Andrzej Bartyński – poeta, publicysta, pieśniarz, wieloletni prezes Dolnośląskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. W czasie wojny był żołnierzem Armii Krajowej. Podczas przesłuchań przez gestapo utracił wzrok.
Rozmawiamy w czasie trwającego XIV Festiwalu ,,Poeci bez Granic” w Polanicy Zdroju, którego jest pomysłodawcą i organizatorem.
Krzysztof Galas : Urodziłeś się w 1934 roku we Lwowie. Spędziłeś tam lata dzieciństwa. Wtedy jeszcze normalnie widziałeś. Czy coś zachowałeś w pamięci z atmosfery polskiego Lwowa?
Andrzej Bartyński : Miałem pięć lat, kiedy zaczęła się druga wojna światowa. Do tego momentu nauczyłem się pisać i czytać. Bardzo często członkowie mojej rodziny i moja niania, zabierali mnie na parady wojskowe. Pamiętam do dziś to wojsko, ułanów i artylerzystów. Parada rozpoczynała się od marszu dziewięciu powstańców powstania styczniowego, prowadzonych pod rękę przez młodszych oficerów. Moim marzeniem było zostać oficerem i być w wojsku. No, ale, stało się inaczej. Pamiętam ponad to, że ulicą Własna Strzecha dochodziło się do Targów Wschodnich. Tam był lunapark. Oglądałem skoki spadochronowe, a także ścianę śmierci. Była to pionowa ściana, po której odważny człowiek jeździł na motocyklu. Pojawiali się tam ludzie o skórze czarnej, żółtej i czerwonej, co w tamtych czasach było nie lada zjawiskiem. Wszystko to miałem w oczach. Niedaleko była Puszcza Zubrzycka i miejscowość Zubrza. Tam chodziłem oglądać las i jego tajemnice. To był mój Lwów.
K.G. : Później wszystko się zmieniło.
A.B. : Kiedy straciłem wzrok, moja mama poszła się dowiedzieć, kim może być człowiek niewidomy. Jaki może wykonywać zawód. Przyszła i powiedziała: możesz być organistą i grać w kościele. Pomyślałem: Ja, który miałem być oficerem, mam być organistą?
Stwierdziła: możesz być masażystą.
Zastanowiłem się: ja mam być masażystą, klepać gołe tyłki? Nie!
W końcu oznajmiła: ale możesz też być prawnikiem, tylko, że w związku z tym musisz zdać maturę i skończyć studia. Musisz się uczyć. I to był nakaz mojej mamy. Tak zrobiłem. Tylko, że nie skończyłem prawa, chociaż mój ojciec i stryjowie byli z wykształcenia prawnikami. Poszedłem na polonistykę, ponieważ postanowiłem zostać poetą i to jest mój głos, który słychać do tej chwili.
K.G. : Studiując polonistkę na Uniwersytecie Wrocławskim, pisałeś i publikowałeś wiersze, które były uznawane przez krytykę.
A.B. : Kiedy studiowałem, dałem odpowiedź jednemu dziennikarzowi, który mnie zapytał właśnie o moją działalność. Powiedziałem, że żeby być geniuszem, wystarczy być sobą, ale żeby być sobą, nie wystarczy być geniuszem. To jest cała sprawa jak człowiek musi walczyć o siebie, o swoją osobowość, o swój charakter, wobec charakteru naszego świata.
K.G. : Po ukończeniu studiów, natychmiast stałeś się ważną postacią wrocławskiego środowiska literackiego.
A.B. : W 1956 roku, w październiku, założyliśmy wrocławską artystyczną grupę ,,Dlaczego nie”. Skupiała ona poetów, prozaików, aktorów i artystów malarzy. Działała bardzo aktywnie przez trzy lata. Zapisała się w historii literatury polskiej. Miałem wtedy okazję spotkać się z Gałczyńskim, który miał spotkanie we Wrocławiu. On spytał mnie: Czy pan ma jakieś kłopoty ze wzrokiem? Odpowiedziałem mu: Nie poeto, już nie mam żadnych.
