W XX rocznicę śmierci poetki.
W latach 80-tych moje kontakty z Łucją miały charakter niemalże rodzinny. Ilekroć wracała z cmentarza na Górczynie zawsze wstępowała do nas z wizytą. Mieszkanie przy ulicy Kuźniczej odwiedzali też inni poeci, Witek Różański z racji bliskości swojego zamieszkania, oraz Andrzej Babiński, zaopatrywany przez moich rodziców w kartki na papierosy i herbatę. To było dawno. Ale nie na tyle, żebym nie pamiętał szczegółów tych kontaktów. Były momenty kiedy byłem blisko jej życiowych dramatów; po śmierci syna przekazała mi Piętę z drewna lipowego wykonaną przez artystę z Michałowic k, Jeleniej Góry/nazwiska nie pamiętam/, którą umieściłem na grobie mojej córki. Śmierć jej syna zbiegła się ze śmiercią mojej córki. Gdy postawiliśmy córce nagrobek granitowy, Pietę przechowywałem u siebie kilkanaście lat, w końcu Pieta wróciła do Michałowic, tam gdzie została wyrzeźbiona.
Po przeprowadzce z Osiedla Manifestu Lipcowego na Stary Rynek, podarowała nam lustro w stylu bidermajer oraz obraz artysty Milińskiego z 1979 roku, zatytułowany „Matka rodzicielka i ktoś jeszcze”. Na odwrocie widnieje napis wykonany flamastrem: Irenie Kiełczewskiej za pomoc i kanapki. Można przypuszczać jaka jest historia tego obrazu, w jakich okolicznościach trafił do Łucji, faktem jest, że wisi u mnie na ścianie już blisko 40 lat.
Wrześniowy poranek, drugi dzień funkcjonują szkoły po wakacjach, a my, w wąskim gronie: Grupiński, Basia Tylman, Brygida Milczarek, i jeszcze dwie panie, których dziś nie kojarzę, pożegnaliśmy Łucję a potem poszliśmy do kafejki przycmentarnej powspominać zmarłą, przy kawie i lodach waniliowych. Gorzko smakowały – kawa jakaś cierpka, a ulicą dzieci szły do szkoły się uczyć, jak my, dawno temu zaplątani w raczkującą poezję. Napisałem wtedy wiersz poświęcony Łucji:
Pożegnanie
Odeszła Łucja jak kończące się lato
Wrzesień począł wrzosy z warkoczem
babiego lata. Dzień prowadzony przez
słońce jak dziecko zaczął płakać.
Słowa przy prochach kruche niczym życie.
W takiej chwili wszystko staje się urną.
Rozsypane po drodze jak w wielkiej
klepsydrze, kiedy trzeba zdążyć przed
nastaniem ciszy. Kiedy pustka po kimś
jest większa od obecności, dla której
nie znajdujemy obecności naszej.
Próżno dopieka słońce łzy gorętsze.
W sercu pojawił się styczeń biały
bielszy od pamięci. Bezradnej oczom
które teraz szukają choć jednej chwili
kiedy można zpomnieć o śmierci.
A dzieci szły do szkoły uczyć się życia.
Jedliśmy lody, Jerzy, ja i dwie smutne
panie. Dzień się spieszył pognał i nas.
2.09.2004
Dzisiaj, po dwudziestu latach odwiedzam rodzinny grób Łucji, na obelisku u dołu widnieją jej personalia, będące dziełem mojego kolegi Stanisława N. Był bardzo znanym liternikiem w środowisku kamieniarskim, po przejściu na emeryturę, długo jeszcze pracował na poznańskich cmentarzach. Pewnego dnia mocował kamienny krzyż na nagrobku, w trakcie tej czynności przestało bić jego serca. Umarł z krzyżem w dłoniach…
JBZ
maszynopis recenzji z 1988 roku /archiwum/