Takie miano nosi odbywający się od lat w Poznaniu międzyszkolny konkurs recytatorski, organizowany przez Szkołę Podstawową nr 25 z Oddziałami Integracyjnymi i Specjalnymi im. Bohaterów Monte Cassino.
W tym roku poproszono mnie, abym była honorowym gościem konkursu i przewodniczącym jury. Rola ta przypadła już wcześniej m. in. Lechowi Konopińskiemu, Urszuli Kozłowskiej, Teresie Januchcie. Byłam ciekawa wyboru utworów, bowiem spod mego pióra raczej nie wychodzą takie, które można by polecić młodzieży szkolnej. Głównym wyznacznikiem konkursu była jednak interpretacja. A ponieważ wśród uczestników dało się zauważyć pewne zdenerwowanie, zabierając głos jako autorka mających wybrzmieć za chwilę wierszy, oświadczyłam, że i dla mnie konkurs ten stanowi swoistą próbę. Przekonam się, czy wiersze są takie, jak zamierzałam, tym bardziej, że napisane zostały kilka lat temu, a jak wiadomo, czas wszystko weryfikuje. Zachęciłam też do zachowania dystansu wobec konkursowych zmagań, tym bardziej, że przystąpili do niego ochotnicy. Było ich 49, z klas siódmych i ósmych. Pewnie trochę to pomogło, bo już pierwsza uczestniczka, przełamując barierę wyczuwalnej w powietrzu tremy, stanęła na wysokości zadania. Znalazła się potem w ścisłym gronie laureatów, zgodnie wytypowana przez jurorki.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy większość uczniów wybrała do recytacji wiersze z motywem traumy. Pisane w stylu wolnym, bez podziału na zwrotki wymagały uważnego wczuwania się w treść, by nie uronić istoty przekazu. Co do tematyki, myślę, że jest ona znamienną dla naszych czasów. Mam na myśli relacje, panujące we współczesnych, często okaleczonych rodzinach. Smutna i gorzka to refleksja, ale dotyczy, niestety, chyba większości naszych domów. Niektórzy mówią, że wierszy nie pisze się z pobudek terapeutycznych, co więcej, nie powinny być odzwierciedleniem przeżywanych stanów, zwłaszcza tych emocjonalnie bardzo napiętych. Cóż, nie zgadzam się z tym założeniem. Uważam, że wiersze traumatyczne, oczywiście napisane w sposób nie epatujący bólem, czy głębią cierpienia, mogą mieć niemałe znaczenie dla kogoś, kto szuka złagodzenia poczucia własnej krzywdy. Ale, jak wspomniałam, „siła rażenia” takiego utworu winna być przesłonięta odpowiednio dobraną metaforą, albo przedstawiona w sposób dobitny a jednocześnie stonowany. Ten, kto obrabia słowo, jak rzeźbiarz bryłę kamienia, nie pokusi się o to, żeby wylać na papier tylko swoje emocje, i to dochodzące zenitu. Taki wewnętrzny ekshibicjonizm może wypaść pretensjonalnie, wręcz niesmacznie. A w poezji chodzi o to, by wyrazić sedno jak najoszczędniej, bo treści, budzące sprzeciw i dezaprobatę i tak „podziałają”, nie trzeba ich uwypuklać, będąc przesadnie dosłownym. Ale to już zadanie dla poety świadomego, odpowiedzialnego za słowo, które przekazuje innym, bez możliwości wymazania go przysłowiową gumką.
Wracając do konkursowych przesłuchań, muszę przyznać, że nie jeden raz czułam na plecach ciarki. Oczywiście zasługa to sugestywnej interpretacji, która budziła we mnie dawno zabliźnione wspomnienia. Niemniej wilgotniały też oczy obydwu pozostałych jurorek. Ale i wiersz o potrąconej sarnie wyrażany był w sposób powściągliwy, bez zbędnego patosu. Zasługa to zapewne ćwiczeń pod okiem nauczyciela bądź opiekuna klasy. Jedna z uczestniczek wybrała utwór zupełnie inny, niż pozostałe i dla mnie samej było to miłym zaskoczeniem. Pochodził z albumu dr Magdaleny Mrugalskiej – Banaszak „300 lat razem. Poznańscy Bambrzy” i w humorystyczny sposób opisywał strój bamberki. Dziewczynka widocznie doszukała się w Internecie informacji o moich bamberskich korzeniach. Miała też na sobie strój, nawiązujący niejako do stroju bamberki: białą sukienkę z fartuchem, sznur czerwonych korali, w ręku koronkową chusteczkę i modlitewnik, we włosach symboliczny kwiatek. I choć można by sądzić, że w tym przypadku o naszej ocenie przesądził ogólny wyraz artystyczny, to jednak jednogłośnie wyróżniłyśmy dykcję i sam sposób powiedzenia wiersza, który miał formę rymowanej wyliczanki i był dość długi.
Pamięciowe opanowanie tekstu u młodzieży było podstawą, poza jednym wyjątkiem. Konkurs odbywał się w przestronnej sali gimnastycznej, przed zgromadzoną publicznością, którą stanowili uczniowie z poznańskich i wielkopolskich szkół wraz z nauczycielami. Obecność jurorek, oprócz mnie polonistki i radnej z Rady Osiedla Wilda, skrzętnie notujących swoje uwagi, zapewne też musiała podnosić adrenalinę. Jedna z uczestniczek w trakcie recytacji nagle zamilkła i przepraszając, wróciła na swoje miejsce. Było mi jej żal. Po pewnym czasie jednak, kiedy ochłonęła, poprosiła o możliwość ponownego „przymierzenia się” do wiersza. Tym razem poszło jej znakomicie. Dostała wielkie brawa za to, że przełamała się i podjęła drugą próbę. Cała sala dziękowała jej za to gromkimi oklaskami, aż serce rosło.
W końcowym słowie, kierując podziękowania za udział w konkursie do wszystkich bez wyjątku uczestników, powiedziałam, że sukcesy są ważne ale radość z nich zwykle trwa krótko. Potem się o nich zapomina. Natomiast porażki rozpamiętuje się o wiele dłużej i paradoksalnie to one nas wzmacniają i hartują. Wszak „moc w słabości się doskonali”. Każdy recytator otrzymał ode mnie tomik wierszy z dedykacją. Podczas wręczania spotkała mnie niespodzianka. Podeszła do mnie młoda nauczycielka z grupą dziewcząt, a przedstawiając się, oznajmiła że pochodzi z Gostynia i pamięta mnie z lekcji poetyckiej, jaką przed wielu laty przeprowadziłam w jej klasie, goszcząc w Gostyniu razem z niewidomym poetą Stanisławem Machowiakiem. To było wzruszające, zwłaszcza gdy pokazała mi przyniesiony ze sobą mój tomik, wydany, bagatela, blisko trzydzieści lat temu, który zadedykowałam jej, jeszcze jako uczennicy gostyńskiej podstawówki. A ponieważ obecnie mieszka i pracuje w Poznaniu, będąc polonistką po UAM, zaproszenie do jej szkoły przyjęłam z radością. Myślę, że porozmawiam z uczniami nie tylko o poezji, ale i pamięci, która trwalsza jest niż życie.
Maria Magdalena Pocgaj