„Minęły dwa lata od mego ostatniego pobytu w Laponii, ale wciąż pamiętam odczucie, jakie mną targnęło, gdy po raz pierwszy się tam znalazłam.
Płacząc, bez słowa patrzyłam na Sapmi przez szybkę samochodu Violi, i myślałam sobie, że tak zapewne musiał wyglądać biblijny Eden.
A kiedy poznawałam dzikie piękno Muddus, wydawało mi się, że wiatr brodzący po zielono-turkusowych, upstrzonych kwitnącą biało moroszką i spokój pasących się reniferów (dopóki nas nie zwietrzyły) to nic innego, jak tylko apoteoza psalmu o łani i strumieniu.”
Tymi właśnie słowami rozpoczęła finisaż wystawy swoich zdjęć z Laponii Maria Magdalena Pocgaj, poznańska poetka, 15 marca 2017 roku w Bibliotece Publicznej m.st. Warszawy – Bibliotece Głównej Województwa Mazowieckiego, mieszczącej się przy ul. Koszykowej. Tłem dla zdjęć była znana wszystkim tutejszym bywalcom Zielona Ściana na Dziedzińcu biblioteki utworzona z różnorakich, żywych roślin. Wystawa była otwarta od początku marca i ostatniego dnia, przy okazji jej zamknięcia, miałem przyjemność uczestniczyć w promocji niezwykłej, najnowszej książki zatytułowanej „Mój lapoński sen”. Poetka opublikowała do tej pory 15 tomików wierszy (m.in. „Na ganeczku ciszy”, „A włosy im czesał biblijny wiatr”, „Na deszczu pękniętej strunie”, „Herbata z gwiazdek”, „Sukienki na wieczny sen”). Tworzy teksty poetyckie do fotografii i obrazów. Pisze felietony. Jest laureatką licznych nagród oraz członkiem stowarzyszeń twórczych. Bierze udział w zbiorowych i indywidualnych wystawach fotografii.
Zgromadzeni goście spodziewali się kolejnej książki poetyckiej, a jak się okazało, jest to debiut prozatorski wzbogacony o zdjęcia i wiersze z trzech podróży do Laponii. W spotkaniu wzięli udział ludzie nieprzypadkowi, a mianowicie tacy, którzy kochają nie tylko poezję, ale i przyrodę, m.in. poeta i tłumacz z Wietnamu, Lam Quang My; zaprzyjaźniony z nim poeta, gospodarz Konfraterni Poetyckiej „Biesiada” w Piastowie, pomysłodawca konkursów poetyckich, Paweł Kubiak; krajoznawca, Bolesław Kaja, znany pod pseudonimem „Traper Bemowski”; czy dwie nieznane mi osoby rozkochane w naszych rodzimych Bieszczadach. Padało wiele ciekawych pytań. Fakt zaistnienia nietypowej jak dla poetki książki w połączeniu z obecnością wymienionych osób sprawił, że spotkanie trwało prawie dwie godziny i trwałoby dłużej gdyby nie ograniczający nas czas. Pozwolę sobie jednak odnieść się do samej książki, którą rozpoczyna cytowany na wstępie fragment.
