Samowola w pisaniu wierszy
Kiedyś poeta rodził się raz na 200 lat, a teraz każdy jest poetą. Nie znaczy to wcale, że każdy jest geniuszem, a świadczy tylko o tym, że biała poezja nie stawia już żadnych wymagań./…/
Ależ to inspirująca sentencja! A wyłowiona w tekście Jerzego Beniamina Zimnego, prezentującego twórczość Roberta Pawła Kamina.
A więc pełna swoboda (bo nie – wolność!), która nie przewiduje żadnych hamulców, zasad, reguł. Wiadomo jednak, że nie prowadzi to do niczego dobrego. Podobnie było już z zawołaniem „Róbta, co chceta”, stanowiącym niechlubną, wręcz niechlujną parafrazę myśli Św. Augustyna „Kochaj i rób, co chcesz”.
Nic dziwnego, że podchwyciła to część młodych ludzi, idących na łatwiznę, którym zaimponowało takie „hulaj duszo, piekła nie ma!” Tym bardziej, że wylansowała ten gniot („róbta, co chceta”) osoba publiczna i potrafiąca nieźle się zareklamować. Żałosne tego skutki odczuwamy do dziś, niemal na każdym kroku.
Wystarczy też sięgnąć do historii, choć obawiam się, że wkrótce miano „historia” straci na swym znaczeniu, by trafić, wcale długo nie szukając, na kolejne hasło, które zyskało na wielkiej popularności wśród krótkowzrocznych jej krzewicieli i wyznawców. Mam na myśli zwodniczą maksymę „Za króla Sasa – jedz, pij i popuszczaj pasa” . Wiadomo, zresztą może nie wszystkim, do czego doprowa- dziło wcielanie jej w życie.
Kolokwialnie rzecz ujmując, jałowej, czy przesolonej zupy nikt z apetytem nie zje a przypalone danie trafi na śmietnik. Z drugiej strony, mamy coraz więcej zdolnych kuch-mistrzów i czarodziejów patelni, ba, odkrywców nowych smaków, pionierów i poszukiwaczy kulinarnych przygód podniebienia. I to nam się podoba!
Tymczasem, wracając do poezji, chodzi o strawę dla ducha, bo tak winno się ją traktować. Gdyby pokusić się na złośliwość, można by założyć, iż bezduszni poezji nie czytają ale też nie powinni jej pisać.
To wielki błąd, jeśli ktoś sądzi, że łatwiej napisać wiersz biały, zwany wolnym, niż rymowany. Co prawda nie trzeba tu starać się ani o zachowanie rytmu ani mozolić się nad dobieraniem odpowiednich rymów. Ale… tym bardziej słowa muszą być dobrane odpowiednio, tak, by wywierały na czytelniku wrażenie, a nie spływały po nim, jak woda po kaczce.
Mam na myśli wiersze dobre. Bo i w środowisku rymotwórców, niestety, stosuje się byle jakie rymy, a powinny być dokładne i napędzające akcję, nie dba się o toniczność wiersza, nie mówiąc już o stosowaniu na potęgę banalnych i naiwnych określeń, a już co to puenta, taki rymotwórca w ogóle pojęcia nie ma.
Tymczasem rynek poetycki zalany jest falą grafomaństwa pierwszej wody! Jednak w większości przypadków autor otrzymuje cały nakład swoich wypocin i potem rozdaje toto wszem wobec, z serdeczną dedykacją, w poczuciu, że uszczęśliwia tłumy. Gorzej, gdy któryś z kolegów, bardziej obeznany w temacie pisania wierszy, „namaści” i jego na poetę. Toż to szczyt góry, wyżej wspinać się niepodobna. Więc produkuje tomik następny, niewiele różniący się od poprzedniego, i następny, dorobek się powiększa, ego rozkwita, rodzina dumna, że hej! Dotyczy to tak rymotwórców, jak i uprawiaczy wierszy białych.
Wracając do cytatu, jakim rozpoczęłam to moje gderanie, chciałabym dorzucić dwa słowa o rzekomym „niestawianiu żadnych wymagań przez poezję białą”. Pan Robert Paweł Kamin doskonale wie, co ma na myśli i celowo właśnie tak to ujmuje w swojej sentencji.
Nie jestem polonistką i nie mam w zanadrzu gotowych definicji, ale na pisaniu wierszy mogę powiedzieć „zęby straciłam”, choć w istocie nie jest to prawdą, w każdym razie – póki co.
Teraz na serio: jeśli czujemy absolutną wolność w wyrażaniu tego, co chcemy napisać, odwołujmy się do ducha, do intelektu, do wiedzy, a wreszcie poczucia estetyki i wrażliwości, zarówno naszej, jak i czytelnika. Nie traktujmy go jak myślowego niedołęgi (są gorsze epitety, ale nie chcę ich użyć).
Dobry wiersz to dar z głębi naszego jestestwa. I oby też został odpowiednio odebrany i przyjęty. Wiem, że tak się dzieje, wielokrotnie tego doświadczyłam. Jakże cudownie jest spotkać się na niwie podobnego odczuwania. Odbywa się to gdzieś poza nami, w sferze myśli, w rejonie absolutnie pozawerbalnym, gdzie niespodziewane wzruszenie, zachwyt wprawiają nas nieomal w trans. Delektujemy się każdym słowem, smakujemy je, sycimy się nim. A wszystko dzięki poecie, który to, co sami czujemy, ujął lepiej, zręczniej, odważniej… Nam też się udają wiersze, a jakże, tylko bylebyśmy nie popadali w samouwielbienie!
A więc mamy wiersze białe… Tak dla kontrastu, czy istnieją czarne? Czy mogłyby nimi być te nieudane, kiepskie, drętwe, złe, banalne, jeśli czerń jest kolorem wielkiej wagi, a nie brudu?
Z kolei biel kojarzy się z czystością, niewinnością, wręcz dziewiczością (choć ostatnie skojarzenie nie jest dziś do końca adekwatne). Tymczasem wiersz biały może mówić absolutnie o wszystkim i wyrażać skrajne emocje. A więc to tylko kwestia umowna. Znowu wciska się kolokwializm: w takim razie, jeśli wiersz wolny nazywamy białym, to czy rymowany możemy określić kolorowym?
Powtarzam, nie jestem polonistką, ale może istnieją jakieś probierze co do miary wiersza, jego wartości, głębokości, mocy. Myślę, że to jednak sprawa indywidualnej percepcji, zdolności pojmowania, no i oczytania…
Uważam, że od poety, takiego, którego koledzy nie muszą specjalnie „namaszczać”, bo nim po prostu jest, wymaga się mądrości, umiejętności, szczerości, odwagi.
I na koniec jeszcze jedno: ponieważ nie ma szkoły, w której można byłoby się nauczyć pisania poezji, niech mentorką w tej dziedzinie będzie życie, doświadczenie, ciekawość świata, fantazja i pasja. I niech loty będą naprawdę ikarowe, a nie o jednym skrzydle i szurającej podeszwie…
Maria Magdalena Pocgaj