Proza – Barbara Tylman

                 Pożegnanie

                     Przyszły przez nikogo nie powiadomione. Skromnie ubrane w czarne garsonki, jakby przystępowały do egzaminu. Odświętnie, bo tak nakazywała powaga chwili. Przybyło bardzo dużo ludzi. Zapewne rodzina, znajomi, sąsiedzi… Wszyscy z kwiatami. Tłumnie i dumnie, z podniesionym głowami nieśli wieńce i bukiety, przeważnie z róż. Dlaczego właśnie róże i na dodatek czerwonokrwiste? Podobno to z miłości. Czasami z miłości wątpliwej.
Dwie młode jeszcze kobiety, jakby wstydząc się, szły wolno z pochylonymi głowami trzymając w dłoniach po jednym tulipanie. Zamiast naręczy kwiatów niosły w sobie ból. Zaproszenie na to ostatnie spotkanie zauważyły na stronie codziennej gazety. Szczególnie zwróciły uwagę na zamieszczone w nim słowo: spopielenie. To właśnie ono przyczyniło się do kupienia takiej ilości kwiatów. Stanęły w otwartych drzwiach i z niedowierzaniem wpatrywały się w katafalk i stojącą na nim urnę. Obok tyle ludzi, a On był tam sam…
Idąc w kondukcie, nie zdziwiły się ani brakiem krzyża, ani brakiem muzyki towarzyszącej normalnej ceremonii pogrzebowej. Z głośnika cicho spływał utwór grany na fletni pana. Racja, przecież był ateistą i widocznie rodzina zadecydowała, że pożegnają go w taki właśnie sposób.
Kiedyś, gdy najbliżsi o nim zapomną, one tu przyjdą. Przywiedzie je dróżka wysypana białym grysem, podobna do tej w parku. Zapalą lampkę i pogadają ze swoim profesorem od muzyki, w którym obydwie wiele lat temu się podkochiwały. I który dla rozproszenia niecnych myśli czasami pogroził im palcem.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz