Zofia Grabowska Andrijew: . . . choć nie był to czas odlotów . . .

 

ŚMIERĆ OBŁASKAWIONA

W drugą rocznicę śmierci Marii Ewy Aulich

poetki, dziennikarki, pedagoga

MAJU, niemożliwa do zapomnienia !
Prosiłaś siostrę : „Zamień się z jaskółką” a sama zamiast zamienić się, zmieniłaś się
w jaskółkę i odleciałaś, choć nie był to czas odlotów.
Porzuciłaś swe pełne rodzinnych pamiątek gniazdo, zostawiając swój portret malowany
pędzlem Basi i twymi słowami, by ich strzegł.
Zostawiłaś także nas, twych licznych przyjaciół, których zawsze wspierałaś w potrzebie.
Każdy mógł znaleźć schronienie i ciepło w twych furgoniastych bluzach, zwykle we
wszystkich odcieniach nadziei i zawiesić oko na ciężkich sznurach starannie wybranych
kamieni.

Na tę ostatnią podróż przynieśliśmy ci zielony agat mszysty, by cię prowadził i białozielone róże avalanche, by sunęły za tobą lawiną naszego żalu.

STAŁO SIĘ.

Zaglądaj pod nasze rozwichrzone strzechy. Gdy już rozpoznasz niebieskie obyczaje i przeprowadzisz stosowne wywiady, przyślij je do GŁOSU… i na nasze e-maile.

Zanim się odezwiesz, czytam wiersze, które nam zostawiłaś.

Wedruję „ŚLADAMI DOTYKU” po Wieluniu w towarzystwie „ducha domu” twego urodzenia. Oglądam rodzinne meble – „Kredens”, „Szafeczkę”, „Bibliotekę”, „Cudze biurko”, wyleguję się na „Starej wersalce” , podziwiam stuletniego „Singera”, który „dorabia…do zasłużonej emerytury / kiedy żadna nowoczesna maszyna do szycia / nie chce nawet dotknąć roboty”. Smakuję „szarlotkę” i „Placek w kratkę”.

Na koniec modlę się twymi wierszami : „***Panie coś ptakom / jarzębinę stworzył, / aby przetrwały”…

Zagłębiam się w twój intrygujący czwarty tomik „ZAMIEŃ SIĘ Z JASKÓŁKĄ”

Złożony z 15 wierszy, będących tym, co starożytni w Rzymie nazywali lamenta, a w Atenach threni, dedykowany : Pamięci Małgosi, mojej młodszej siostry sytuuje się w długim ciągu utworów inspirowanych dziełem J. Kochanowskiego, wśród których znajdziemy takie jak „Ojciec zadżumionych” J. Słowackiego, „Dumanie” C. Norwida czy „Niobe” K.I. Gałczyńskiego. Spróbuję go odnieść do wciąż niedościgłego wzoru „Trenów” mistrza z Czarnolasu, co dla autorki jest tyleż zaszczytem, co zagrożeniem.

To też liryczna opowieść, lecz bez cech poematu i nie o duchowych perypetiach podmiotu lirycznego, przeżywającego kryzys wewnętrzny spowodowany załamaniem ideałów jak u Kochanowskiego, a o siostrzanych dusz obcowaniu na granicy świata i zaświatów. U Kochanowskiego składają się na nią pochwała Orszulki, opłakiwanie, wreszcie pocieszenie wraz z napomnieniem, tu odchodzenie, duchowe obcowanie ewoluujące w kierunku wspomnień i pocieszenie, ale nie podmiotu lirycznego jak w trenie XIX, tylko zmarłej siostry. Pocieszeniem staje się przekazanie informacji, że wspólna wartość jaką stanowi „duch domu naszego urodzenia” został odnaleziony i zamieszkał w nowym miejscu z rodziną.

O tomiku M.E. Aulich można powiedzieć, że tak jak „Treny” Kochanowskiego, jest pomnikiem życia rodzinnego. Ale już nie zmarłej. To odnosi się tylko do Orszulki, której ojciec, doświadczony przez los, wystawił pomnik bogaty w szczegóły i wyidealizowany.

O Małgosi wiemy niewiele. Poznajemy ją na łożu śmierci jako „Skulony cierpieniem kształt /W którym tyle jeszcze Ciebie…”. Ciebie jakiej? Nie znamy jej wieku, wyglądu, strojów, zwyczajów, talentów… pośrednio mówią o niej wymienione przedmioty (lustro, słoje z piklami), bezpośrednio – ocena w słowach „…dajesz nam swą miłość ucząc/ jak żyć bez Ciebie”. Nade wszystko jednak to, że towarzyszący przy umieraniu podmiot liryczny postrzega ją jako baranka ofiarnego cierpiącego „Za odkupienie naszych grzechów”. To nadaje sens tej śmierci, dzięki czemu łatwiej się z nią pogodzić.

Może dlatego nie ma tu trudnych pytań, które do dzieła Kochanowskiego wprowadzają problemy eschatologiczne i treści filozoficzno-moralizatorskie dotyczące człowieczego losu oraz trudów i walorów życia nie ma rozrachunku z własnymi ideałami.

Kochanowski śmierć Orszuli przedstawia jako gwałt na naturze, „…prawo krzywdy pełne”, pomyłkę „ukwapliwego” ogrodnika – zawsze jako działanie przeciw porządkowi rzeczy. To stąd wyrasta jego bunt, zwątpienie w mądrość, cnotę, pobożność, stąd szukanie ratunku u Plutona, władcy podziemi, u Czasu – ojca niepamięci, wreszcie w kornej modlitwie ( T. XVIII), błagającej o litość Boga karzącego „ojcowskim obyczajem”, aż po pocieszenie
i uspokojenie przyniesione we śnie przez matkę autora. To ona wskazuje dobre strony śmierci dziecka i poucza syna, by nie użalał się nad stratą, a cieszył się tym co zostało, bo „Czas doktór każdemu”. Ten niełatwy optymizm XIX trenu łączy zakończenia obu cykli utworów, lecz ma inne źródła. Myślę, że autorka zna ten tren, ale jeśli nawet nie, to zgodnie ze słowami matki Kochanowskiego cieszy się mistycznym kontaktem ze zmarłą, bez konieczności skorzystania z leczniczych właściwości czasu, bo – jak pisze w zakończeniu całości – obu siostrom są potrzebne wspomnienia i ten nieracjonalny, ale mądry kontakt, który daje „moc przetrwania”.

Jest w tej postawie chrześcijańska – niechętnie przez współczesnych przyjmowana – akceptacja cierpienia i ofiary oraz poddanie się woli bożej. Nie znajdziemy tu towarzyszących Kochanowskiemu uczuć rozpaczy, buntu, wątpliwości dotyczących losu dziecka.

Autorka nie pyta: „Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest…”.Dla niej istnienie zmarłej jest oczywiste, a miejsce pobytu to nieokreślony „czwarty wymiar”. Przypomina on niebo wykreowane współcześniej, lecz nie bez wyobrażeń z dzieciństwa i na wzór ziemski. Świat żywych łączą z nim anioły, w potrzebie – jak ta po katastrofie 28 stycznia 2006 roku – pospiesznie przekwaterowywane, bo „chmur zabrakło” i posyłane przez świętego Piotra do ocalałych, by skrzydłami zaganiały „…rozpacz / do opustoszałych / gołębników”. Stąd „Suplikacje” autorki o protekcję siostry u własnego, bardzo po ludzku wyobrażonego, zmęczonego Anioła Stróża. Nie umieściła w tym wyobrażeniu Boga, są działający w jego imieniu. Nie wiemy, co powstrzymało autorkę. Może też jest dla niej Wieczną Myślą jak dla Kochanowskiego?

Jest w trenach M. E. Aulich akceptacja tego co niesie życie, poddanie się prawom natury, wyznaczającym odwieczny porządek przemijania, choć nie bez prób ratunku, bo „Odpłynęła ostatnia tratwa…”. Ta – jak podaje okładka – „warszawianka z wyboru” urodzona w Wieluniu wyrosła pod „Moją wierzbą wieluńską” (tytuł debiutanckiego tomiku poezji) i z nią wrosła w krajobraz. Teraz w bliskości z naturą, w akceptacji jej porządku, znajduje oparcie („Chronione kwiaty”, „Po zachodzie słońca”). Ma to również odbicie w zastosowanych w promowanym tomiku środkach wyrazu.