Odkryć swoje miejsce na ziemi, to marzenie chyba każdego człowieka. Kiedy Maria Magdalena Pocgaj odnajduje je w Laponii, z oczu płyną jej łzy, będące reakcją na doświadczane w tym momencie szczęście. Wtedy staje też przed dylematem, z którym boryka się każdy twórca. Jak zatrzymać tę chwilę, obrazy, doznania, by nie uleciały? Pamięć z biegiem lat zawodzi… Jak więc przy pomocy „środków trwałych” uchwycić i zapisać to, co ulotne? Myślę, że się nie mylę, iż Maria Magdalena Pocgaj mierzyła się z takimi pytaniami. Można rzec, że z odwagą i fotoreporterskim zacięciem, pełna malarskiej wyobraźni, ruszyła poetka w obszar prozy. Dziennik z podróży okazał się najodpowiedniejszym dla upamiętnienia cennych chwil. Nie jest to jednak oddanie czytelnikom zwykłej codzienności w formie dziennikarskiej relacji, czy tylko opowieści. Autorka, im bardziej wchodzi w dzicz, tym częściej ucieka się do poetyckich środków stylistycznych: porównań, metafor, personifikacji, a nawet form słowotwórczych. Dość wyraźne wydaje się też rytmizowanie, w snutej opowieści o kanu, gdzie już poetka nie płynie sama ze swym przewodnikiem, lecz my, czytelnicy, razem z nimi:
„Płyniemy jak po niebie, wijącą się wśród mokradeł rzeczką, która to zwęża się, to rozszerza. Tyle w niej i wokół niej rozmaitych roślin, że sprawia wrażenie wodnego ogrodu. Brzegi porośnięte są kępami turzycy, z dna wyrastają grube łodygi grążeli i kołyszą się na rozchybotanej tafli. Ocierają się przy tym o gumowy brzuch kanu, wydając odgłosy jęku.”
Aż chce się rzec: -„Im dalej w dzicz, tym więcej poezji”:
„(…) Tymczasem woda, odbijająca niebo, staje się różowa, purpurowa, fioletowa… Mija północ; milkną wszelkie odgłosy natury, zalega cisza. Mąci ją tylko delikatny plusk wioseł, pojedynczy odgłos ptaka. Na wodnej powierzchni aż żółto od kaczeńców, kwitnie chrobotek, przysmak reniferów (…).”
Trudno stwierdzić, czy takich opisów przyrody poetka uczyła się na Mickiewiczu, czy na Kraszewskim? To sprawia, że i nam Laponia staje się bliższa, wręcz namacalna. Maria Magdalena Pocgaj okrasza to wszystko poezją, do której w jej wydaniu jesteśmy już przyzwyczajeni, oraz barwnymi fotografiami. Nie byłbym sobą, gdybym nie zwrócił uwagi na rysunki reniferów, które są jakby dopełnieniem, przysłowiową „kropką nad i”. Aby przybliżyć nieco „lapońskiego snu” zacytuję jeden krótki wiersz:
^^^
Myślałam że gwiazdy
spadają tylko w sierpniu
a tu w oknie grudniowym
tyle ich zrywa się z napiętej osnowy nocy
i leci na złamanie karku
nie nadążam z szeptaniem życzeń
i zasypiam
spełniają się wszystkie
Bolesław Leśmian w swoich rozmyślaniach o poezji powiedział: „Wiersz jest nie tylko myślą – obrazem – pojęciem. Jest on ponadto jeszcze samodzielnym tworem słownym, który się z magii słów narodził i tę magię nadal uprawia”. Gotowy jestem zaryzykować stwierdzenie, że ten prozatorsko-poetycki debiut Marii Magdaleny Pocgaj jest niewątpliwie trafny i ważny dla naszej literatury. Gdyby książkę pozbawić datowania dni i dodać więcej dialogów, można by ją przyrównać do „Całej jaskrawości” Edwarda Stachury, gdzie bohater ze swoim alter ego w iście poetycki, wręcz natchniony sposób, przeżywa otaczający go świat. „Mój lapoński sen” jest właśnie takim światem odkrytym i przeżytym. Autorka pisze tak, jakby słowem chciała namalować go i nam pokazać. Jest przy tym delikatna i subtelna, pozwala na zaczerpnięcie ”między wierszami” świeżego, arktycznego powietrza. Pytanie tylko jedno na koniec się rodzi, jaki kolejny świat w podobny sposób zechce nam przybliżyć? To poetyckie oswajanie dziennika, jest niezwykle ciekawe. Czekam więc z niecierpliwością na jej kolejny prozatorsko-poetycki sen.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.