Exodus

                Pan Karol przebywał ponad rok w Kanadzie u żony, a potem jeszcze kilka miesięcy we Włoszech. To miło z jego strony, że zaraz po powrocie postanowił przyjść do mnie z wizytą. Opalony włoskim słońcem, uśmiechnięty, zrelaksowany. Wyglądało na to, że jest w doskonałej formie.
– Pan, to się nic nie zmienia – zaczął od drzwi.
– Panie Karolu, co do zmian, to czas niestety nie oszczędza nikogo.
– Czytałem w internecie, że wasz poznański oddział ZLP ciągle ma jakieś kłopoty.
– Największe problemy mieliśmy wiosną. Sytuacja długo nie mogła wrócić do normy. Byliśmy w bardzo trudnym położeniu.
– No tak. Jak wielu artystów się zbierze w jednym miejscu, to pewnie ciężko się od razu porozumieć.
– Dzięki zdrowemu rozsądkowi kilku osób, kierujących się dobrem oddziału, udało nam się wybrać nowy zarząd i wyjść z impasu. Ale to niestety, nie był koniec naszych zmartwień.
– Słyszałem o jakimś rozłamie, czy coś takiego.
– Rozłam, to zbyt wielkie i źle użyte słowo.
– Czytałem w necie, że w grudniu mieliście prawdziwy exodus.
– Panie Karolu, co pan mówi?
– No przecież, exodus to Księga Wyjścia. Chyba dobrze mówię, a dużo ludzi z poznańskiego oddziału wyszło.
-Było nas sześćdziesiąt pięć osób. W sumie, odeszło dwanaścioro. Utworzony został kolejny oddział ZLP, z siedzibą w Kaliszu. I tak będziemy o nim mówić. Określenie oddział kaliski jest właściwe.
– Ale oni wyraźnie nazwali się wielkopolski.
– Panie Karolu, słowo wielkopolski kojarzy się z wielkością, a w tym przypadku, to po prostu, przesada.
– Ciekawe dlaczego odeszli? Byliście skłóceni, czy coś takiego?
– W dużym literackim gronie,zawsze zdarzają się większe, albo mniejsze niesnaski, ale nie mogę udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pana pytanie. Podejrzewam, że potrzebowali jakiejkolwiek zmiany. Jedno jest niezaprzeczalne. Dwie panie, które to wszystko zorganizowały, doskonale wiedziały, po co to robią.
– Wiesz pan, moja siostra, świętej pamięci Małgocha, miała dwie sąsiadki. Nie mogły bez siebie wytrzymać. Chodziły razem na zakupy, umawiały się na kawki i takie tam. Nie miała dla mnie nawet jednej godziny w tygodniu, bo najważniejsze były te ich babskie tajemnice, sprawy i pogaduchy. Ale jak to mówią ,,prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Małgocha zachorowała i z miesiąca na miesiąc było z nią coraz gorzej. Zaraz mi się coś w środku trzęsie, jak sobie o tym pomyślę. Nagle sąsiadki przestały przychodzić, bo miały tysiące innych zajęć. Musiałem zwalniać się z pracy, a potem po godzinach zostawać. Wyszło tak, że do opieki zostałem tylko ja. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba.
– To naprawdę przykre.
– Takie psiapsiółki były. Papużki nierozłączki, psiakrew.
– Niestety, uczciwość i lojalność, to w dzisiejszych czasach rzadko spotykane cechy.
– Rozumiem, że ten oddział kaliski już działa.
– Nie wiem, co oni tam chcą zbudować i w jaki sposób mają zamiar funkcjonować. Prawdę mówiąc, nie zaprząta to mojej uwagi.- Ale, na papierze to mają już wszystko załatwione?
– Zarząd Główny się zgodził. I podobno prawnie, nie było żadnych przeszkód.
– Wiesz pan co, tak se myślę, że prawnie to może jest ok, ale weź pan to wszystko tak normalnie, po ludzku. Nie mogę sobie tego w głowie ułożyć. Jesteście w jednym stowarzyszeniu, spotykacie się na różnych imprezach, a tu nagle do widzenia. Zabieram zabawki i jadę na wycieczkę do Kalisza. Ja bym tak nie umiał kolegom zrobić.
– Jak mawia Mateusz Czarnecki, znakomity psychoterapeuta i psycholog,,Czasami stary świat musi się nam zawalić, byśmy mogli budować nowy”. Niech pan weźmie jednak pod uwagę, że to są artyści. Niewielu z nich potrafi zrozumieć, że jeśli już się należy do jakiegoś stowarzyszenia, to dobrze byłoby, żeby każdy coś dawał od siebie. Będąc twórcą kultury, nie można analizować wszystkiego jedynie w kategoriach ,,co ja będę z tego miał”.
– To tak trochę jak z tym Panem Bogiem. Ten mi nie odpowiada, to sobie poszukam innego. A ja zawsze myślałem, że każdy literat to musi być człowiek wzniosły i wrażliwy.
– To są tylko ludzie, a od ludzi nie można zbyt wiele wymagać.
– Jak pracowaliśmy na dachu parę miesięcy temu, na przedmieściach Mediolanu, szef zawsze stawiał mnie za wzór. Rzeczywiście, ci dwaj Polacy co mi pomagali, to tacy jacyś niegramotni byli. Nie dość, że nic nie umieli, to się nie przykładali. Pech chciał, że raz się spóźniłem. Wyłażę na dach, patrzę, a tam szef gada sobie z młodymi. Podchodzę i słyszę:,,Karol, po tobie się tego nie spodziewałem”- tak mi powiedział!
– Pewnie do czegoś pan zmierza.
– Od szkoły podstawowej. Najpierw nauczyciele, a potem kierownik w pracy. Zawsze jak coś poszło nie tak, słyszałem,,Karol od ciebie powinno się wymagać więcej”. Wkurzało mnie to nie raz. I żeby za dużo nie gadać. Jak ktoś chce działać w kulturze, to niech da przykład i postępuje kulturalnie. A ci z Kalisza zachowali się bardzo niekoleżeńsko. Gdybym nie słyszał tego od pana, to bym nie uwierzył.
– U nas w oddziale, nikt głośno tego nie mówi, ale po cichu podejrzewam, że większość całkowicie zgodziłaby się z takim rozumowaniem. Tak pan pięknie opowiada o tej koleżeńskiej postawie, że sam lepiej bym tego nie ujął.
– Ha, ha, kilka lat spotkań z panem i fura przeczytanych książek zrobiły swoje. Literatem to pewnie już nie zostanę ale…
– Ale nie da się ukryć, że w sztuce swobodnej wypowiedzi poczynił pan znaczny postęp, a w dzisiejszej rozmowie tylko słowo ,,exodus”, było niezgodne z prawdą.

Krzysztof Galas

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz