Artylerzysta-piechur

/…/Podczas wojny najpewniejsze są własne nogi. Mój wujek Michał mógłby wam coś na ten temat powiedzieć. Ten dopiero był piechurem. Mówię wam. Przez całe życie tyle nie przejdziesz, co on podczas swojej wojaczki nachodził.

          – Piechurem był? – zapytał Antek.

       – Baaa, gdyby był piechurem, to nie dziwota, ale on służył w artylerii, za celowniczego robił, więc na lawecie jeździł, a z jego chodzeniem to było tak: w szesnastym roku, jak tylko stał się pełnoletnim, wcielono go do pruskiej armii. Na Golęcinie stacjonował. Przed wyjazdem na front, wszystkich rekrutów odznaczyli dębowymi krzyżami, dla zachęty, aby dobrze z Francuzami walczyli. Pojechali, ale za długo nie powojowali, bo przy nadarzającej się okazji, przeszli na stronę francuską. Wujek mundur niemiecki zamienił na francuski, wykazał się męstwem, a za udział w bitwie pod Verdun został odznaczony jakimś medalem, ale z pewnością nie była to Legia. Nieważne, medal to zawsze medal – za wojaczkę się dostaje – mawiał – ilekroć go o te medale różni nagabywali. Wrócę jednak do jego pieszych wędrówek.  Na początku grudnia w osiemnastym roku ( to z kolei opowiadała mi mama) w nocy ktoś zapukał do okna. O tej porze nie było to zwyczajne. Mój dziadek wstał i otworzył drzwi. W drzwiach stał wujek Michał. Wyobraźcie sobie, przyszedł pieszo z samego Paryża. Zmarnowany, zawszawiony i niewyspany. Kosmicznie głodny. Wykąpali go, odwszawili, nakarmili i położyli do łóżka. Spał bez przerwy przez dwie doby. Dopiero na trzeci dzień opowiedział ze szczegółami przebieg swojej wojaczki. Jak długo szedł z Paryża, nie pamięta, ale pamięta, ile razy musiał zmieniać buty. W jednych butach można  przejść  czterysta kilometrów, a ja zmieniłem trzy razy – oznajmił. – Rachunek jest prosty. Nie minęły dwa tygodnie, wujek ledwo przyszedł do siebie, a już przyszli po niego koledzy. Na powstanie trzeba iść, do Poznania! Michał, w Poznaniu się ruszyło! – krzyczeli do okna. Wujek wstał i poszedł z nimi, oczywiście na piechotę, bo jakże inaczej. On zawsze pieszo chodził na wojaczkę i był to dobry znak, jak mawiała babcia. Z powstania nie od razu wrócił do domu. Jak już trafił pod komendę wojskową to pozostał pod nią do końca. Do końca, to znaczy do klęski wrześniowej, bo po Powstaniu Wielkopolskim pozostał w Armii Muśnickiego. Bolszewików bili pod Radzyminem, w Bitwie Warszawskiej, a wcześniej jeszcze trafił do Lwowa, jak nasi ruszyli z odsieczą rodakom. Do drugiej wojny służył w pułku artylerii w Lesznie, w stopniu sierżanta. Z mundurem się nie rozstawał, dopiero w Brześciu, kiedy po przegranej kampanii wrześniowej dostał się w łapy Ruskim, a ci kazali mu wracać do domu. Z Brześcia wracał na piechotę. Tak już to chodzenie było mu pisane – opowiadałem. /…/

JBZ /fragment powieści Gromnica, 2015/