Przez pięć pierwszych trenów, towarzysząca odchodzeniu starsza siostra wspiera umierającą w trudzie i bólu śmierci wyobrażonej jako mozolna wspinaczka „…na swoją górę Tabor (…) ku Objawieniu (…) do Światła”. Nie rozpacza, przeciwnie , zachęca do wysiłku: „Nie oglądaj się, popatrzysz na nie (zielone łąki) dopiero ze szczytu”. Dodaje odwagi, opisując umierającej m i e j s c e w c z w a r t y m w y m i a r z e jako „najpiękniejsze Pastwiska”, które pokaże „Twoja kochana babcia Genia”.”…tak samo / jak pokazywała świat”. Tam też czekają rodzice, tam trafia zmarły Jan Paweł II. Po śmierci siostry nadal sprawuje nad nią opiekę, zajmuje się nią, nie sobą. Trudno jednoznacznie rozstrzygnąć czy bohaterem jest Małgosia, czy ja liryczne. Widzi ją uwięzioną „w ramionach podwójnej tęczy” i traktuje jak żywą. Przypisuje jej nadal tę samą troskę o dzieci, o dom, ciekawość tego co dzieje się z bliskimi i podpowiada: „…może uda Ci się / zamienić /z jaskółką /albo wróblem”. Nieustannie czuje jej bliskość. W trenie „Chronione kwiaty” znajdziemy przypuszczenie: „Może Twoje życie / w czwartym wymiarze / trwa obok nas / ukryte w delikatnych / płatkach maków / albo błękitnieje / chabrowym spojrzeniem”.

Nieustanna świadomość bliskości zmarłej staje się uciążliwa, stąd prośba „…Powiedz / swojej nieobecności / że nie musi wciąż /deptać mi po piętach/ jakby się bała / że o niej zapomnę”. Dla Kochanowskiego śmierć to „…sen żelazny, twardy, nieprzespany.”, dla. Aulich natomiast – tu, korzystając z wyobraźni autorki, pójdę dalej, wyrażając to oksymoronem – to obecna nieobecność. Ta pozorna sprzeczność dobrze oddaje psychiczną rzeczywistość, w której znalazł się podmiot liryczny.

W przeciwieństwie do Orszuli, Małgosia nie zostawiła pustki, bo starsza siostra dba, by życie rodziny nie wypadło z ustalonych torów. Tylko jabłoń zachowuje puste miejsce po konarze i spowiada się, więc uważa za niestosowność, nawet grzech, fakt, że ten brak nie przeszkadza jej kwitnąć i rodzić jak dawniej, że natura, niezmiennie dalej toczy swe koło.

Autorka posłużyła się znaną z „Trenów” Kochanowskiego stylistyką rozmowy. W pierwszej osobie przemawia oczywiście podmiot liryczny, jednak nie tylko. W trenie siódmym jego rolę przejmuje spersonifikowana jabłoń, „Ja” pojawia się również w „Moim śnie” jako przytoczenie wypowiedzi zmarłej Małgosi i w czwartym. Tu w imieniu umierającej „J e s z c z e J E S T E M…” krzyczą szpitalne wykresy. Pierwsze teksty są dyskretnym i przejmującym opisem umierania i równocześnie intymną rozmową zwróconą do adresatki w drugiej osobie. Od szóstego – monolog podmiotu towarzyszącego odchodzącej w milczeniu siostrze zamienia się w nieustanny przekaz informacji siostrze zmarłej przez żyjącą. Zwroty do adresatki w drugiej osobie liczby pojedynczej świadczą o jej obecności, wrażenie to pogłębia użycie czasu teraźniejszego. Orszulka była, Małgosia wciąż jest. Odtąd wiersze (wyjątek stanowi 12.) posiadają odrębne tytuły. Wśród nich „Donos” i „Raport…” odczuwane są przeze mnie jako zgrzyt; nawet, jeśli to próba zatuszowania wzruszenia. Żyjąca powiadamia zmarłą o wyglądzie domu, o przejęciu obowiązków kiedyś przez nią wykonywanych, o losie jej dzieci, odpowiada na domniemane jej pytania. Zmarła, jak w 19 trenie Kochanowskiego jego matka, komunikuje się za pośrednictwem snu. Łączność między siostrami wiąże zdarzenia ziemskie z zaświatami. Stąd w tomie znalazły swe dyskretne miejsce śmierć Jana Pawła II i tragiczne zdarzenie w katowickiej hali sygnalizowane zrelacjonowanym pytaniem zmarłej o przyczynę nalotu gołębi z właścicielami.

