jak widać na tym przykładzie, poezja to nie wszystko, choć może niektórym się wydawać, że raz wdrapawszy się na ten Olimp, wypada im już tylko oczekiwać samych hołdów. Przepraszam, wyszło trochę złośliwie.

Tymczasem Ewa Lipska w wierszu pt. „Gdzie indziej” mówi bez pardonu:
Poetów nie ma, Jest tylko moment nieuwagi.

Myślę, że w tym momencie, tak dla złagodzenia, dobrze byłoby wspomnieć o przynależnej, zresztą nie tylko poetom, potrzebie zresetowania się, że użyję komputerowego żargonu. Już w epoce Odrodzenia niejaki Jan z Czarnolasu, w jednej ze swoich „Pieśni” pisał:

Znał kto kiedy poetę trzeźwego?
nie uczyni taki nic dobrego.

To oczywiście stwierdzenie żartobliwe, ale pokazuje, że na przestrzeni wieków nic się w tej materii nie zmieniło. Wszak kilka stuleci później znani artyści pędzla, również uciekali się do dobroczynności absyntu, żeby „uwolnić” się od wszystkiego, co pęta i krępuje ich twórczy imperatyw, a także, by zagłuszyć ból niezrozumienia, czy odrzucenia.

Sami przechowujemy w pamięci liczne spotkania, organizowane zwłaszcza listopadową porą, kiedy zjeżdżali do Poznania poeci spod wielu szerokości geograficznych. Te kuluarowe, bardziej kameralne i delikatnie mówiąc, wzbogacone toastami, pozwalały jeszcze bardziej zacieśnić wzajemne kontakty, przyjaźnie. Czuło się autentyczną więź, rodzaj zbratania, porozumienia bez słów. Śmiem przypuszczać, że taki zwarty bastion poetów byłby w stanie „położyć na deski” niejedno przeciwieństwo losu, a nawet znieść wszystko, no, może nie do końca. Bo jak zauważył Oskar Wilde:

Poeta zniesie wszystko tylko nie błąd drukarski.

Reasumując, bycie poetą to pewien przywilej, ale i powinność. To odpowiedzialność za budzenie świadomości i wrażliwości innych, To częstokroć odsłanianie ciemnej strony księżyca, pokazywanie wyjścia z tunelu, ale także dawanie nadziei i radości. Dobra poezja może być jak majowy deszcz, jak kromka chleba ze smakowitymi powidłami, jak uściśnięcie dłoni. Powyższe dywagacje chciałabym zakończyć strofą Adama Ziemianina:

Kochajcie czasem poetę
On jest rybim okiem
Śladem po locie motyla
I wężową łuską między ziołami.

 

Maria Magdalena Pocgaj
zdjęcie: archiwum ZLP OP