Poeta pod piórem /14/

Adam Bolesław Wierzbicki

Wiersze Adama Bolesława Wierzbickiego z tomiku „Po przejściach” zespala podmiot w pierwszej osobie liczby pojedynczej, któremu towarzyszy pogłębiona świadomość współobecności własnego ja z domeną niedocieczonej genezy.

Przebywanie w sobie „po przejściach” mianuje całą gamę autoportretów, jakie mocno ciążą na świadomości ja, od perypetii życiowych doświadczeń, wyznawa-nych wartościach, mniemań czy przekonań dotyczących świata, aż do zmiany, wyborów, analizy przeżyć, postaw, relacji z otoczeniem, ról czy realnych związków z rzeczywistością. Są one poddane dociekliwej penetracji, odkrywającej ciągle nową perspektywę istnienia.

Co znamienne refleksji letejskiej towarzyszy aura treściowo – myślowego dystansu podszytego ironią – nie jest ona wyrazem lekceważenia zdobytych doświadczeń, lecz przykładem dojrzałości. Ów autoironiczny ton pozwala czytelnikowi domyślać się, że podmiot eksterioryzuje się, aby móc spojrzeć na siebie z różnych punktów widzenia. Jest w tym coś z podpatrywania własnej tożsamości: postaci i lustra, rzeczy i cienia, milczenia i mowy, podobieństwa  i różnicy – doznania obcości tego, co najbliższe. Permanentnej względności tego, kim się jest.

„Autoportret”/ (impresjonizm):  Rozczłonkowałem się/ na drobne kawałki/  zostawiłem je w tysiącach miejsc/w które nawet myślami wracać mi się nie chce/ Dałem każdemu po kawałku siebie/ w zamian za nic / lub nadzieję mniejszą od główki szpilki wbitej/ w klapę mojej przeterminowanej marynarki/ Byłem wszędzie. i jednocześnie nie byłem nigdzie/  znałem wszystkich/ lecz naprawdę nikogo nie znałem (…)

Tematem wielu wierszy jest również nieprzejrzysta i frustrująca sytuacja interpersonalna („Autoportret w tłumie”, „Autoportret przy konfesjonale”), próba określenia swojej w niej obecności ( „Autoportret na tle grup zawodowych”),  nerwica wynikająca z niezachwianego pacierza ( „Autoportret z cenzurką w dłoni”), groźba obłędu ( „Autoportret na oddziale zamkniętym”) czy eskapizm nałogu rywalizujący z absurdem własnej egzystencji ( „Autoportret w knajpie”).    

W tym miejscu wokalizę przejmuje sarkazm, drwina, robienie kawałów ze swojego „rozczłonkowanego” ja („Autoportret przy goleniu”). Podmiot wydaje pastwić się nad sobą samym, oglądając własną kruchość i znikomość egzystencji. Nędza obecności pomiędzy widzialną, a niewidzialną dezorganizacją życia wewnętrznego jest rodowodem ja – tej fasady utkanej ze wspomnień, żalu i pyłu, a zarazem obie- tnicy ekspiacji ( „Autoportret z krzyżem na barkach”).

Dopiero w unicestwieniu tego, co ziemskie (chciwości, pychy, konsumpcji, hipo-kryzji, bezduszności) podmiot odnajduje przestrzeń i rację własnej kontemplacji. Odchodzą znajomi, znika dom, rozlatuje się krąg wartości wyznaczający granice świata, natomiast zdarzenia płowieją w ciemnej skrytce pamięci.

Marności inspirują jednak dialog z sobą samym; ja szuka miejsca dla tego, co normalne, terenu oswojonego, gdzie może zwinąć się w kłębek i przeczekać istnienie. Gdyż nigdy nie ma się wystarczającej racji, aby być…

Stąd tyle pauz pustki pomiędzy wersami, ale jest to pustka znamienna, rozkładający się, obumierający świat robi miejsce dla „czegoś zupełnie innego” („Autoportret na głodzie”): treść jest wszędzie i nigdzie, lecz na pewno poza opisem, poza wyrażeniem do którego niestrudzenie zmierza ja zbudowane ze słów.

Bogdan Nowicki

 

Poeta wszędzie

Na Ziemi Lubuskiej w ostatnim ćwierćwieczu było ich dwóch, poetów spoza poetyckich salonów. Od trzech lat, pozostał jeden w roli wskazującego palca. Pierwszy postawił siebie w pozycji Persona non grata, drugi nie miał możliwości wyboru, ponieważ brał życie za pysk i stawał w szranki wszędzie, gdzie coś kurewskiego się dzialo, w obronie godności, w obronie zagrożonych wartości, pracowitszy od mitycznego Syzyfa. Głęboka prowincja, rzekłbym zadupie, było dla pierwszego poety codziennością, a wykonywane przez niego zawody, praca, stanowiły sporą listę czynności zarobkowych. W tym względzie Mieczysław Warszawski /ten pierwszy/ przebił swoich wielkich kolegów: Milczewskiego-Bruno i Edwarda Stachurę. Należeli oni do tych, których praca szuka sama, nie wybrzydzali, jedynym warunkiem jej akceptacji, były kontakty z ludźmi spoza środowisk dużych aglomeracji. Tam gdzie panuje jeszcze dziewiczość kulturowa, gdzie trzeba naginać karku aby podołać wyzwaniom rzeczywistości. Mieczysław Warszawski z Lasek Odrzańskich, potrafił w swoich wierszach lokować wartości uniwersalne i ponadczasowe, jego wieś była bardziej miejska, niż miasto Wincentego Różańskiego – takie lustrzane odbicia obu znakomitych poetów. Wierzbicki, poeta z Dłużka, małej wioski położonej nieopodal Lubska, potrafi interdyscyplinarnie ogarnąć wszystko dla swojego podmiotu lirycznego.  Dwie różne szkoły poetyckie, Warszawski bardzo przybosiowski, Wierzbicki bliski pomodernie, zafascynowany liryką Andrzeja Sosnowskiego, /mam wątpliwości czy jest tego świadomy?/. Jego osobowość twórcza kształtowała się przecież w minionym dwudziestoleciu, tak bardzo zdominowanym przez „sosnowszczyznę? /określenie Karola Maliszewskiego?, oraz przez  „szkołę Romana Honeta” /określenie moje/. 

Do niedawna sądziłem, że nurt „życiopisanie” /zdefiniowany swego czasu przez Stefana Chwina/, przeszedł do historii po śmierci Jerzego Szatkowskiego i Mieczysława Warszawskiego, tymczasem na Ziemi Lubuskiej zaistniał Adam Bolesław Wierzbicki, który najpierw powoli, a później z dużym przyspieszeniem wdarł się do grona „poetów przeklętych”, lecz z mniejszą dozą samozatracenia, i  z głębokimi korzeniami jestestwa. Odporny na życie i wolny za życia, w przeciwieństwie do swoich wielkich poprzedników.   Na czym więc polegała walka poety z tym, co nazywamy powszechnym ładem, z hipokryzją na usługach moralności, z ogładą towarzyską, z utartymi kanonami sztuki i „społecznego rzemiosła”, od kuchni do sypialni, z pominięciem wytwornych salonów, bez gierek towarzyskich pod publiczkę. Poeta Wierzbicki lubi świeże powietrze i świeżą krew prowincji, jak twierdzi jest po przejściach, ale nic nie mówi o swoich doświadczeniach, to pozostawia nam czytelnikom, zarówno w wierszach jak i w prozie, która jest jego mocną bronią w zmaganiu się z konkurencją literacką. Nie znam takiego drugiego, nie tylko w naszym środowisku, nie mam zamiaru szukać dla niego odpowiedników po piórze, chociaż byłby zadowolony, gdyby się dowiedział, że jego „Chłopcy”, mogą być podobni do bohaterów Marka Hłaski. I co najważniejsze, Wierzbicki w swojej prozie odnalazł dla siebie wolność, otwarty, przestrzenny, szybki w wyrazie, bogaty w barwy codzienności. W poezji w jakimś stopniu zniewolony formą, składnią, co upatruję jako skutek uboczny licznych udziałów w konkursach poetyckich, gdzie jak wiadomo utarły się jakieś normy w zależności od specyfiki konkursów i preferencji Jurorów. Mam nadzieję, że poeta z Dłużka ten okres ma już za sobą, i wspólnie z żoną, Renatą Diaków, będą nas zaskakiwać ciekawą prozą. 

Jerzy Beniamin Zimny