Moje „spotkania” z Wandą Chotomską

Zmarła Wanda Chotomska. To smutna wiadomość, choć nieunikniona. Uwielbiałam wiersze Jej autorstwa, podziwiałam kunszt pisarski i poczucie humoru. Z panią Wandą „spotkałam się” dwa razy w życiu, ale nie twarzą w twarz. Pierwszy raz miał miejsce dawno dawno temu, gdy jako młoda dziewczyna zadzwoniłam pod Jej numer prywatny, odnaleziony w grubej, żółtej księdze telefonicznej (ależ byłam odważna!). Zapytałam, czy zechciałaby ocenić moje teksty, które wyjęłam z szuflady w celach wydawniczych. Na moje szczęście, pani Wanda nie dała mi po uszach, nie rzuciła słuchawką, lecz łagodnym tonem oznajmiła, iż nie czuje się kompetentna i poleca mi takiego, a takiego pana, który mógłby służyć mi radą. Życzyła mi szczęścia i powodzenia. To była bardzo ciepła rozmowa, która mogła przecież potoczyć się zupełnie inaczej…

Po wielu, wielu latach, gdy miałam już spory dorobek wydawniczy, redaktorka pewnego wydawnictwa przekazała mi informację, że pani Wanda Chotomska pracuje nad książką o koniach i bardzo chciałaby przeczytać „Wiersze na jedno kopyto”, stanowiące część „Konia na receptę”, aby nie powielać tematów. Natychmiast wysłałam książkę z dedykacją. Kilka tygodni później otrzymałam od pani Wandy bardzo długi list, napisany starannym pismem, w którym opowiedziała mi o swoim dzieciństwie, i o tym, jak Jej dziadek zajmował się końmi. Napisała mi również takie peany na temat moich wierszy, że o mało nie spadłam z krzesła. Wymieniła tytuły kilku z nich i stwierdziła: „naprawdę żałuję, że nie są mojego autorstwa”. Dodała mi skrzydeł po raz drugi jako pisarka i wspaniały, życzliwy człowiek. Niedługo potem wydała książkę pt.”W kraju patataju”. Ten list przechowuję do dzisiaj jako jeden z bezcennych skarbów i podarunków. Dziękuję, Pani Wando

Agata Widzowska

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz