Poeta pod piórem /10/

Karol Samsel

Dialektyka dobra i zła,  czyli  współczesne „autodafe” poety

Karol Samsel w swoim jednostronnym lirycznym dialogu z Bogiem próbuje udowodnić, że dobro może być porównywalne ze złem, mimo swojej doskonałości? Przykładem jest Aniołek, któremu czas odbiera twarz powoli, w miarę ostrości patrzenia na ten sam widok, widok rozwijającej się rzeczywistości w kierunku doskonałego, ludzkiego tworu. Ewolucja osobowości poddawana jest siłom budującym na równi z siłami destrukcji. Oprzeć się jej, to pozbawić siebie doświadczeń, z których tak samo wyraziście wyłania się dobro jak i zło. Przy czym, jak na ironię losu, dobro bardziej umacnia swoją pozycję, kiedy poddawane jest siłom destrukcji. Do tego stopnia, że prawda, jako pojęcie względne zaczyna nabierać pewników, których tak bardzo poszukują wątpiący  w skuteczność najwyższych wartości moralnych.

    Podpory moralne Samsela, to postacie uwikłane w dobro, które służy wiernie złu. Złu w pojęciu partykularnym określonych idei, które podzieliły ludzkość na dwa obozy. Przy czym zarówno w jednym obozie jak i drugim – dobro wynika z występku zła, i zło niosące dobro w interesie określonych sił o znaczeniu irracjonalnym. Bluźnierstwo w obu przypadkach jest nieodłącznym elementem ukrytej walki, której efekty (skutki) nigdy nie mają końca. Bohaterowie negatywni odbierani pozytywnie, a także bohaterowie świecący przykładem popadają z czasem    w niełaskę opinii publicznej. Odwołując się do Szatana – mamy nadzieję, że odezwie się Bóg, i odwrotnie. Typowa postawa liryczna Samsela wynikająca z pustki, braku obszaru dialogu, punktu zaczepienia, a także stawiane pytanie: gdzie był wtedy Bóg?

   Jedno, co mnie utwierdza w przekonaniu o zasadności postawy Samsela, to drążenie przez niego odwiecznego tematu – walki dobra i zła. Walka ta przybiera różne formy, najczęściej narzędziem tej walki jest indoktrynacja polityczna, wprowadzająca nowe wartości obiegowe niezbędne do umocnienia pozycji dyktatury. Zło staje się dobrem a dobro ma być postrzegane, jako zło. Równowaga panująca we wszechświecie, jest niczym innym jak ścieraniem się tych dwóch sił, z której wyłania się doskonałość. Więc, czy w tym przypadku można negować takie a nie inne zachowania? W Więdnicach, bohaterowie Samsela w swoim przekonaniu czynili dobro, dobro wyrządzające zło? Czy złem można nazwać potępienie ich i odsądzenie od czci i wiary? Samsel próbuje nam uświadomić jak nieprecyzyjne jest określenie tych dwóch sił, konkurujących ze sobą. Uwypukla dualne ich znaczenie wynikające z interpretacji w interesie własnym, niekiedy ogólnym. Dla mnie bohater, a dla ciebie zdrajca, zależy od pozycji, w jakiej się znajduję i mogę się  w przyszłości znaleźć.

    Błądzenie to poszukiwanie prawdy. Kto błądzi, prędzej czy później, znajduje najistotniejsze wartości? Uniwersalne, niepoddające się destrukcji czasu.  Niepodlegające cezurze, niezależnie od okoliczności politycznych lub społecznych. Czy sytuacji wymagającej poświęcenia dobra, aby złu nadać miano wyższej konieczności? Nigdy w przeszłości nie było widocznej granicy między dobrem i złem. I w przyszłości też nie będzie. Może jest to próba, na którą skazana jest ludzkość? W celu oceny własnego postępowania w okolicznościach dwuznacznych? Liryka Samsela jest dwuznaczna. Dwa oblicza, jednak bardzo niewyraziste, a przy tym wymowne w swoich tajemniczych rysach. Jak ten aniołek, pozbawiony oblicza siłami natury, która uzmysławia nam, że wszystko, co ludzkie i ziemskie podlega takim samym prawom, dobra i zła? Przy czym nie ma znaczenia, w którym kierunku oscyluje ludzka świadomość. W nicość obraca się zarówno ułomność jak i doskonałość. Z wyjątkiem przekazywanych z pokolenia na pokolenie dziedzicznych cech. Podatnych na dobro i zło.

    „Rzeki początku przynoszą koniec, wyobraziłem sobie śmierć w starej wozowni poematu, wyobraziłem sobie śmierć w wygodnej daczy elegii, tylko tyle ma z nas pozostać?”  Pozostaje tyle, ile w nas materii a wszystko inne – jak poemat, elegia – albo przechodzi do historii sławiąc nasze imię, albo będzie naszym przekleństwem, bo nie wiadomo jakiej sprawie służyliśmy?

   Samsel stara się nam uświadomić jak dalece podatny jest człowiek na czynniki determinujące jego świadomość.  Na ile jest odporny na czynniki zła, w jakim stopniu potrafi rozpoznawać dobro w tym, co czyni.  Na ile czyn jest podbudowany samodzielnym myśleniem, w jakim stopniu zdeterminowany przez zło?  Nieświadomości czynu Kacpra Macocha nie można porównywać z postawą Iona Antonescu.  Pierwszy świadomie czynił zło, które miał szanse odkupić, natomiast drugi w dobrej wierze kontynuował zło, nigdy nie miał wątpliwości, że to co robi nie jest przedmiotem potępienia. Historia takich przykładów zna więcej. Choćby niektórzy zbrodniarze wojenni, dzisiaj kultywowani, przywoływani przez określone opcje polityczne.

  Śmierć konieczna, śmierć przypadkowa, śmierć będąca przeznaczeniem. Samsela interesuje sens śmierci, Zastanawia się, po co ten cały korowód toczący człowieka ku nieuchronnemu przeznaczeniu. Po drodze tyle czynionego dobra, ileż zła, jak to jest możliwe, że człowiek czyniący zło znajduje tylu naśladowców. Jak to jest możliwe, że Szatan uosobiony w człowieku znajduje usprawiedliwienie w oczach milionów? Ba, nawet jest gloryfikowany. I czy masowe zło jest mniej widoczne od haniebnego czynu jednostki?  Nie wiem, nie rozumiem dążeń poety w kierunku rozwikłania tej zagadki. Jego dialogi z przedwcześnie, tragicznie zmarłymi, jego mistyczne obcowanie z samobójcami, próby dociekania przyczyn drastycznych kroków? Jego pytania do Boga natury filozoficznej. Kamień milowy można spotkać przypadkiem?

     Niewykluczone, że samobójcy taki kamień napotkali na swojej drodze? Życie to największy dar, trzeba pamiętać, że maksyma ta pochodzi od Boga. Samsel nie do końca o tym przekonany próbuje dociekać innej prawdy: dlaczego ten dar zamieni się nieuchronnie w proch?  Jeśli warto żyć, to dlaczego i po co? Czyżby tylko wiara miała nas w tym utwierdzać?  Innych czynników, ukrytych sił – nie ma? A może są?  Warto, więc zajrzeć do własnego wnętrza, aby nie zadawać już takich pytań. Aby nie mieć wątpliwości, co jest dobre a co złe?  W Więdnicach odpowiedzi nie znalazłem, tak jak w poprzednich książkach Samsela. Z niepokojem czekam na kolejne książki poety.  Czy rozwieje wszystkie moje wątpliwości? I czy sam dojdzie do wniosku, że jest jednak opatrzność- boska czy szatańska – która kieruje przebiegiem wydarzeń? Poezja zaś, jest taka, jakim jest jej autor. Chyba, że kłamie, delikatniej mówiąc – kreuje rzeczywistość wbrew samemu sobie. Jedynym usprawiedliwieniem jest respektowanie zasad obowiązujących podczas wędrówki  w ciemności.

Przemysław Koniuszy pisze o „próżni narracyjnej” tam szuka kontrowersyjego „bycia” w nowej formie przekazu, jednak nie wyjaśnia jaka idea mu przyświeca. Można snuć domysły, że chodzi tutaj o zupełnie nowe formy „bycia” pozbawione skutków dialektyki, jej złożoności, skutków które doprowadziły literaturę do miejsca, gdzie wyczerpały się możliwości dalszej jej egzystencji. Poezja „sprzyja swojemu upadkowi, wyrugowaniu z siebie aspektów duchowych, niegdyś podtrzymujacych jej żywotność. Jest wojna czasu bezkresu i wiary, falszu i autentyzmu, stałości i płynności, sił dobra i zła, zaprzedających swą duszę”.

    Nie wiem w jakich kategoriach można rozpatrywać deklaracje Samsela. Nie jestem pewien czy leży mu na sercu literatura, która według niego znalazła się w ślepym zaułku, po wielopokoleniowych poszukiwaniach jakiegoś cudownego wyjścia z mrocznego labiryntu współczesności. Czy jedynym sposobem jest unicestwienie jej dotychczasowego dorobku.  O wartościach historycznych Samsel nie mówi, jego wzory  z przeszłości przeżyły się z upływem czasu, o wzorach filozoficznych poeta wypowiada się w sposób powierzchowny, a już sam dorobek literacki wielu pokoleń, z wyjątkiem klku nazwisk, dla Samsela jest w wymiarze klasycznym nieistotny. Stos musi objąć wszystko, co posiada cechy dogmatu, ideału będącego od dawien dawna, wzorcem do naśladowania. Samsel nie odnosi się także do języka, zacząć wszystko od pisma klinowego, od rycin Majów, od grafik jaskiniowych? A może grafitti jest znakiem, które może stać się właściwym sposobem obrazowania rzeczywistości. Pojawiają się głosy wyrokujące „krajobraz po bitwie” nowy świat, ten sam, ale nie taki sam. Tutaj mogę się zgodzić z tym przypuszczeniem w obszarach stosunków społecznych i gospodarczych, ale jeśli chodzi o literaturę, o poezję zwłaszcza, nie ma żadnej pewności, że nastąpią jakoweś istotne zmiany. Świadomość artysty zdeterminowana skutkami zewnętrznymi nie przyniesie nowego obrazu rzeczywistości, raczej powrót do świata, któy uległ deformacji. Zmiany wywołane przez czynniki, mimo wszystko niezależne od człowieka, nie będą przedmiotem dociekań artystycznych, naprawa zdemolowanego świata nie pójdzie w parze z naprawą postaw twórczych. Bez względu na przekrój pokoleniowy  i  obowiązujące kanony w przeszłości.

    Dwa lata przeobrażeń poglądów autora „Autodafe” kończy się powrotem do okresu sprzed „podpalenia stosu” z pytaniem: czy coś w ogóle spłonęło, czy coś nowego pojawiło się na widoku, godnego zainteresowania? A może był to wyłącznie stan psychiczny, stan psychozy spowodowany dalszym burzliwym rozwojem wyobraźni poety. Dostrzegam jakby fazy tych przemian wynikające z realizacji programu naukowego poety, będącego w roli wykładowcy i jednocześnie doktoranta nauk humanistycznych. Przesycony Norwidem i Conradem, w nieustannym „dyskursie” z Kartezjuszem, nie potrafi się wyzwolić od naleciałości Kochanowskiego, głębiej nie sięga, ponieważ obce mu są obszary „zmurszałego” języka, ale sam nie za bardzo docenia swój język, skoro z taką swobodą porusza się  w przedziale od bluźnierstwa do przekleństwa, nie gardząc także językiem ulicznym (podejrzewam że jest celowy zabieg). Zagubiony w gąszczu mistyki próbuje się odnaleźć jako agnostyk, ale nie bardzo wie, co zrobić ze swoją niepokorną duszą. Dlatego zmienia stosunek  do samego siebie, popadając w pułapkę materializmu:  

„Nie boję się już panicznie chorób duszy, ale – ciała. Na miękkich nogach wdrapuję się pod blue box z odłamkami Bratnego w głowie, Bratnego, którego – i tak nie zdołam wybronić. A więc trzeba z niego złożyć wielką ponowoczesną ofiarę lipie czarnoleskiej? Nie wierzyłem w to, póki nie usłyszałem śmiechu Joanny Siedleckiej na pytanie redaktora wydania: czy był „polskim Hemingwayem”? No na litość boską – naprawdę, czy wyłącznie ja: jeden w tym kraju czytam Rok w trumnie jak Brudne ręce Jean-Paul Sartre’a? Czy naprawdę wszystkim bez wyjątku Polakom Brudne ręce kojarzą się jedynie: z Brudnymi czynami Marka Hłaski? A nawołują tak, jakby: nawoływali się: nazwajem, niech przyjdzie jakiś młody, zrobi z nami porządek”.

„Choroby ciała” – wracamy zatem do Ginsberga, po zapoznaniu się z ogromem filozofii niekoniecznie użytkowej, trudno nią podbudować lirykę, taki kolaż teorii pochodzących z plejady mądrych głów. Lecz z kolaży pojęć i rozważań trudno zbudować coś realnego, przedmiotowego w celu wykorzystania do budowy sylwetki, osobowości twórczej. Nie da się uniknąć chaosu twórczego, w rezultacie pojawia się frustracja a na koniec „zbawcza” rezygnacja z dalszych poszukiwań. 

