Mieczysław Jan Warszawski
W moim sadzie
Jabłonie przechyliły się już na niczyją stronę
Tak samo nie grzeszą rajskością
Ani się rumienią na widok owocobrania
Zewsząd tylko słońce mozoli się po gałęziach
I smuży pośród latoroślnej opadziny
Wnet nam przyjdzie się wykarczować
Pień po pniu, nieodrodnie
październik 2004
Pieczenie ziemniaków
Kartofliska, muczenie krów i jesień
zmierzchająca wykopkami, prawie już
skopcowana, znów spędza się samopas
za którymś z moich chłopięcych bytowań, i
kiedy tak wieczorami do późna rozgarniał
z łętów ognisko, zawsze mnie, okutanego
dymem, napawał przyziemnością każdy
wychuchany
w rękach kartofel rozpękły od żaru, nie tyle
może obła i chropowata jego struktura
lecz to, co spod pieczonej łupiny
ssało żołądek: spopielały zapach
dżdżu, czczy smak paździerzy i nic
więcej, prócz teraz, jakby nigdy miało
nie być żadnego wczoraj ani jutra.
/z tomu Umiejscowienia, 2007/
Umiejscowiony podmiot w świecie szerokim
Są poeci, wobec których nie można przejść obojętnie, bo tworzą poezję oderwaną od mętnej poetyckiej rzeczywistości, w której stara się dominować wizerunek poety, kreowany natrętnie w mediach społecznościowych, i zmierzający do budowania mitu, który jest barwną nadbudową wątpliwej jakości jej podbudowy. Ale są też poeci, których „nie ma”, są jakby nieobecni, żyjący na prowincji poezji, na lirycznych manowcach, poszukując złotego środka poezji, jak w przeszłości, Edward Stachura i Wincenty Różański.
Wielka poezja powstaje na prowincji, poeci stamtąd piszą zwykle jeden, niekończący się wiersz, bo pierwiastek liryczny tkwi w ich świadomości od urodzenia. Widzą i czują, tę ich rzeczywistość prowincjonalną a potem przekładają na odkrywcze formacje języka i artystycznej materii. Z wieży kościelnej w Mosinie więcej widać aniżeli w centrum Londynu, wielcy prozaicy poszukiwali prawdy tam, gdzie zdołała ona przetrwać, a wielcy poeci znajdują ją obok siebie, pod warunkiem, że nie dają się zwieść populizmowi. Czytaj: pisać modnie z duchem czasu – nie zawsze z duchem poezji w historycznym kontekście? I tak do szeregu poetów wiarygodnego słowa dołączył Mieczysław Warszawski, pozostający przez wiele lat poza salonami poezji. Jak wiemy, stroniący o zaszczytów i laurów, nie mający pretensji do krytyków i recenzentów o uznanie. Pisano o jego twórczości różnie: poeta jednego wiersza, poeta poetyckich manowców, poeta ze wsi z kompleksami miasta itp. Stąd w jego poezji przewija się bardzo wyraźnie motyw umiejscowienia, motyw obcości miasta, motywy zakorzenione w świadomości, podbudowane ekspresją rustykalną. Trudno się dziwić, albowiem bliżej nam do ziemi, aniżeli do nieba, ale ta ziemia ciągle jest dla poety obca, często stąpa po niej w roli persony non grata, zaledwie niczyj.
Janusz Drzewucki w Magazynie Literackim nr 4/2006 tak pisał o Mieczysławie Warszawskim: Powiem szczerze, lubię i cenie poetów, którzy funkcjonują na uboczu życia literackiego, z dala od centrum, w samotności, w pewnym sensie w zapomnieniu, którzy nie zabiegają o rozgłos, o nagrody i sławę. Zaliczam do nich (…) i Mieczysława J. Warszawskiego z Lasek Odrzańskich. Swoją drogą ciekawe, ilu krytyków warszawskich (nie mówiąc już o krakowskich) słyszało o poecie Warszawskim? (…) To poezja dojrzała i wyrazista, zdyscyplinowana intelektualnie i emocjonalnie, a mimo tego pełna pasji.
Był poetą codziennym, dosłownie, mieszkańcy Lasek nie inaczej pojmowali jego personalia: poeta – żaden tam Mietek czy Warszawski. Nasze kolejne i zarazem ostatnie spotkanie miało miejsce przy okazji Lubuskiego Wawrzynu 2012. Rozmawialiśmy o zimie, mrozach, o tym jak sobie radzi bez matki, którą niedawno pochował. I o poezji, która z nami przeżyła ponad czterdzieści lat. Jeszcze nie umarła póki my żyjemy, Mietek żartował, ale z powagą. Nie umarła bo dajemy jej pożyć, dorzuciłem swoje. Gdybym mógł cofnąć czas, Mietek zastanawiał się przez moment, i przypomniał mi lata siedemdziesiąte, pamiętasz: Urszula M. Benka, Janusz Styczeń, Wojciech Sroczyński, Benedykt Banaszak. Więcej nazwisk nie pamiętał, tyle czasu minęło, tyle razy wylała Odra, i tylu przyjaciół odeszło, a za nimi i my pójdziemy. To pewne. Zadziwiające jest to, że w dzieciństwie mieszkaliśmy blisko siebie. Podczas wakacji spędzałem pracowicie lipcowe dni w pobliskim Pławiu. Okres ten opisałem w mojej powieści Gromnica, do Lasek wtedy nie zaglądałem; wieś leży na uboczu krajowej drogi prowadzącej do Krosna Odrzańskiego i Gubina. A rzeka Odra – miałem jej w Krośnie do woli, i dla poezji, czego dowodem są rzeczne wiersze i utwory z cyklu: pocztówki polskie opublikowane w tomie Rubinosa, który wręczyłem wtedy Mietkowi z dedykacją w Bibliotece Wojewódzkiej. Była z nami Jola Pytel, ceniona poetka lubuska, oczywiście – laureatka Wawrzynu, Beata Patrycja Klary z Gorzowa Wielkopolskiego, oraz zacni panowie – Janusz Koniusz i Alfred Siatecki. Mietek Warszawski zaprosił mnie do siebie na kilka dni: bo w Laskach poetów kochają, każdy pragnie ich gościć pod swoim dachem. O mnie mówią: nasz poeta, jestem też tutaj sekretarzem wiejskim, do którego zgłaszają się sąsiedzi z problemami natury epistolarnej. Niestety, tego lata nie dotarłem do Lasek, ani następnego, wizytę przełożyłem na rok (2015). Mietek nie doczekał lata, zmarł w maju, miesiącu poetów, których cechuje dobroć. Tej nigdy nie brakowało Mietkowi. Spoczął obok matki na cmentarzu w Czerwieńsku niedaleko Zielonej Góry.
Warszawskiego zaliczam do nurtu życiopisania, może trochę na wyrost, ale coś w tym życiu jest takiego, że trzyma poetę mocno za gardło i nic innego w jego pisaniu nie ma tak mocnego wyrazu:
Ta twarz nie przypomina już mojej
Przypomina twarz ojca brata może
I syna jeśli tylko syn zachował jakieś rysy
Z mojej twarzy którą czasami widuję
W lustrze albo w oczach zupełnie
Obcego mi człowieka jak gdyby
Zawsze miała być
Już po za mną
Ta twarz.
Nie poznajemy siebie, tamtych nie za dawno temu, jesteśmy inni a może ci sami, tylko osąd nie należy już do nas, a jeśli ktoś chce nas osądzić musi być z nami, nie jest to jednak możliwe. A więc trzeba z tym żyć, z samym sobą obok, tak obok, aż do konfliktu, który przyniesie nowe poetyckie wartości:
Mogło być gorzej. Jeśli nie
inaczej. Życiopisanie
przecież nie rości sobie praw
do żadnych bałwochwalstw.
To fakt bezsporny. A nawet dość
banalny. jak świat i zaświat, co
zawsze bywa na wyciągniecie ręki
albo już za plecami.
(z tomu: Persona non grata)
Poranne wygnania Warszawskiego, jak i rezygnacja z poszukiwania azylu, nieufność wobec samego siebie, świat i zaświaty, które były na wyciągnięcie ręki – teraz już za plecami – i koniec wędrówki w poszukiwaniu liter, które złożą się na ostatni wers. A może zdarzy się taki dzień, w którym persona non grata zostanie przyjęta jak dawno oczekiwany gość?
I tak się stało, po latach, kiedy jego poezja znalazła swoje miejsce w szeregu poezji wybitnej. Chciałoby się rzec dlaczego tak późno, dlaczego dopiero po śmierci przyjrzano się bliżej jego twórczości, już bez tej etykiety poety zamkniętego w sobie. Mit się tworzy, ale także rozwiewa dla dobra twórcy. I dobrze, że tak się dzieje. dla dobra poezji, która jest tak różnorodna jak wszystkie barwy codzienności, osobowości twórcze. W Laskach Odrzańskich na frontonie świątyni kultury zawisła tablica poświęcona poecie, który nie chciał być wielki, postanowił udzielić pierwszeństwa swojej poezji aby nie odeszła wraz z nim.
Co ją wyróżnia? Długa fraza, gęsto zwersyfikowana, odkrywcze w wyrazie metafory sytuacyjne, swobodna składnia fraz, plastyczność słownych obrazów, genialny rystykalizm, i charakterystyczny podmiot liryczny, idący przez wiersze bez maski, z cechami otoczenia, w którym się znajduje w danym momencie, i przede wszystkim – język, indywidualny w przekazie. Te walory składają się na rozpoznawalność dykcji, bez względu na tematykę kolejnych tytułów, wydawanych tomów poezji.
Jerzy Beniamin Zimny