
/…/ Jest noc, ale nie ma łóżka, nie ma pościeli. Bohater zasnął na stojąco, a bohaterka gdzieś w oddali zmaga się z platoniczną miłością do niego. Chciałaby rzeczywistą, okrutnie krwistą, bez opamiętania. Ale bohater nie ma jeszcze imienia, jeszcze się nie pojawił w mieście. Na ulicy, w kawiarni, w cieniu wszelkich spraw do załatwienia. Tak mu dopomóż Bóg i magistrat miejski, gdzieś wysoko urzędujący na Srebrnej Górze. To już było w literaturze, w życiu na odrębnych prawach. Prawach literatury, pięknej i niekoniecznie pięknej, może być brzydka jak liść łopianu na łące matczynej, na polu Jana bez Ziemi.
Jan Palony, mój przyjaciel od łopaty i pióra, gdzieś w Polsce, może za zachodnią rubieżą kolekcjonuje damskie serca. Nie musi zabiegać o litość, skamleć o czuły dotyk. Wysoki jak sekwoja Jan Palony mógłby pomagać Witkowi czyścić staw parkowy w Zdroju. Mógłby na ławce wysiadywać wieczorami, towarzystwo we dwoje. Mógłby pisać lepsze wiersze od Witkowych, chociaż one cudowne i lekkie.
Wiersze Palonego nie są lekkie ani ciężkie. Traktują obuchem wybrańców losu, przedstawicieli awangardy politycznej. Jeśli taka jest, jeśli taka była i odeszła do historii. Do historii trafiły wybryki Palonego, w mieście, na trasach kolejowych, w miejscach zatrzymań. W tym względzie nie był gorszy od Bruna i Bursy. Na Wysogotowie znali go wszyscy. Słynął z głosu operowego i roweru, który nadawał się jedynie na złom. Palony jeździł i dzwonił po okolicy. Mogli podług niego nastawiać zegarki. I nastawiać pranie i wszystko inne. „Ma się na burzę” – mówiono – kiedy Janek nerwowo kręcił kółka swoim rowerem na placu przy szkole. A szkoła była trzyklasowa, jak na tamte czasy to i tak było dużo, więcej uwagi miejscowi przywiązywali do szparagów. Od pewnego czasu znikają z pól tradycyjne zboża i coraz więcej na nich pojawia się warzyw. Poezja też się zmienia, jest jak kobieta rozwojowa, zmienia stroje i fryzurę, nadążyć za nią nie sposób. Wiersze moje – mówi Janek buntują się przeciwko mnie, nawet w koszu szczerzą zęby i domagają się lepszego traktowania. Z Palonym można nie tylko wypić, można całą noc dyskutować o poznańskiej poezji. On zna towarzystwo lepiej niż ja, więc uzupełnia moją wiedzę na zasadzie poczty polowej. Polowej, bo w Wysogotowie są szczere pola, wiatr hula i roznosi od chaty do chaty wieści zakazane, a o poetach wieści są najbardziej pikantne. Kto z kim, kto kogo zostawił, kto się przespał, a kto nie ma szans na wydanie książki. Dyskryminacja facetów nagminna, kto zatem ma walczyć o męskie prawa? Kobiety? Zostawiam czytelnika z tym problemem, niezależnie od płci. Czasy się zmieniają? Czyżby? Czas jest zawsze taki sam, w taki sam sposób biegnie z nami, nigdy bez nas. Czas nas nie unika, czas nas nie wyróżnia, czas nie daje forów nikomu. Tylko my sami inaczej obchodzimy się z czasem. Zdaje się nam, że go czymś wypełniamy, pustką, pracą, zabawą. Niekiedy nie zauważamy czasu, wtedy dźwięk dzwonu, bicie zegara, gwizd lokomotywy uświadamiają nam bezgraniczne panowanie czasu. Którego jakby nie ma, albo był obok, nami nie zainteresowany. Czasem nam się nagle urywa, czas w czasie z czasem? Wtedy jest to niepowetowana strata. Bo inni podczas naszej nieobecności w czasie idą do przodu, płodzą potomka albo zmieniają bieg historii. Czas patrzy na nas okiem ekonoma, jeśli nic nie dostrzega, potrafi przyspieszyć. Mówi się wtedy – stracić z oczu czas./…/ JBZ
/fragment powieści pt. Róże z Montreux/