Warto przypomnieć . . .

 Era twórczości Jerzego Górzańskiego

Piszemy o noblistach, tuzach poezji, popularnych literackich celebrytach, a często zapominamy o twórcach, mających wpływ na region czy przestrzeń kulturalną. Takim twórcą był Jerzy Górzański – poeta, autor prozatorskich grotesek i satyr, słuchowisk radiowych i felietonów. Urodził się 3 grudnia 1938 roku w Stawach pod Dęblinem, zmarł 25 sierpnia 2016 roku w Warszawie. 

Długa droga Jerzego Górzańskiego wiodła od młodzieńczych prób debiutanckich tworzonych pod wpływem metaforycznego rozpasania „Orientacji Hybrydy” w latach 60. ubiegłego wieku, poprzez ironiczną i bolesną poezję spod znaku Henri Michaux, ku egzystencjalnej wyciszonej, chwilami groteskowej poezji, którą tworzył w latach 80. Wtedy był już poetą niezwykle cenionym, miał wielu wielbicieli. Ale punktem zwrotnym na jego drodze okazał się tom „Debiut z aniołem” z roku 1997 – jedno z arcydzieł powojennej liryki.

Górzański stał się tutaj poetą nostalgicznego wspomnienia dzieciństwa i chłopięcości. Książkę poprzedza motto z Baudelaire’a, wiele mówiące o klimacie tej poezji: kiedy byłem mały, doznawałem dwóch sprzecznych uczuć: strachu przed życiem i zachwytu nad życiem.

Wszystko jest w tym tomie swobodnym poruszeniem pamięci, która wędruje niczym zakola wielkiej rzeki i jej dopływy. Obrazy gorzkiego, ubogiego, ale barwnego dzieciństwa na warszawskiej Pradze przywołują czasy stalinowskie, w przedziwnym chłopięcym pomieszaniu prawdy i fikcji tworzą wielki prywatny (ale i pokoleniowy) mit historyczny.

Mnóstwo jest w tym tomie refleksów chłopięcych lektur i filmów – przywoływane są książki Verne’a, Robinson Cruzoe, „Dywizjon 303”. Z tą przygodową atmosferą kontrastuje biedna kultura materialna wczesnego PRL-u, praskich ulic.

Specjalny uczuciowy smak nadaje tym wierszom ten przedziwny synkretyzm dziecięcej wyobraźni. Dziecięca jest niejasność przejścia między światem książkowym a światem realnym, a o infantylizmie ówczesnych przeżyć wielu ludzi dorosłych świadczy pomieszanie prawdy o UB i terrorze z fikcją socrealizmu. O tym wszystkim mówią wiersze Górzańskiego. A może najpiękniej pierwszy wiersz tomu, „Śpiew kapitana Nemo”:

Jest taka ulica Wileńska na Pradze,
Nad którą nigdy nie przelatywały
Wędrowne żurawie.
Tylko stada wron
W mgiełce grudniowej.
[…]

A tramwaj w granatowym zmierzchu […]
Wiózł na tylnym pomoście kapitana Nemo.
[…]

I biegli za nim ci,
Co nie potrafili szybko uciekać
Przed umundurowanymi psami […]

I ci drobni marzyciele, niebieskie ptaki,
Wytatuowane cwane gapy,
Ministranci, maminsynki, lelije
[…]

I ci, co rżnęli się mojkami
Za bilet na ostatni seans filmowy,
Bo akurat dawali ‚Dzieci ulicy’.

Widziałem ruchomą biel koszul
W gęstniejącym mroku.
Słyszałem ich oddechy,
Czułem zapach rozgrzanych ciał.

Od tomu „Debiut z aniołem” zaczęła się nowa, wspaniała era twórczości Górzańskiego. Zwrot ku dzieciństwu – jak to zwykle bywa u poetów – spowodował odnowienie się lirycznej dyspozycji, oczyścił wyobraźnię ze wszystkiego, co było w niej obcą naleciałością. Obrazy dzieciństwa stały się też punktami krystalizacji wszystkich dotychczas rozbiegających się form tej twórczości – bo był też Górzański autorem prozatorskich grotesek i satyr, słuchowisk radiowych, felietonów. I nagle te gatunki literackie zasiliły samą lirykę, która przez to stała się niezwykle ruchliwa, zmienna, wieloznaczna.

Pojawiły się wiersze i prozy poetyckie, które nazwać by można romantycznymi muzycznymi kaprysami. Są one cudownie anarchiczne i zarazem zdyscyplinowane. Odznaczają się nie tyle dowolnością, co precyzją w oddawaniu swobodnych porywów wyobraźni. Romantyzm w kolejnym tomie poety – „To drugie światło” (2006) stał się zresztą jednym z wiodących tematów. Jeden z cyklów nosi tytuł „Nastroje romantyczne”.

Wypracował sobie Górzański własny sposób wprowadzania ogromnej ilości lektur do materii lirycznej – lektury te umieszczał w porządku codziennego życia, w porządku czysto prywatnym, a nie jako przypisy do biblioteki erudyty. Z wielką swobodą Górzański lawirował między prawdą swoich czystych obrazów lirycznych a komedią pozorów, która zagraża każdemu obrazowaniu. W tej ambiwalencji mieściła się ironia, sceptycyzm, kpina – one od początku towarzyszyły Górzańskiemu.

W utworach z ostatniego okresu mieszała się proza fabularna z poezją i z formami dziennikowymi oraz pamiętnikarskimi. To także znak powrotu do źródeł własnej wyobraźni, to snucie życiowego wątku i zapętlanie młodości ze zbliżającą się starością. Spełnieniem tej formy okazał się „Dziennik zdarzeń i dopowiedzeń” (2008): sylwiczny dziennik bez dat, pełen refleksji, anegdot i, typowych dla autora, intertekstualnych odniesień, tym razm przede wszystkim do innych dzienników pisarzy –  Sándora Márai czy Ernsta Jüngera.

Kolejnym zbiorem poety jest wydany w 2015 roku tomik „Wszystko jest wszystkim”, o którym pisał w portalu Latarnia Morska Leszek Żuliński: 

Wcześniejsze jego zbiory czytało się ‚lżej’, był nawet autorem tomików wywołujących ‚komentarze towarzyskie’, w każdym razie fechtował piórem lżejszym i atrakcyjnym w lekturze, choć nigdy tej poezji nie można było zarzucić bezmyślności czy niefrasobliwości. Cała zresztą generacja Orientacji sformatowana była na podobnym poziomie. Teraz uświadomiłem sobie, że Górzański dobiega powoli – niestety – osiemdziesiątki, robi już nie pobieżne rachunki, lecz summy, dochodzi do sedna, chce nazwać sprawy najistotniejsze.

Górzański w ostatnich latach trzykrotnie nominowany był do Nagrody Poetyckiej im. K. I. Gałczyńskiego Orfeusz: w 2012 roku za tom „Poza tym światem”, w 2013 roku za „Festyn” oraz w 2015 za  „Wszystko jest we wszystkim”. W 2016 roku został odznaczony Brązowym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Zmarł 25 sierpnia 2016 roku.

Opracował Adam Lewandowski

Wykorzystano tekst Piotra Matywieckiego z grudnia 2006 roku.
Zdjęcia – archiwum Adama Lewandowskiego

Erotyk obdukcyjny

Pokazuje mi ślady bicia.
Pod lewą łopatką siniak —
uderzył mnie pięścią.
Pod prawą piersią granatowe znamię —
to cios pogrzebaczem.
Na lewym pośladku, pod skórą, widmo krwiaka —
od mocnego kopnięcia.
Na brzuchu, udach, nawet pod kolanami —
jakby ukąszenia węża czy skorpiona.

 — Pan jest poetą, pan to zrozumie.

 Na wardze pęknięcie jeszcze lekko krwawi.

 Boże, lecz dłonie tej kobiety, szczupłe i nietknięte,
prowadzą mnie czule pośród sińców,
ukąszeń,
razów,
upokorzeń.

 A gdy się zmęczą — wtedy ja prowadzę.
Osłaniam przed ostrym światłem lampy,
natręctwem tapety,
nachalnością zlewu,
zasłon panoszeniem.

 Biorę ją pod siebie — jestem dachem świata.
Azją głodnych lędźwi, gdzie panuje terror i modlitwa.
Chcę ją wyprowadzić na najbielsze śniegi,
strome wysokości.
Wytrzymać jak najdłużej na zdradliwej ścieżce.
I gdy przypadam całym ciałem do jej kruchych żeber —
ona pojękuje cicho i szepce do ucha:
Pchnął mnie na kredens, uderzyłam bokiem.

 Boże, chroń ją nieszczęśliwą przed najgorszym ciosem —
kuchennego noża lub zwykłej siekiery,
gdy Tamten szyję jej otworzy jak furtkę na ogród
pełen splątanych krzewów i zimnych księżyców.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz