JBZ w Sali Kominkowej 1971, podczas Turnieju Zielonej Wazy, foto Jerzy Grupiński
Poznańskie piekiełko literackie? Czy wiadomo o co chodzi, czy jest coś takiego? Piekiełko było i chyba jest, ale w Merkurym, który zmienił pisownię i bardziej z francuska teraz brzmi. Ostatni raz byłem tam przed upadkiem Muru Berlińskiego opijaliśmy kryształowy puchar za zwycięstwo w turnieju organizowanym w rocznicę wyzwolenia miasta Poznania. Pamiętam szliśmy z tym pucharem na Dworzec Główny odprowadzić kolegę, który był niepisanym założycielem… poznańskiego piekiełka literackiego. Pionierował amatorom wódki zdobywanej w dziuplach, pionierował młodym poetom, abstynentom. Wielu z nich nie doczekało debiutu, za to mieli mocne wejścia do urzędów, pojawiali się na imprezach literackich z deklaracjami twórczej wolności.
Poznańskie piekiełko anno domini-ka 2024 latek tego świata?
Bez dinozaurów, bez protoplastów mowy wiązanej, za to z mową trawą, komiksową i ekranową smartfonów. Niby środowisko i na pewno nie mrowisko. Część pisarzy skupiona jest w Dąbrówce, przy Zamku pojawiają się pojedyncze, znaczące figury. W kawiarniach poznańskich, od czasu do czasu, ktoś organizuje spotkania z Meteorami Poezji, nierzadko już wypalonymi.
Bliżej mi do Fyrtla osiedlowego, gdzie poety nie spotkam tylko jego sobowtóra w emeryckim odzieniu, I na legendarnym Dębcu, ale już bez kolejorza, za to z pętlą tramwajową, skąd można udać się na Plac Wiosny Ludów i stamtąd na piechotę rozchodzić na wszystkie literackie strony. Bez przystanku kierować się pamięcią tylko i przy piwku zerkać w stronę Pałacu Działyńskich, gdzie od czasu do czasu odbywają się literackie stypy. Ci, co jeszcze wejść potrafią po schodach, korzystają z mikrofonu, który wyłapuje wszystkie skutki nadużywania strun głosowych przez lata, po wzlotach i upadkach, aż do ostatecznej niecki, coraz głębszej. Więc trudno SIĘ z niej wydostać.
Jest jesień mmokra i zaborcza liśćmi, dużo ich pod stopami, tak dużo, jak wierszy, usychających z tęsknoty za czytelnikiem. Czytelnik zaś, tęskni za dobrą poezją, pragnie przeżyć raz jeszcze Alicję w Piatym królestwie Romana Honeta, porozbierać Sylwetki i cienie Andrzeja Sosnowskiego, a na koniec oczyścić /dowartościować/ swoje archiwum domowe Abrakadabrą Zbigniewa Gordzieja w parze z Dobrą Mądrością Pawła Kuszczyńskiego. Hipoteka na poezji powiększa się z każdą dekadą debiutów.
Ciężko znosić widowiska, powielane jak niegdyś ulotki propagandowe, czy reklamowe. Tylu artystów a tak mało pomysłów na zachęcenie czytelnika do nasiadówek w miejscach obytych, nawet w nowych kątach, przy raczkującej gastronomii – dla zachęty.
Co będzie jutro? Nikt się nie zastanawia, nikomu nie ubywa lat, wszyscy są młodzi i ten stan będzie trwał jak sami sądzą, w nieskończoność. Bo poezja jest środkiem na wszystkie dolegliwości, na ograniczony ruch, na problemy gastryczne, a nawet zastępuje niekiedy demiurga, w myśl zasady: jestem Wielki. Cud się zdarza i obejmuje ostatnich wiernych, podążających do ołtarza poezji. Misterium dekadencji, celebra miłości i przywiązania do ciepłych słów – czasem wydaje się nam, że oprócz nas, nie ma nikogo z taką estymą.
Jerzy Beniamin Zimny