Znałem dobrze Władysława Broniewskiego. Widywałem go często we Wrocławiu i w Warszawie. Poświęciłem mu kilka wierszy. Poznałem Jerzego Andrzejewskiego i Zbyszka Cybulskiego. W kole młodych ZLP we Wrocławiu, spotykałem też często Staszka Grochowiaka. Moim zdaniem, on powinien mieć nagrodę Nobla, takim był wspaniałym poetą. Pamiętam, jak Edward Stachura gościł w naszym domu i pożyczał ode mnie gitarę. Znaliśmy się z Markiem Hłasko, z Urszulą Kozioł i wieloma innymi.
K.G. : Lata sześćdziesiąte to Twoje sukcesy wokalne. Mnóstwo koncertów w Polsce, a także wiele wyjazdów zagranicznych: Anglia, Włochy i inne państwa Europy.
A.B. : Uzyskałem uprawnienia artysty estradowego w kategorii pieśniarza. Współpracowałem z pianistą profesorem Jerzym Jankowskim. W 1967 roku zostaliśmy zaproszeni do Anglii, gdzie zagraliśmy trzydzieści trzy koncerty w ciągu dwóch miesięcy. W Benendonschool byłem zaproszony na kolację z udziałem księżniczki Anny. Miała wtedy siedemnaście lat. Pomagała nosić moje bagaże. Niestety do tej pory nie udało mi się odwzajemnić i zaprosić ją na kolację w moim domu.
K.G. : Co myślisz o kondycji literatury polskiej, przede wszystkim poezji?
A.B. : Wyrażenie opinii jednym zdaniem, jest rzeczą trudną, z tego względu, że w minionym czasie tak zwanego socjalizmu, były dwie cenzury: polityczna i artystyczna. Dzisiaj, jeśli masz pieniądze, to każda, nawet grafomańska rzecz może być opublikowana. I teraz jest pytanie. Czy taka sytuacja, w której każdy może publikować co chce, jest dla literatury korzystna?
K.G. : Język polski radykalnie ubożeje. Młodzież posługuje się skrótami. Czy dostrzegasz to i czy bardzo Cię to martwi?
A.B. : Wydaje mi się, że wszystko zależy od wykształcenia. Rodzaju, poziomu wykształcenia i osobowości człowieka. Sam wybierasz sobie drogę. Jeden idzie w Alpy i zdobywa szczyty, a drugi nigdzie się nie rusza. Siedzi w domu i chce dostać pięćset plus.
K.G. : Co dla Ciebie jest w poezji najważniejsze, na co zwracasz szczególną uwagę czytając wiersze?
A.B. : Przede wszystkim chcę stwierdzić, że jest poezja statyczna. Ona może mieć nawet odpowiednio zbudowane zdania. Jej poziom intelektualny jest odpowiednio wysoki. Ale zawsze jest i będzie nudna. I jest poezja dynamiczna, obrazowa, pełna szczegółów, zaskakująca, którą ja stosuję.
K.G. : Do którego polskiego poety wracasz najczęściej i co w nim najbardziej cenisz?
A.B. : Jest wielu wspaniałych poetów piszących bardzo dobre wiersze. Ale nie wszyscy muszą się nam podobać. To jest tak jak z kolorami. Ktoś lubi kolor zielony, a mniej mu odpowiada niebieski. Ktoś lubi biały i czarny, a ktoś inny woli zestaw tęczowy. Bardzo cenię tych, których już nie ma. Norwida, Leśmiana, Gałczyńskiego, Baczyńskiego i Grochowiaka.
Wzruszała mnie poezja Mirona Białoszewskiego, jego szczególny sposób obrazowania, który na przykład napisał o wilku ,,ucho wyło do księżyca”. Proszę jaki wspaniały obraz. ,,Ucho wyło do księżyca”.
K.G. : Co decyduje o tym, że Twoja poezja jest tak odrębna?
A.B. : Na tak postawione pytanie, mogę tylko powiedzieć, że ja widzę świat oczami słów, ale jednocześnie słowo brzmi i słowo jest muzyką. I to decyduje o mojej poezji, o jej frazie, o rytmie i melodyce. To jest ta decydująca rzecz. Bo słowo się widzi, słowo się słyszy i się słowo smakuje. I to jest mój udział w kontakcie z drugim człowiekiem, z ludzkością i z całym naszym światem.
Rozmawiał : Krzysztof Galas
Polanica Zdrój – 16 listopada 2017 roku.
Przedruk z czasopisma
„Krajobrazy Kultury” nr 3/2017 (4)
WYWIADY „Widzę świat oczami słów” str. 28-29
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.