W słońcu i w deszczu

Powroty do przeszłości to niebezpieczna gra, nie ma w niej zwycięzców, są wyłącznie pokonani przez czas, który w każdym miejscu okrutnie obchodzi się z człowiekiem, a zwłaszcza z jego miejscem dorastania. Powroty do przeszłości to rekonstrukcja pewnych wydarzeń, które w jakimś stopniu zaważyły na przyszłości, i teraz są przedmiotem oceny ich wartości, bądź skutków, które stały się trwałą podwaliną egzystencji, w innych miejscach, rozsianych po kraju i świecie. 

Moja droga na Zachód była zawsze ta sama, wczoraj po wielu latach pokonywałem ją po raz ostatni, ponieważ doszedłem do wniosku, że przyszłość nie znosi powrotów, zwłaszcza przyszłość człowieka, który jest na ostatnim etapie swojego życia. Nie ma powrotu do przeszłości, bo te miejsca już nie są takie same,  większość z nich zniknęło bezpowrotnie, tak jak znikają wszelkie punkty odniesienia. Nie mówiąc o ludziach, których też już nie ma, a jak nie ma ludzi, to nie ma do kogo powracać. Nawet cmentarz nie jest już punktem odniesienia, rozrósł się jak modrzew, nagrobki murszeją, mech na nich króluje, wiele miejsc pochówku wymaga prolongaty bo grozi im likwidacja. A kto ma prolongować?  Zdarza się, że dobrzy ludzie czynią to anonimowo. 

Nie było nam dane, czwórce ostatnich z ulicy Kościuszki, zapalić dla zmarłych kolegów znicze, naszą wędrówkę po cmentarzu przerwała brutalnie ulewa. Z pogodnego wcześniej nieba spadły hektolitry wody, a nas uchronił rozłożysty klon, „małomówny”, przed totalnym podtopieniem.

Klon milczał a nasza czwórka miała okazję okrasić ulewę wspomnieniami. Pół wieku minęło a tyle w naszej pamięci pozostało artefaktów, nic dziwnego, ponieważ nasze losy są bardzo podobne, taka szczególna cecha pokolenia lat 40-tych. Czyli praca u podstaw. W mianowniku z „traktatem o dobrej robocie” Tadeusza Kotarbińskiego. A Tadeusz Kościuszko, jakby na odwagę w zmaganiach z przeciwnościami, z przeciwnościami życia, każdego z nas, bez wyjątku.

Z licznego grona chłopców z ulicy Kościuszki, tylko nasza czwórka pozostała, może dlatego, że po szkole podstawowej opuściliśmy to miasto, udając się do szkół, bez drogi powrotnej? Miasto przychylne młodości niewiele mogło oferować nam na przyszłość, w pewnym sensie stało się miejscem stagnacji dla tych, co pozostali w nim na zawsze.  Jest to wyłącznie moja teza, i tu muszę polemizować z Alfredem Henschke, który pisał o swoim i naszym mieście: „Tam gdzie Bóbr do Odry a czas do wieczności wpływa”. Wieczność wielkiego niemieckiego poety, jest równie dramatyczna jak wieczność naszych kolegów z dzieciństwa. Nekropolia z jego nagrobkiem została zlikwidowana, a na jej miejscu, powstał okazały park.

Czas mimo że jest destrukcyjny, bywa też litościwy, bo najważniejsze nasze punkty odniesienia; dwie przedwojenne kamienice stoją nadal, otoczone nowymi blokami mieszkalnymi, stanowiąc oazę bardzo odległej przeszłości. Nic, że starowinki,  z nadwątlonym tynkiem nadal służą ludziom swoim dachem, i nadal w nich pokutują dusze byłych mieszkańców, a ściany – gdyby mogły mówić, opowiedziałyby ze szczegółami historię miasta położonego w widłach Odry i Bobru.

Ostatni raz byłem tutaj z promocją książki pt. Gromnica w 2016 roku. Przy „Parkowej” odżyły na moment wspomnienia, czas spędzony był tylko niewiele znaczącą chwilą,  po której wszyscy wrócili „do siebie” z mieszanymi uczuciami. Nie da się powrócić do przeszłości choćby na chwilę, bo i nie ma po co wracać, gdy większość rówieśników odeszło z tego świata. Taką, a nie inną świadomość wyniosłem sześć lat temu z „Parkowej”. Ostatnia noc spędzona w hotelu Odra, była ostatnią spędzoną w tym magicznym miejscu, zważywszy na fakt mojego biznesowego związku z miejscowym zakładem produkującym urządzenia do gastronomii. W latach 2002-2004 hotel Odra był moim drugim domem.  I już nie będzie. Z przyczyn obiektywnych.

Pisałem kiedyś: Będę jak ta rzeka, stojąc na moście jubilacie, i dzisiaj stoję i oglądam prace hydrotechniczne, których efekt ma nadać rzece nowy, praktyczny status. Most będzie podniesiony wyżej, nowe techniczne nabrzeże stanie się miejscem biznesu i rekreacji, no i rzeka prosi się o zahamowanie procesu zwężania koryta przez napierającą roślinność pokrywającą piaszczyste łachy nanoszone przez nurt.  Głębokie zatoczki między ostrogami, regulujące poziom wody w rzece są coraz mniejsze, z biegiem lat bez interwencji człowieka zanikną bezpowrotnie.

„Zatoczki” symbolizują nasze życie, zielona przyroda wydziera rzece koryto, ubożsi o przeszłość patrzymy z niepokojem, każdy na swój życiowy nurt, jak przeżyć, płynąć dalej kiedy przed nami pozostał ostateczny cel, jedyny niepodlegający możliwości wyboru. Wspólny dla wszystkich na ziemskim globie.

Rzeka wraca do łask, a my wracamy do siebie, każdy z osobna staje w swoim progu i spogląda za siebie. Przeszłość stała się mglista, bez znaczenia, jak poezja  oderwana od rzeczywistości bez miejsca przeznaczenia. Przejadł nam się język, zaangażowanie jest coraz mniejsze, hasła i deklaracje stają się śmieszne. Tylko pory roku coś wnoszą i wynoszą, pozostaje „pusta karta dań tego świata” co sugerował Wincenty Różański,  i schronienie pod koroną „małomównego klonu”, co zauważył dawno temu Andrzej Babiński. Miasta się rozrastają, rozrastają się cmentarze:  „jak modrzew” – to z mojego wiersza – pisałem dawno temu zainspirowany liryką swoich starszych kolegów.

W drodze powrotnej mijałem wysoką figurę świebodzińskiego Chrystusa, który w jakiś sposób „przyczynił” się do rozwoju tego miasta, czego dowodem jest usytuowanie w tym miejscu, największej firmy logistycznej na świecie.  Stoi Chrystus na skrzyżowaniu dróg ze wschodu na zachód i z północy na południe.  Stoi w pełnej zgodzie z wielkim biznesem, i coraz częściej młodzi umawiają się pod jego figurą. Szczególny to punkt odniesienia, jak latarnia morska, inspiracja nie tylko dla wiernych. Refleksje dopadają kierowców, trudno o lepszy punkt odniesienia, orientacji na dalszą drogę.

Jerzy Beniamin Zimny, 07.06.2022