Spotkania w ramach realizacji projektu „Aktywizacja czytelnictwa na terenie miasta Poznania” (terapia zajęciowa) (1)

Każdy człowiek jest wart zauważenia

Za nami cykl spotkań autorskich, które odbyły się tym razem nie w szkołach czy ośrodkach kultury, ale w domach pomocy społecznej, ośrodkach opiekuńczych i hospicjach. Szczególne to miejsca i jakże inne rozmowy…Wydawać by się mogło, że ludzie tam przebywający na nic już nie czekają, ani też nie spodziewają się niczego. Posunięci w latach, chodzący o kulach, często przykuci do inwalidzkich wózków…Ale czy naprawdę tylko wegetują? Czy wchodząc do nich trzeba koniecznie założyć maskę pielęgniarza albo siostry miłosierdzia? Nie. Trzeba przyjść do nich jako zwykły człowiek, który ma serce. Tego właśnie oczekują. Kogoś, kto poświęci im swój czas, nie będzie ukradkiem spoglądał na zegarek, ani wymyślał dziesiątek powodów, które nie pozwalają zostać dłużej. Przyznam się, że długo myślałam nad tematem czekających mnie trzech spotkań. Każde z nich było inne, sposób ich prowadzenia również, tematy wypływały na gorąco. Umowny czas został znacznie przekroczony. W całodziennym hospicjum domowym spotkałam się z dziesięcioma kobietami, z których każda, jak same oznajmiły na wstępie, „miała wyrok”. Na pierwszy rzut oka nikt by się tego nie domyślił; panie przyszły elegancko ubrane, zadbane, zaprzyjaźnione ze sobą, uśmiechnięte. Prędko nawiązałyśmy kontakt, zwłaszcza że siedziałyśmy blisko siebie, przy owalnym stole, umożliwiającym naturalną konwersację. Kobiety były trochę starsze ode mnie, ale one same dystans ten zmniejszyły. Po niedługim czasie poczułyśmy się wręcz zaprzyjaźnione. Rozmawiałyśmy o ulubionych książkach, ulubionych autorach i literackich bohaterach. Dzieliłyśmy się wybranymi cytatami, przytaczałyśmy tzw. złote myśli. Przekomarzałyśmy się nawet, które z przeczytanych przez nas dzieł jest najlepsze, najciekawsze i dlaczego. Ileż się nasłuchałam mądrych, rzeczowych wypowiedzi! A kiedy przyszło nam dotknąć tematu miłości i śmierci, każdej z nas zaszkliły się oczy. Co mnie wręcz urzekło w tych kobietach, to ciekawość: jak też tam będzie, po tej drugiej stronie… I spokój, z jakim o tym mówiły. A w ich przypadku była to kwestia może nawet paru dni. Żegnając się, usłyszałam: kiedy Pani znowu do nas przyjdzie? Tylko, czy wszystkie nas zastanie…? Wzajemnie życzyłyśmy sobie szczęścia, o zdrowiu nie mówiąc ani słowa. Po co, skoro one go już nie miały? Pomachały mi jeszcze ręką przez okno. Według planu dnia czekała je gimnastyka. To niezwykłe: pomimo strasznej, nieuleczalnej choroby, brały udział w zajęciach i cieszyły się na nie. Ileż razy nam odechciewa się wszystkiego, pod wpływem jakiejś w gruncie rzeczy nieistotnej przeszkody…

W domu opieki prowadzonym przez siostry zakonne, czas poprzedzający spotkanie wypełniała odtwarzana z kompaktu muzyka klasyczna. Jej łagodne tony budowały przyjemny nastrój, wyciszały, jakby zapowiadając coś wyjątkowego. Prawie wszystkie uczestniczki, w tym kilka sióstr w habitach, wwieziono do przytulnej sali na wózkach inwalidzkich. Otaczały mnie kołem, w ten sposób mogłam zwracać się to do jednej, to do drugiej bez żadnych utrudnień. Poza tym wyposażono mnie w mikrofon, bo większość pensjonariuszek miała kłopoty ze słuchem. Rozprawiałyśmy o pięknie przyrody, o ptakach. To znaczy najwięcej mówiłam ja, one dopowiadały. Nic dziwnego, były tam same staruszki, jedna ponad stuletnia. Pogodne twarze, jasne spojrzenia, czasem błysk uśmiechu. Towarzystwo naprawdę wzruszające! A wiersze? Owszem, wybrałam kilka o przydrożnych kapliczkach oraz o kobietach biblijnych. Pod koniec spotkania jedna z sióstr podeszła do mnie, mówiąc, że ukończyła wydział historii sztuki na UAM. Podziękowała właśnie za „kapliczki”, mówiąc, że zawsze interesowały ją, także od strony architektonicznej, te maleńkie kościółki pod chmurką. Opuszczając to miejsce, zabierałam ze sobą kojący spokój, który towarzyszył mi przez cały dzień.

Ale przyda się też łyżka dziegciu. Z trzeciego spotkania, w typowym domu pomocy społecznej, wychodziłam z poczuciem żalu. Pomimo tego, że wszystko lśniło czystością, personel był uprzejmy a tu i tam pozostały jeszcze dekoracje zapewne po jakimś wieczorku, czy balu, to jednak pensjonariusze sprawiali wrażenie smutnych i przygnębionych. Sporadycznie włączali się do rozmowy, co gorsza, zauważyłam że niektórzy odnosili się do siebie bardzo niechętnie, żeby nie powiedzieć wrogo. Doszło też do pewnego incydentu. Akurat poruszyłam wtedy temat pisania pamiętników, wspomnień i jedna z pań bardzo się ożywiła. Zaczęła opowiadać o swoim zesłaniu na Syberię i o tym, jak stamtąd trafiła do Indii. Wtedy dwie osoby ostentacyjnie wyszły, twierdząc, że nie mogą długo siedzieć. Poza tym w tym wieku prawie każdy już nie dowidzi, na okulistę czeka się rok, okulary są drogie, więc jak tu pisać? Cóż, rozumiem. Kwestia poruszona przeze mnie okazała się niefortunna. Ale przynajmniej jedna z pań mogła się wypowiedzieć, a nawet zwierzyć. Oznajmiła bowiem, że zanim trafiła do domu pomocy, swoje spisane wspomnienia schowała do specjalnej skrzyneczki, przewiązanej sznurkiem i opatrzonej dedykacją dla wnuków. Skrzyneczkę zostawiła na strychu. Liczy na to, że znajdą i uszanują ten skarb, przeczytają zapiski i przechowają je dla swoich dzieci. Bardzo mnie to poruszyło. Kto wie, może dla niej była to jedyna okazja, żeby powiedzieć o tym na głos, w szerszym gronie. Z drugiej strony, mimo różnych organizowanych zajęć, samotność tych ludzi rzuca się w oczy. Na zakończenie kilku chętnym podarowałam swoje tomiki. Poprosili o imienny wpis, obiecali, że wiersze przeczytają. Jednak żal pozostawał.

Reasumując, organizatorom tego szlachetnego przedsięwzięcia należą się słowa uznania. Bo sam pomysł, choć w znacznie zmniejszonym wymiarze, był już realizowany przez nasz Oddział w czasie Międzynarodowych Listopadów Poetyckich. Nie możemy zapominać o osobach starszych, schorowanych, żyjących niejako na uboczu, z dala od swoich bliskich. Mamy też kolegów, wywodzących się z naszego dawnego grona, którym przyszło ostatni etap życia wieść w takich właśnie miejscach. Każdy człowiek jest wart zauważenia, zwłaszcza ten, którego w ferworze codziennych spraw dostrzec najtrudniej. Nawet jeśli to będzie przysłowiowa kropla w morzu, to liczy się choćby jeden wywołany uśmiech, jedna chwila, w której czyjeś życie wyda się znośniejsze.

Maria Magdalena Pocgaj

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz