38. Konkurs im. Kazimiery Iłłakowiczówny /laudacja/

Karol Samsel

(Nagroda Poetycka 38. Konkursu im. Kazimiery Iłłakowiczówny za debiut w 2021 r.  dla Mateusza Żaboklickiego, Macieja Konarskiego i Wojciecha Kopcia)

            Na samym początku warto byłoby nadmienić, w jak szczególną konstelację układają się tegoroczni laureaci 38. Konkursu im. Kazimiery Iłłakowiczówny za debiut – gdy tylko sięgnęlibyśmy nieco głębiej, choćby do ich notek biograficznych. W pierwszym rzędzie to imponujący Mateusz Żaboklicki, niekwestionowany lider wyliczenia, poeta, dla którego (jak myślę) długo jeszcze będzie braknąć odpowiedniego języka opisu krytycznoliterackiego – a nawet – rzeczowej hermeneutyki interpretacji (tak nowe lądy Żaboklicki, absolwent filologii klasycznej i studiów śródziemnomorskich na Uniwersytecie Warszawskim, odkrywa). Rocznik: 1991. Są jeszcze dwaj dostrzeżeni, wyróżnieni, niezwykle sprawni w swoim rzemiośle, debiutanci, zarówno metryka jednego, jak i metryka drugiego znacząco jednak oddala się od metryki Żaboklickiego – w przeszłość w przypadku Macieja Konarskiego (ur. w 1983 roku) oraz w przyszłość w przypadku młodziutkiego Wojciecha Kopcia (ur. w 1998 roku). Nader interesująca sytuacja zestawieniowo-porównawcza, nieprawdaż? Choćby dlatego, że każdy spośród eksponowanych tutaj debiutujących poetów – również, jak się okazuje, z przyczyn metrykalno-generacyjnych – reprezentuje inny językowy obraz świata – od Konarskiego po Kopcia, z przystankiem w osobie wybitnego Żaboklickiego, obcujemy bowiem z rozległym piętnastoleciem przemian na wielu poziomach: mentalnym, wrażliwościowym, językowym i filozoficznym. Dobrze byłoby te niuanse dostrzec, to przecież nie detal, a makrostruktura – czasu, epoki, całościowego stosunku do kultury, literatury albo i języka – odbijająca się na jakże istotnej dla nas twórców „mikrostrukturze”: czyjejś indywidualnej dykcji literackiej, tworzywa, wypracowanego idiomu pisarskiego.

            Co do Żaboklickiego – nie chodzi przecież o niezobowiązujące odnotowanie świeżości stylistycznej jego debiutu, jak czyni to z dużym skądinąd wyczuciem na łamach „Wizji” Jakub Sęczyk, recenzent Nucić. Szłoby o coś więcej, a mianowicie – o sprawne przeprowadzenie czytelnika przez zagadkę czyjegoś mistrzostwa, o odpowiedź na pytanie: „Jak on to robi?” (pytanie stare jak świat). Nie mam wątpliwości, że innowacyjny językowy obraz świata w wierszach Żaboklickiego „zaszczepiony” został na jego szczególnym klasycznym wykształceniu. Dalsze konkretyzacje są bardzo ryzykowne, to jednak, co dzieje się w Nucić, osadzone zostało na potężnej refleksji metajęzykowej, metaskładniowej, a także lingwistycznej, refleksji, w którą Żaboklickiego nie mogłaby wyposażyć żadna indywidualna inspiracja autorska, nawet takimi tuzami, jak np. Andrzej Sosnowski, którego echa poetyckie w tomie wyłapuje (nie bez sporej słuszności) wspomniany recenzent poety na łamach „Wizji”, Jakub Sęczyk[1]. Oto jeden z wymownych cytatów poświadczających ową zaawansowaną poetycką muzykę Nucić. Pochodzi z wiersza Piosenka I (loop) będącego wizytówką całego tomu:

przy Krakowskim

przyjechani z całej Polski

– studenci

zblazowani i przejęci

wyciągają cudze wnioski

z cudzych paczek papieroski

nie do końca

przekonanych trzyma nigdy niesłabnąca

– wątpliwość

śmieszne papieroski plenerowe piwo

śpiewające żywopłoty

koty

dreszcze nogi i debiuty[2]

            Z jaką metrycznością mamy tu de facto do czynienia? Och, bardzo niełatwa to kwestia. Jeżeli cokolwiek musiałbym tutaj ad hoc zasugerować, twierdziłbym chyba, że Żaboklicki traktuje metryczność w sposób filozoficzny, tak, filozoficzny, nie zaś szkolny – i że próżno podobnej dojrzałości szukać u jego poetyckich rówieśników (oraz nierówieśników). Dlaczego uważam, że ma to związek ze studiami klasycznymi? Może ze względu na eksperymenty w perspektywie szyku, ewidentnie wskazujące, że poeta ma za sobą doświadczenia pracy w językach innych niżeli SVO (podmiot – orzeczenie – dopełnienie), przypomnijmy tymczasem, łacina jest językiem typu SOV (kolejno podmiot – dopełnienie – orzeczenie) i naprawdę daje się to wysłyszeć, również w wierszach intertekstualnych Żaboklickiego, takich, jak znakomite, nawiązujące do Baczyńskiego, a przy tym – niewybrednie flirtujące z polityką – Sur le pont, czy niewiele gorsza – Noc tysięczna i pierwsza, będąca nawiązaniem do młodzieńczej jednoaktówki Cypriana Norwida, całkiem świadomie przez Żaboklickiego przywoływanej (za co wielkie brawa)[3]. Wsłuchajmy się może tylko w sam początek Sur le pont bardzo jednoznacznie trawestujący nie tylko styl, ale również – frazeologię poetycką Baczyńskiego:

Ten wiersz jest teledyskiem kręconym na moście

Gdańskim, sesją zdjęciową, poślubną, na moście

Świętokrzyskim i dziurą w asfalcie na moście

Północnym, aż but wpada. Ten wiersz jest na moście

średnicowym stojącą kaemką, na moście

Grota korkiem z powodu wypadku, na moście

Łazienkowskim wypadkiem przez korek, na moście

Łazienkowskim człowiekiem i flagą[4].

            Powróćmy na koniec do metryczności wyższego rzędu, tej pojętej na sposób filozoficzny, metaliteracki – dekonstrukcyjny i rekonstrukcyjny naraz. To niemałe Żaboklickiego osiągnięcie i myślę, że jeszcze niejedno studium na temat muzyczności tomu Nucić będzie musiało powstać, byśmy zrozumieli, jakie osiągnięcie zostało tutaj tak błyskotliwie „zamarkowane” oraz „skonsumowane”, właściwie – równocześnie. Ująłbym sprawę może w mało technicznym skrócie, jednakże pozwolę sobie na niego ze względu na mniej zobowiązującą poetykę wypowiedzi, którą przyszło mi tu przed Państwem formułować. Żaboklicki odsyła wiersz toniczny do archiwów, proponując coś o wiele bardziej wieloaspektowego i metajęzykowego. Dla mnie samego jest to oferta wiersza metrycznego per se, od dzisiaj wiersz metryczny pozwolę sobie kojarzyć właśnie z Żaboklickim oraz z jego muzycznymi „cyzelacjami” z tomu Nucić. Może tylko nadmienię o wierszu tak znakomitym, jak wiersz o penisie podmiotu lirycznego, Gorąco („bezpiecznie tak w cieniu / w cieniu prącia mojego / w chłodzie członka / w prąciu cienia”). Bardzo się cieszę, że poetów debiutujących wciąż stać na tak ostentacyjno-klasycyzujące żarty. Niewtajemniczonym z Państwa może tylko przypomnę, że w świetnym (a niestety niedocenionym) tomie Kazimierza Brakonieckiego, Amor fati, znajdziemy wiersz podobny, skonstruowany w schemacie strawestowanej ody, pt. Do fallusa[5]. Uważam, że to niezwykle symptomatyczne. Nie sugeruję tym samym, oczywiście, że Żaboklicki pracował „na materiale” Brakonieckiego.

            W bardzo subiektywnym wyborze między Maciejem Konarskim a Wojciechem Kopciem swój głos oddałbym chyba na tego drugiego, który uwodzi mnie ponętną materialną atematycznością na swój sposób przypominającą mi georgiański „wiersz beztematyczny”, a więc – odsyłającą do najszlachetniejszych korzeni modernizmu poetyckiego z jego ideałami (pozornego przecież tylko) desinterestedness – bo czy Kopeć nie pochodzi trochę ze świata, w którym nad skandującym zaangażowaniem nie góruje „heroizm estetycznej obojętności”, nierzadko ukrywający się pod purnonsensową maską (maseczką) ekscentryzmu. Może właśnie dlatego czytamy u poety takie frazy, jak „Leżymy kocim pęcherzem do góry. Naokoło brzucha / kręci się VHS, odpowiednik wakacji z muszkami”[6] lub „Puchniemy jak kulka instant, / zawiadując ostatnim lotem komara”[7]. Ja w każdym razie tak podobne sformułowania bym czytał – jako rodzaje autofraz, deklaracje Niedeklarowalnego, a wreszcie jako semantyczną próżnię obietnic, która winna górować nad całym estetycznym triumfalizmem i poetyckimi „obietnicami bez pokrycia” – próżnię zatem w najlepszym tego słowa znaczeniu. Georgiański „wiersz beztematyczny” poniekąd tak, jak panorama góruje ponad tematem (a więc ponad wycinkiem ciekawego lokalnego krajobrazu). I Kopeć ma coś w sobie ze szlachetności Stefana Georgego: „Patrzcie, z napoczętego oczka wyłazi teraz / nieludzka wyporność”[8], oto frapująca puenta wiersza o równie frapującym tytule pestki dyni pakowane po 1 kg. Co tu dużo mówić, w sferze „beztematyzmu” oscylują również wiersze tematyczne Kopcia: chociażby znakomite (trzystrofowe, dziewięciowersowe – jednak tylko jednozdaniowe) tuczniki rasy puławskiej[9].

            „Wiersze Macieja Konarskiego odczytuję w sposób »anarchitektoniczny«”[10], wyznawała swego czasu w sprawie ostatniego z laureatów tegorocznej Iłłakowiczówny – Joanna Mueller, wspominając wtedy przy okazji o studiowanym przez Konarskiego budownictwie jako figurze znaczącej jego twórczości (niewykluczone przecież, że Mueller „dopisywała” budownictwu Konarskiego równie istotne, ale nadmiarowe sensy, co te, które ja sam przed momentem przypisywałem studiom klasycznym Żaboklickiego). Cokolwiek by nie mówić, tom wierszy Nauki przyrodnicze dostarcza nam kilku kapitalnie zharmonizowanych postaw podmiotowych, a także paru świetnie zorkiestrowanych sytuacji lirycznych. Bardzo dobrze zatem, że Konarski również znajduje się na podium: proponuje bowiem dykcję najmniej awangardową, co oznaczać musi literacki konserwatyzm, ale już nie zachowawczość, którą eliminuje się tutaj bardzo pomysłowo, bowiem poprzez solidnie dyscyplinowaną odwagę imaginacyjną. Skoro o dyscyplinie zaś mowa, ujmę sprawę w największym, jednak w przemawiającym do wyobraźni skrócie. Gdyby z tegorocznego grona – laureata i dwóch wyróżnionych – kompletować skład zupełnie nowego sporu klasyków z romantykami, jeżeli wierzyć w ogóle, że ów spór jest poniekąd dźwignią naszych zmian kulturowo-literackich, w ogóle, po stronie romantycznej postawiłbym właśnie Żaboklickiego (ur. w 1991 roku) oraz Kopcia (ur. w 1998 roku), po stronie klasycznej – w arystokratycznym (co by nie mówić) odosobnieniu stanąłby tylko (ale i aż) Konarski z 1983 roku. Również dlatego uznałem, że metryki tegorocznej Iłłakowiczówny są znaczące, że właśnie daty i właśnie wiek ujawniają niesprowadzalne do siebie w najmniejszym stopniu językowe, ale i znaczeniowe – obrazy świata.

Oto jeden z piękniejszych fragmentów Nauk przyrodniczych Konarskiego, poniekąd modlitwa, po części konfesja pastoralna, a po części – elegijny recytatyw (nazbyt długo?) „przeciągany” na echu (chyba mógłbym się tak wyrazić…). Wysłuchajcie Państwo nieco większej części wiersza pora karmienia, którego autorowi tomu bardzo szczerze gratuluję. Liryk wzbudza we mnie bardzo określone oraz bardzo zdecydowane skojarzenia, subtelnie oraz postmodernistycznie naraz nawiązując do hymniczno-rapsodycznej tradycji liryki – w ogóle. Jest trochę tak, jakbyśmy słyszeli u Konarskiego modlitewny „tembr bez tematu”, określone „wyznawcze metrum”, ale już bez muzyki, jej charakterystycznych figur, tropów, formalnych schematyzacji. To naprawdę wspaniale. Jeżeli na tym miałby polegać pastisz, a wraz z nim cała kultura poetyckiego pastiszowania, osiągnęlibyśmy bardzo wiele – w tym względzie wyczucie Konarskiego widocznie przewyższa talenty imitacyjne Żaboklickiego i Kopcia:

niech nie widzę, jak żują znad szumu pogłowia,

spluwają chrząstkami, ferując wyroki

o włos od naczynia, ostatniej instancji.

pomnę wydajność, a wraz ze śliną

wsiąknie w wezgłowie. brudne,

aż któryś z kacyków odprawi żertwę

i zwyżkować będą akcje na parkietach

w jodełkę, aby organy rozmieścić w boksach

z szeregiem urządzeń w trybie czuwania[11].

            Co Państwu wysłuchany fragment przywiódł na myśl – w pierwszym rzędzie? Mi – modlitwę Chrystusa w Getsemani. Raz jeszcze doprecyzujmy sprawę: mówimy tu nie o kliszach religijno-dewocyjnych, a o czymś o wiele bardziej uniwersalnym i rozleglejszym: semantyce Getsemani, o związanych z Getsemani schematach formalnych, modelach obrazowania, dyskursach wyobraźniowo-filozoficznych. Dość powiedzieć, z czym jest tu paralelizowane agonalne cierpienie Chrystusa… Zauważyli to Państwo? Z cierpieniem „w trybie czuwania”, jak pisze poeta – a zatem (jak to rozumiem) z pasją urządzeń elektronicznych, przekraczających w ten sposób swój własny elektronowy, technotronowy – Ogrójec. Getsemani w tej sytuacji, wypadałoby chyba powiedzieć, istnieje – ale jak istnieje – jako model doświadczenia, jako osobliwa składnia: poznawcza i wyznawcza, jako poetycki quasi-sąd, jako fikcja hermeneutyczna wreszcie, rodzaj stanu – więc bycia na wschód od Edenu, we współczesnej, cywilizacyjnej Ziemi Nod. Wielki wiersz. Tak uważam (nawet jeśli dopisuję mu kilka dodatkowych sensów…). Dobrze, że Iłłakowiczówna takie momenty współczesnej poezji wyłapuje. To przede wszystkim powinno być jej artystycznym (a także społecznym) zadaniem.

[1] J. Sęczyk, Szaleństwo jednej nocy (czyli tam i z powrotem) (Mateusz Żaboklicki, „Nucić”), Magazyn Wizje [online], [dostęp: 2.11.2022], >https://magazynwizje.pl/aktualnik/seczyk-zaboklicki/<.

[2] M. Żaboklicki, Piosenka I (loop), [w:] tegoż, Nucić, Łódź 2021, s. 5.

[3] „Jest przepiękna // noc, każdy z nas panisko, każdy księciunio, / […] jest rolex ukoronowany nad nami”. Tegoż, Noc tysięczna i pierwsza, tamże, s. 28.

[4] Tegoż, Sur le pont, tamże, s. 26.

[5] K. Brakoniecki, Do fallusa, [w:] tegoż, Amor fati, Szczecin 2014, s. 67-68.

[6] W. Kopeć, głowicę do magnetowidu Daewoo, [w:] tegoż, przyjmę/ oddam/ wymienię, Kraków 2021, s. 9.

[7] Tegoż, drożdże suszone piekarnicze, tamże, s. 8.

[8] Tegoż, pestki dyni pakowane po 1 kg, tamże, s. 31.

[9] Wiersz dotyczy – uwaga! – „delikatnego szeleszczenia” pręg świń korsarskich. „Z pręgowanymi świniami, przezywanymi – / dla odróżnienia od tych umaszczonych / po belgijsku i po puławsku – świniami // korsarskimi, jest tak, że jeśli pochodzą / z licznego miotu, mają wysokie, twardo / ustawione kończyny i tułów łagodnie // zwężający się ku przodowi, to ich pręgi, / pod wpływem promieniowania cieplnego, / powinny delikatnie szeleścić”. W. Kopeć, tuczniki rasy puławskiej, tamże, s. 41.

[10] J. Mueller, Wersy jak mansjony. O anarchitektonicznej poezji Macieja Konarskiego, Biuro Literackie [online], [dostęp: 2.11.2022], >https://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/recenzje/wersy-mansjony-o-anarchitektonicznej-poezji-macieja-konarskiego/<.

[11] M. Konarski, pora karmienia, [w:] tegoż, Nauki przyrodnicze, Łódź 2021, s. 25.