Poeta pod piórem /11/

Jerzy Grupiński jako poeta zaistniał w okresie rozkwitu Orientacji lecz nie poszedł „szlakiem” tego nurtu, od początku usadowił się w obszarze trudnym do zdefiniowania, albowiem jest to obszar bardzo złożony, nikt dotąd (przez blisko pięćdziesiąt lat) spośród poetów nie znalazł się tam, nawet w pobliżu tego obszaru; połączenia klasycznego poetyckiego obrazowania, antycznego świata i echa antycznego metrum oraz wspaniałej erudycji z przebłyskami współczesności i delikatną wręcz nieśmiałą obecnością podmiotu lirycznego w tle. Nierzadko bardzo oddalony to podmiot, co jeszcze bardziej uwypukla liryczny kunszt Grupińskiego. Wiesław Myśliwski oceniając debiutancki tom pt. Kształt fali, zauważył odrębność poety na tle dekady, Grupiński według niego jest na najlepszej drodze do znalezienia samodzielnego, poetyckiego wyrazu dla swojej osobowości. I tak się stało, i nie zmieniło dotąd. Grupiński oparł się wszystkim nurtom przez pięć dekad swojego pisania, w tym roku minie okrągła rocznica jego drogi artystycznej usłanej osiągnięciami, tytaniczną pracą dla dobra poezji nie tylko poznańskiej. Wronczanin cały swój żywot spędza na poznańskiej Wildzie, często wypuszczając się na jeziora ze swoją ulubioną wędką.  Obdarzony stoickim spokojem, typowym dla wędkarza nie tylko nad wodą, odkąd mam z nim kontakty nigdy nie widziałem Jerzego pod wpływem jakichkolwiek emocji, nawet o sensacji potrafi mówić tak jakby się nic nie wydarzyło. A powodów było, co niemiara, zwłaszcza w burzliwych dla środowiska poznańskiego latach siedemdziesiątych. Spotkania w Zamku nie zawsze przebiegały w stoickiej atmosferze, ścierały się tutaj wybitne osobowości poetyckie, zaryzykuję stwierdzenie, że klub literacki prowadzony przez Grupińskiego był miejscem polaryzacji poezji poznańskiej, tutaj działał przysłowiowy papierek lakmusowy, stąd wychodziły w miasto wszelkie opinie, informacje, tutaj rodziła się sława wielu poetów. Choćby Babińskiego, Szatkowskiego, i wielu innych. A także wzniecany był mit, ten proces tworzenia parahistorii trwa do dziś.  Obecnie nie widzę takiego miejsca w Poznaniu, te które od czasu do czasu funkcjonują, nie mają już takiego charakteru, społeczeństwo poetyckie integruje się w Internecie, ale to już nie jest, to samo.

   Piętnasty tom poezji Grupińskiego jest tomem jubileuszowym. Pięćdziesiąt lat pracy twórczej upoważnia poetę do świętokradztwa (moje określenie) stąd tytuł: Kuszenie świętego Poetego. Kto, lub co, kusi Grupińskiego w obecnych czasach? Pytam, ponieważ nie widzę w tym tytule fikcji, konotacji lub zapożyczenia. Otóż – Grupiński swoim charakterem predysponuje do miana świętej osoby za żywota. Nie mniej jednak ci, co go znają bliżej, wiedzą że nie chce być świętym, godzi się jedynie na kuszenie. Ale, kto, lub co ma go kusić? Oto jest pytanie na miarę słynnego szkspirowskiego dramatu, zachodzę w głowę i szukam odpowiedzi: facet w czapeczce z wędką na łodzi, facet zmierzający w kierunku słynnej Pestki, aby udać się do Dąbrówki, czy facet z Promna, zakorzeniony tam nie gorzej od cisów, obcujący z przyrodą jak św. Franciszek? Czy te oczywistości nie cechują świętego?  Jak najbardziej? Ale zawsze jest jakieś – ale, i zawsze znajdą się tacy, którzy doświadczyli innego Grupińskiego, choćby z wysp greckich gdzie pisał swój poemat na wyspie Rodos. Być w Grecji i nie napić się wina z amfory? Oczywiście- antyczna Grecja jest bliższa Grupińskiemu aniżeli domowe pielesze. Kto zna jego twórczość ten nie musi jechać do Grecji, wystarczy udać się do Promna i posłuchać opowieści poety przy kominku? Własnoręcznie postawił domek,  z typowym dla siebie luzackim usposobieniem, erudycją niespotykaną i sposobem postrzegania otoczenia wyjętym z mitów i baśni. Ale codzienność Grupińskiego to chodzenie po ziemi, aktywność zawodowa, społeczna, towarzyska, mimo wieku, w którym się nie mieści w obowiązującym schemacie człowieka wiecznego odpoczynku, odpoczynek pojmuje czynnie, czego mu bardzo zazdroszczę. Tytułowy wiersz nawiązuje do kuszenia, które o dziwo, trwa prawie pięćdziesiąt lat i dopiero teraz poeta zważywszy na swój wiek odważył się na ten przydomek dając wybór czytelnikowi między Grupińskim a Horacym. Oboje zresztą korzenie mają uwikłane w antycznym świecie:

Gaśnie twój palec / ale przez sen czuję jak znów/ budzi się język/ Czujny niespokojny się staję/bo słyszę „Ty jak oni to robili właściwie/ No ci starożytni – mi czytałeś”/ Na dobranoc w pół snu/ broniąc się anegdotę intonuję mówię/ A gdy uparcie, gdy o krok znów jesteś/ zamykam w pointę uczoną/ dając dużo do myślenia na długo/ ” I goły twój tyłek jak solniczka” cytat/ Ale widzisz kochanie gdyby Horacy/ lingwistą lub Polakiem był/ czytałabyś „jak pieprzniczka świeci”

Świecąca pieprzniczka, dwuznaczność podmiotu i funkcji, trochę zadrwił sobie poeta z nas czytelników, ale nie zwiódł do końca, przynajmniej ja rozumiem funkcję tego przedmiotu, w odniesieniu do pewnych sytuacji, lecz zamilczę, mamy jeszcze przed sobą trochę chodzenia po Poznaniu, łączy nas Wilda, nie może dzielić ciekawość naszych słabostek, a takich u Jerzego multum, chociaż tego nie widać na zewnątrz i w poezji potrafi ukryć to, co chce. Nie mniej jednak kształt fali do dziś zmienia się nieustannie, to też świadczy o tym, jaką drogę wyznaczył sobie poeta na samym początku, mieszkał w pogodzie, w kalendarzu, tworzył świat rezygnując z siebie, ważąc słowa jak kruszec przed okazaniem ich wartości publicznie. Na jubileusz sprawił sobie i czytelnikom, ucztę słowną. Czytałem      i polecam jego nową książkę nawet najbardziej wybrednym erudytom, miłośnikom poezji wybiórczej, nie natrętnej.

Jubileusze mają to do siebie, że wymagają należytej oprawy, laudacji obejmującej całokształt okresu twórczego, wystawienia laurki bądź stosu, w najlepszym przypadku policzka lub głaskania czule po głowie. Gdyby miała być to laurka to na pewno za język poety, niedający się zaszufladkować przez kilka dekad, język metafizyczny, ale uciekający od przebarwień typu baroku czy romantyzmu, na pewno nie język prosty i klarowny- typowy dla okresu Nowej Fali, czy naleciałości deklaracji późniejszych okresów, generacji. Nie wyłączając z tej cezury kilku pokoleń, które poeta przeżył swoim piórem. Laurka za szczerość i wytrwałość przy swoim przy jednoczesnym eksperymentowaniu. Przykładem jest tom zamykający dwie dekady twórczości poety. Stworzysz siebie albo świat, poeta powiedział wtedy w jednym z wywiadów, że chciał rozpoznać własne ograniczenie intelektu, wyobraźni. Stąd pewien rodzaj rozpasania tych wierszy, ich swoboda, czasem i nonszalancja. Doświadczenie tych wierszy nauczyło mnie, że stać mnie na wyobraźnię, śmiałość i swobodę. A może i samodzielność, niezależność języka. Niewątpliwie był to przełom w warsztacie poety, ale nie na tyle, żeby uległy zatraceniu zasadnicze cechy jego poezji. Przede wszystkim język i empiryczne postrzeganie przedmiotu inspiracji. Mnie od rewolucyjnych decyzji wstrzymuje poczucie nikłego rozpoznawania rzeczywistości społeczno-politycznej. Niedosyt, nadmiar sprzecznych informacji.   W tej sytuacji trzeba być ostrożnym. Nie tyle po to, by było wygodnie, ile ze względu  na  to, że czyn jakże często rani,  zabija  innych.  I nie ma to związku z brakiem odwagi na eksperyment, wynika raczej z szacunku do innych, nawet, jeśli mieści się to w definicji licencja poetica. Laurka za ukryty liryzm w utworach na pozór odmetaforyzowanych, bez uniesień, patosu i kreacji w postaci fałszu, dopowiedzeń czy szukaniu rozwiązań na miarę wiekopomnych odkryć mających dać czytelnikowi wrażenie, że odbywa podróż w nieznane.

Nic z tych rzeczy u Grupińskiego, poety światła i fali, jeśli ma to być tajemnicze i w jakimś stopniu poznawcze, ale ugruntowane nowym doświadczeniem podmiotu lirycznego.  Laurka za pracę organiczną z młodymi, iluż poetów przewinęło się przez jego życie klubowe? Laurka za pogodzenie twórczości z rolą męża i ojca.  Odwieczny motyw człowieka i poety – dom. Nieustannie tasowany symbol. Ucieczka z metafor, aby realizować ten symbol z cegły.  Żaden poeta nie będzie mógł tego napisać o swoim domu ze słów. I znów na potwierdzenie pojawia się empiryzm, doświadczenie czegoś.  Laurka za konsekwentną realizację własnego programu, wizji poetyckiego świata, przyczynków, dla których warte jest poświecenie czasu i wyrzeczeń natury egzystencjalnej. Pisanie ograniczone potrzebą, tak jak oddychanie i jedzenie. Poeta mówi, że jeśli chcę coś ważnego zapamiętać lub komuś powiedzieć coś, od czego nie potrafię się uwolnić, piszę wiersz. Pisanie jest rachunkiem sumienia, przekazem aktu poznania. Jest sytuacją bez wyjścia, w tym sensie, że można ją tylko zapisać, wszystko, co najlepsze, najsilniejsze pragnę zachować dla wiersza, dlatego nie piszę prozy. I w tym miejscu pojawia się pierwszy kamyk do ogródka poety. Nie klaps i jeszcze nie stos a kamyk. Trudno mi zrozumieć odżegnywanie się Grupińskiego od prozy? Chodząca historia półwiecza poezji i związanych z nią nazwiskami, wydarzenia artystyczne, których był świadkiem, wydarzenia polityczne i przełomy, w których uczestniczył, a także własna biografia? Powinny być utrwalone na papierze, bo to już się nie powtórzy, tak jak nie przyjdą ludzie któregoś dnia i powiedzą zmartwychwstaliśmy. Grupiński ma dużo jeszcze do powiedzenia i mam nadzieję, że doczekam wspomnień w obojętnie, jakiej formie i gatunku literackim. Drugi kamyczek do jego ogródka jest gładki i okrągły jak rocznica twórczości. Wrzucam mając świadomość, że ten  kamyk do mnie  wróci owinięty w papier zawierający korespondencję poety z wielkimi i małymi literackiego świata. To byłaby praca warta najwyższego wysiłku, oparta o kroniki klubu literackiego jak i prywatne listy i notatki. Ten kamyk ma największy ciężar gatunkowy i wart jest zastanowienia.  Trzeciego kamyka nie będzie, ponieważ mimo starań nie znalazłem ani śladu cienia, jaki rzucałby się na poezję Grupińskiego. Broniła się sama przez pół wieku i uległa sklasycyzowaniu, poeta nie zdaje sobie sprawy z tego albowiem proces ten przebiega samoistnie, percepcja czytelnicza nie ma tu jakiegokolwiek znaczenia

Jeśli dzisiaj mówimy o poezji Grupińskiego to mówimy o jej odrębności, w pewnym sensie zjawisku w obszarach języka i nie tylko. Intelekt ograniczony, do którego się przyznawał w przeszłości zaowocował w ostatnich trzech dekadach erupcją wartości poznawczych. Ani doświadczenie, ani zgłębianie wiedzy, nie zadziałały tak bardzo, jak wyobraźnia. A przecież poeta się od niej odżegnywał: czego nie dotknę, nie sprawdzę – nie przekażę czytelnikowi. Możliwe że jestem pierwszym, który to dostrzegł, ale nie ma to znaczenia w ostatecznym rozrachunku, w którym aż nadto wybija się na pierwszy plan posługa języka poecie a nie na odwrót. Język służy, język szkodzi lub zabija, przykłady z przeszłości wkradły się do poezji Grupińskiego mimowolnie, jestem pewien, że nie wie o tym, mam na myśli poetów przeklętych, ich dokonania liryczne, wyłączając z tego dramat, poszukiwania azylu w zmaganiu ze światem, Grupiński w jakimś stopniu znalazł sobie otoczkę, szaty ochronne i nie musiał uciekać się do dramatu.  Ten azyl widzę w kreowaniu własnego świata: stworzysz świat, albo siebie.

Grupiński stworzył swój poetycki świat i umieścił w nim samego siebie, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, którzy dla siebie szukali odpowiedniego świata, wyidealizowanego. Świat Grupińskiego przyjął i toleruje poetę Grupińskiego, dlatego tak zmienny był swego czasu kształt fali, można tam wejść jedynie w przekonaniu, że wchodzi się do tego domu jak w kalendarz. Zatem rzucam podejrzenie lub tezę, jak kto woli, że z powodzeniem poeta znajdzie swoje miejsce wśród tych wielkich pióra lirycznego, o których mówi się dzisiaj, że pisali własne życie. Życiopisanie. W całkowitym oddaniu poezji, jednak bez krwi, szaleństw i rimbaudowskiego piętna. Marek Obarski, ostatni z nich, tam po drugiej stronie, już wie o tym.  I zaciera dłonie, bo nikt inny tylko on, zadał w przeszłości pytanie Grupińskiemu, w wywiadzie opublikowanym przez Nurt, czy do tego się przyznaje. Wtedy Grupiński się odżegnywał, dzisiaj już tego z taką pewnością nie zrobi. 

Jerzy Beniamin Zimny – tekst i foto.