„Przyszedł jakiś młody zrobił z nami porządek”, Ostatnio moda na takich młodzieńców, ale żaden nie odważył się na to, co zrobił Karol Samsel i jestem pewien, że jest to dopiero uwertura do wielkiego gongu odliczającego koniec epoki ładu i porządku w poezji, i nie epidemia, a młodzi gniewni tacy, jak Patryk Kosenda, zainspirowani odwagą i dokonaniami Samsela przetną ten „węzeł gordyjski”, po niezliczonych próbach wielu pokoleń szerzenia ewolucyjnych technik na drodze doskonalenia, rozwoju języka poetyckiego. Języka jako takiego.

Kwarantanna trwa i będzie trwać, nie ważne czy Bratny zostanie okrzyknięty Hemingwayem, czy Hłasko był „brudny” i ktoś go „umyje”, ktoś taki jak Samsel. Socrealizm przyniósł więcej pożytku aniżeli cała seria póżniejszych eksperymentów.  Potomkowie „Kolumbów” Bratnego przechadzają się Nowym Światem, w kawiarniach zaczytują się klasykami poezji, tyle razy wyśmiewanymi, i tyle samo hołubionymi, a czas nic sobie nie robi, płynie przed siebie, nigdy do tyłu. Nawroty pojawiają się jedynie w modzie i sztuce, Samsel niejednoznacznie mówi nam o konieczności zaniechania tego zjawiska. Jednak mało przekonywająco, brakuje mu w tym konsekwencji, z wiekiem mimo wszystko, staje się coraz bardziej przystępny i zrozumiały dla czytelnika, co świadczy o tym, że proces klasycyzacji jest zjawiskiem niepodważalnym, niezależnym od dociekań filozoficznych, odporny na dialektykę mimo to, zawsze adekwatny do panującej rzeczywistości. Co świadczy o tym, że proces rozwoju języka nigdy nie ma końca, tak samo wyobraźnia artysty, nawet jeśli prze do granicy zrozumienia i komunikatu, nigdy nie przekroczy granicy logiki, ponieważ język składa się z ograniczonej liczby liter, i nieograniczonej ilości słów, oscylyjących wokół rdzeni semantycznych. Jeśli komuś zabrakło wyobrażni twórczej, przestaje postrzegać w sposób nowatorski, zaczyna szukać, najpierw przyczyn tego stanu rzeczy a póżniej popada we frustrację, i zaczyna demonstracyjnie  „podpalać” historyczny stos.

Wielka prowokacja Samsela, powoli znajduje odzew, czego przykładem jest kilka debiutów poetyckich w roku ubiegłym,  w tym najmocniejszy i najbardziej kontrowersyjny, według mnie, debiut Patryka Kosendy. Po serii „formatowanych debiutów” w latach poprzednich, jest to znaczący krok w kierunku poezji antyromantycznej, o dziwo, z piętnem romantyzmu posadowionym w sercu, podczas gdy w głowie jeszcze się „rozpierał łokciami” postmodernizm.  Niewątpliwie liminalność czyli zawieszenie jakby w próżni, między jedną a potencjalnie nową epoką poezji, na  jej metapoziomie, w pozajęzykowym obszarze – jest próbą odnalezienia jakiś namacalnych śladów genetyki liryki W jakim celu, można zapytać, czyżby w myśl maksymy, że: „to co pozostaje ustanawiają poeci”.  Nasuwa się pytanie: co pozostawi po sobie Samsel skoro pisze dalej „hipermetaforyczny poemat rozkwitająco-obumierający”.          

Jak kwiat róży, ale dotyczy to wyłącznie piękna, co nie oznacza, że i brzydota, niechęć do rzeczywistości nie mają prawa rozkwitać tylko po to, aby obumrzeć. Czy właśnie to, ma na rozkładzie Karol Samsel? 

Z niecierpliwścią oczekuję narodzin szóstej części poematu „Autodafe”, zwłaszcza po zapoznaniu się z fragmentami prozy, którą obecnie poeta pisze, zamknięty w czterech ścianach przez panującą pandemię. Na takim to, dramatycznym stosie przez niego wymyślonym, a  w konsekwencji, w miarę upływu czasu – rzeczywistym.