Tej intymnej, bezpośredniej rozmowy nie przerywają jak u Kochanowskiego inwokacje, liczne patetyczne apostrofy, nie ma też nagromadzenia wyrażeń wykrzyknieniowych i wołaczy, sygnalizujących potężne uczucia, brzmiące pełnym akordem bólu, oburzenia, goryczy, zawodu, pustki, odtrącenia ani powtórzeń czy wyliczania synonimicznych określeń potęgujących napięcie liryczne. Tu miejsce dramatu losu człowieka zajęło ciche siostrzane współodczuwanie. Emocje są po epikurejsku wyciszone, ukryte w obrazach; krzyczą tylko szpitalne wykresy, ale to nie bunt autorki, a sygnał resztek życia.

Współgra to z naszym – ludzi współczesnych – sposobem przeżywania, którym Kochanowski mógłby zarzucić, jak stoikom, że są otępiali uczuciowo. Ale współczesna poezja, nie wytrzymałaby przecież takiej demonstracji uczuć i takiego nagromadzenia epitetów (żal ciężki, myśl strapiona, płacz krwawy, ból serdeczny, śmierć sroga, mara nikczemna, sen żelazny, twardy, nieprzespany – a „dziecię” tylko w trenie XII opisane jest trzynastoma ) ani zdrobnień (piórko, dziecinki, stopeczkami, tkaneczkę, giezłeczko, aniołków, zmazeczka); Nie zniosłaby nawet wówczas, gdyby to nagromadzenie miało jak u Kochanowskiego opisywać dziecko i służyć ukazaniu „bujności” jego zalet.

Język M.E. Aulich jest zdyscyplinowany, słowa wyważone, metaforyka dyskretna. Nawet wtedy, gdy tekst ma formę rozmowy, autorka mówi obrazami, lecz innymi niż u Kochanowskiego. Jego metafory – sen…nieprzespany = śmierć, siew = pogrzeb i liczne porównania rozbudowane, np. dziecka z kłosem, Orszuli do jutrzenki czy homeryckie – przedwczesnej śmierci do ścięcia oliwki przez „ukwapliwego” ogrodnika – niosą intelektualne i poznawcze treści dotyczące losu człowieka, praw natury, lecz brak im dostatecznej plastyczności, do której jako myśliciel nie przywiązywał wagi.

Jej obrazy widzimy, one mają wizualną treść i plastyczny wymiar, w którym zamyka autorka swe wyciszone uczucia, a w wielu również sądy i wątpliwości dotyczące pośmiertnego losu człowieka poza znanymi mu wymiarami jak w „Chronionych kwiatach”, „Donosie”; jego śladu po odejściu – „W piwnicy zostały…”,„Spowiedź jabłonki”, „Choć lipy…”; wartości duchowego kontaktu z rodziną i tymi co odeszli oraz świadomości własnych korzeni – „Po zachodzie słońca” , „Raport z wizyty w Wieluniu”.

To obrazy, najczęściej zamknięte w całości logiczno – składniowe zdań złożonych są wyznacznikiem konstrukcyjnym jej trenów napisanych wierszem wolnym, a układ graficzny, przekazujący jej autorską wolę, wyznacznikiem wersów. Kontrastuje to z dużym zróżnicowaniem rytmicznym stychicznego wiersza Jana Kochanowskiego, z różnorodnością strof (4 teksty stroficzne i 4 typy strof) a nawet form wypowiedzi i stylu umiejętnie wykorzystywaną do podkreślania wagi słów zawierających konkluzje i emocjonalne pointy. To co Kochanowski osiąga stosując przerzutnię lub przenosząc słowo do klauzuli, autorka uzyskuje stosując wers złożony tylko z jednego słowa lub zwrotu, np. „Krzyczą”,„i rodzę”, „Pogodzona”.

Tomikowi brak konsekwencji w stosowaniu dużych liter. W tekście drugim i trzecim każdy wers bez funkcjonalnego uzasadnienia zaczyna się tradycyjnie z dużej litery, podczas gdy w tomie przeważa zasada pisania z dużej litery tylko pierwszego słowa w zdaniu. Z tej zasady rezygnuje autorka w wierszu „Mój sen”, w którym pierwsze duże litery zachowuje dla słów emocjonalnie naznaczonych jak Wiara, Człowiek, Krzyż, by to co najważniejsze – „SPOTKAŁAM GO” – zapisać samymi dużymi literami. Ewidentnym błędem jest duża litera na początku drugiego wersu „Donosu”, oddzielająca podmiot od orzeczenia. Razi też duże „I” zaczynające 12 wers pierwszego tekstu skonstruowanego jak strumień świadomości pozbawiony wyznaczników składni i znaków interpunkcyjnych. W tomiku nie znajdziemy kropek i przecinków, są jednak znaki zapytania, myślniki i częste wielokropki.

To tomik, który poruszy każdego czytelnika. Należy go czytać w całości. Autorka w bezpretensjonalny sposób uchwyciła w słowa bolesne przeżycie i osiągnęła szlachetną prostotę, co przecież nie jest rzeczą prostą ani łatwą.

Nawet gdy opisuje śmierć i przestrzeń w bezczasie to „TAM / u Ciebie” przemawia do czytelników obrazami z codziennego życia znanymi z bliska. To pozwala jej obłaskawić śmierć, odebrać jej grozę – „Wsączasz w granicę między TU i TAM / Oszukiwane morfiną / Swoje dni przedostatnie” Głównym środkiem wyrazu jest antropomorfizacja, np „…lato / przyklejało plastry z morfiną” albo „…powiedz swej nieobecności / że nie musi deptać mi po piętach / jakby się bała / że o niej zapomnę”. Ten potoczny związek frazeologiczny wewnątrz metafory, a w innych miejscach także akcenty humorystyczne, np. o Aniele Stróżu –„musiał się nieźle nalatać czy o duchu domu rodzinnego – co „…wpadłby do fontanny…” łamią patos śmierci i czynią ją czymś zwyczajnym, bliskim, a równocześnie po szekspirowsku splatają komizm z tragizmem losu. Gęsta atmosfera umierania stopniowo rozrzedza się, śmierć jest tu poszukiwaniem „światła”; nie ma nigdzie czerni, nawet szpitalne wykresy są kolorowe, pojawiają się coraz bogatsze barwy (polny bukiet) i jaśniejsze obrazy, aż do radosnego odnalezienia „ducha domu”. To stopniowanie nastroju na przestrzeni 15 wierszy stanowiących zamknięty cykl mądrze służy obłaskawianiu zjawiska śmierci powszechnie kojarzonego ze strachem i czernią. Tu czerń jest nasycana światłem.

Świetnie uchwycił to ilustrator i projektant okładki Czesław Woś, nadając jej grafitową barwę. Szarość ilustracji oscyluje między światłem i ciemnością i prosi o „więcej światła”.

Ilustracje – piękne jak do tekstu rozpoczynającego się od słów „Choć lipy…”, w znacznej części zbyt dosłowne, czasem, np. w ilustracji do „Po zachodzie słońca” – przeładowane. To moje wrażenia. Fachowa ocena plastyków może być inna.

Autorka postrzega śmierć jako zgodne z prawem natury wyzwolenie od cierpienia i przejście do oczekujących nas bliskich w „czwarty wymiar”, w którym się nie przepada w „nocy wiecznej”, a zachowuje mistyczny kontakt z opuszczonym światem. Docierają tam nawet echa wiadomości o aktualnych wydarzeniach, widzianych przez pryzmat śmierci. Jej widzenie świata i zaświatów unicestwia, a przynajmniej oswaja śmierć. Z tak oswojoną śmiercią łatwiej się pogodzić.

 

Zofia Granowska-Andrijew

zdjęcie: Zofia Grabowska-Andrijew

Maria Ewa Aulich: Zamień się z jaskółką, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 2007, ss.35

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz