Marzec ’68

/…/  Wiele zdarzeń tego roku. Nie nadążam za tym, co się w kraju dzieje. Szkoła zajmuje mi wszystkie wieczory, dni spędzam w pracy,  a w nocy nie czytam gazet, tylko śpię i pragnę, by noc była jak najdłuższa. Mietek mówi, że gazet nie czyta, a w radiu słucha tylko muzyki. Reszta to propaganda i same kłamstwa. Kiedy przysłuchuję się jego wywodom, nieraz mnie złość bierze, że on taki dworski i nie ufa komunistom. Ale on przy swoim stoi i na wszystko znajduje argumenty, które nie zawsze do mnie trafiają.

         – Słyszałeś? Wczoraj była zadyma przed uniwerkiem. Pałowali studentów.

Staliśmy przy oknie na korytarzu podczas dużej przerwy, racząc się kanapkami. Mietek zaczął mówić o tym, co się wydarzyło i czego był świadkiem w centrum miasta.

         – Nie, nie słyszałem, ale mogę zapytać brata.

         – Był jakiś wiec? Sama młodzież. Wiem tylko, że chodzi o cenzurę. Wszyscy mówili o cenzurze i o zakłamaniu. Poszło o teatr.

         – O teatr? Co, zamknęli teatr? – zdziwiłem się.

         – Niezupełnie. Zdjęli z repertuaru „Dziady” Mickiewicza.

         – I o to poszło?

         – Chyba o to. I gorąco tam było, musiałem się wycofać, bo wkroczyła milicja.  Studentom się oberwało, niektórych załadowali na samochody i wywieźli stamtąd. Na uczelniach wrze, wiem to od kolegi, z którym dojeżdżam pociągiem do pracy.

 Następnego dnia pojechałem do brata. Waletował w akademiku. Często to robił, bo tak jest łatwiej się uczyć. Pojechałem z duszą na ramieniu, wiedząc, że akademik może być pod stałą obserwacją. Zaczepił mnie taki jeden przy wejściu. Na pewno nie student. Powiedziałem, że idę do kolegi po książkę. Wymieniłem nawet nazwisko. Sprawdził w portierni i pozwolił wejść. Chłopaki odpoczywali, jak kto chciał i na co miał ochotę.  Brat kimał z książką, a jego  „ławkowiec”,  też Leszek,  głęboko  pojednał  się z łóżkiem. Zachowałem ciszę, tą samą, która panowała na korytarzu i w pozostałych pokojach. Usiadłem grzecznie i czekałem, aż który z nich zwróci na mnie uwagę

         – O, brat się zjawił? – Lechu odłożył książkę, którą wcześniej miał pod głową.

         – Przyszedłem sprawdzić, czy jesteś cały.

         – No, niezupełnie – powiedział i odsłonił przy tym koszulę, pokazując mi swoje posiniaczone plecy, jakby doświadczył chłosty.

         – Potrzebne ci to było?

         – Zamiast bratu współczuć to jeszcze go rugasz? – wygarnął z niesmakiem.

         – Daj spokój. Martwię się o ciebie. Te plecy to od pałki?

         – Pogłaskał mnie taki jeden i tyle – żartował.

Nie pytałem już o nic, chociaż nie bardzo wiedziałem, o co tam na placu poszło. Może była to prowokacja i studenci dali się wciągnąć w jakieś rozgrywki  na górze. Tak mówił ojciec o wypadkach czerwcowych, zaraz po nich były zmiany personalne w rządzie i w partii. A teraz w marcu o co tak właściwie władzy chodzi? Zapytałem chłopaków, co o tym sądzą.

         – Wolność słowa i zniesienie cenzury – to podnieśliśmy na wiecu – odpowiedział Leszek.

         – Sami na to wpadliście? Nie wierzę.

         – Dobre pytanie. Nie zastanawiałem się nad tym.

         – No właśnie. A kto tam jeszcze był na placu? Robotnicy byli? Zorganizowani?

         – Do czego zmierzasz? – zapytał brat.

         – Z robotnikami władza jeszcze się liczy. Nie pomyślałeś o tym?

         – Nie pomyślałem, ale masz rację.

         – Powiem ci więcej: teraz będą was wylewać z uczelni, niektórych zaraz wcielą do wojska. Zaczną się czystki. Przekonacie się, że  tak  będzie.

         – „Resocjalizacja”. Tak to określił młody porucznik podczas prasówki.

         –  Byliście na prasówce?  A to  dobre. –  Nie  wytrzymałem  powagi i wybuchnąłem śmiechem.

         – Tobie do śmiechu, a nam różne „gwoździe” wbijali do głowy.

   I zaczął opowiadać, jak to na prasówce było, o tym, jak ich z placu zwinęli i zawieźli do jakiegoś obiektu, w którym była duża sala.

         – Oprócz studentów byli tam też przypadkowi przechodnie, którzy chcieli zobaczyć z bliska manifestację. Ich także zwinęli, ale osobno na sali kazali usiąść w kucka – po turecku. Porucznik zaczął prelekcję o tym, że państwo na studentów łoży, a oni tacy niewdzięczni i na ulice wychodzą. Nawijał trzy godziny, więc co niektórzy posnęli, wieczorem większość z nas poczuła głód. Wtedy odezwała się jedna z kobiet. Starsza wiekiem, ale na  fleku  jeszcze,  z torbą pełną zakupów podeszła do mównicy i zwróciła się do nas: „Dzieci, kto głodny? Mam trochę chleba, byłam na zakupach i teraz jestem tutaj. Nie mam pojęcia dlaczego. Ale nie o to chodzi. Bierzcie, podzielcie równo, bo nie wiadomo, jak długo jeszcze będą nas tutaj trzymać”.

Porucznik zbaraniał, szybko jednak się opanował i kazał kobiecie wrócić na miejsce. Dodał jeszcze, że w tym wieku, który ta pani ma na karku, nie powinno się łamać prawa. Kobieta na to: „Przed wojną też taki jeden zarzucał mi łamanie prawa, kiedy wstawiłam się za robotnikiem. I na komunę najeżdżał. „A dzisiaj pan to samo mówi, tyle że najeżdża pan na kapitalistów. Komu mam wierzyć? Tamtemu sprzed wojny czy panu?”. Porucznik zbaraniał do reszty. Nie wiedział, co powiedzieć. Wyszedł na chwilę z sali, a potem wszystkich nas zwolniono do domu. Tej kobiety nigdy nie zapomnę – opowiadał mój brat. /…/

/fragment powieści pt. Gromnica/       Foto: Uniwersyteckie.pl