z notatnika recenzenta /3/

 

„Odłamki” Małgorzaty Borzeszkowskiej

Odłamki sumienia i wiary

     Pierwiastek liryczny Małgorzaty Borzeszkowskiej potrafi znaleźć się w każdej sytuacji, potrafi zachować swoją rozpoznawalną twarz, znajduje odpowiedni język do tematu, który musi określić, przedstawić lirycznie. Napisanie tomu poetyckiego na określony temat, to karkołomne wyzwanie, zwykle poeta zatraca przy tym swoją utrwaloną wcześniej osobowość, popada w potoczność i patos. Czytałem dużo tomów poświęconych wojnie na Ukrainie, „Odłamki” Borzeszkowskiej, zdecydowanie wysunęły się na czoło w tej szerokiej stawce.

     Poetka potrafi zobrazować tragedię wojny nie zatracając przy tym własnego języka, wszystko tutaj zaskakuje innością, nowością przekazu. Wcześniejsze jej tomy, wprowadziły mnie na zupełnie nowy tor czytelniczej percepcji, zastanawiam się skąd taki impuls w niemrawym nurcie współczesnej poezji, niby zwiastującej jakoweś zmiany związane z dialektyką języka.

A już powoli traciłem wiarę w atrakcyjność współczesnej liryki. 

O! Nie!  Marleny Zynger

Protest song albo protest nadziei….

      Poezja nie potrafi się bronić przed zmiennym charakterem poety, poddaje się jak ceramiczna glina, często pęka niedotworzona, by przy następnym ruchu scalić się w sposób cudowny. Wtedy mówimy o dojrzałości autora, o jego indywidualnej osobowości, niepowtarzalnej i trudnej do naśladowania. Recenzent jest jak pamięć zewnętrzna, kiedy autor pokazuje swoją nową propozycję, natychmiast jest ona porównywana z dotychczasowymi publikacjami. Procesor w pamięci wyłapuje różnice, zmiany jakoweś, odstępstwa od dotychczasowej dykcji, składni, i natychmiast wyciąga wnioski, które w miarę rzetelnie obrazują profil poety.

Moja pamięć zewnętrzna jest już przeładowana, dobre to i równie złe, w przypadku Marleny Zynger, moja odskocznia jest szeroko rozwarta w czasie. Pierwsze tytuły poetki nie za bardzo utkwiły mi w pamięci, może dlatego, że nazbyt dużo było w tamtym czasie lirycznych propozycji kwalifikowanych przeze mnie do nurtu „szminki i kredki” ?. Nazbyt infantylne i wsobne były to propozycje, wiele nazwisk przytłoczyło moją świadomość do tego stopnia, że przestałem śledzić poczynania tej grupy twórczyń, a także twórców z szerokim gestem otwartości artystycznej. W zalewie poetyckich propozycji trudno obecnie się znaleźć, dlatego rola recenzenta jest coraz trudniejsza, i coraz rzadziej pojawia się on na łamach pism literackich, i nie o autorytet tu chodzi a zwykłą niechęć do brania pod lupę czegoś, co sam uważa za stratę czasu. Przy lekturze wierszy w tomie pt. O! Nie! nie nudziłem się, wręcz przeciwnie, w miarę czytania narastała we mnie niepewność właściwego odbioru tej poezji? Przecież od debiutu poetka ma na rozkładzie już pięć tomów, a w mojej pamięci figuruje ten, prezentowany w przeszłości, między innymi w Poznaniu, który był przecież językowym początkiem, a każdy następny tom, jest efektem procesu kształtowania lirycznego języka, na długiej i żmudnej  drodze do rozpoznawalności.  I tutaj zatrzymam się przy omawianym tomie i nie będę wracał do przeszłości, nie będę też dokonywał porównań, ponieważ hołduję zasadzie „tu i teraz”.  Uświadomiony przez Ernesta Brylla, który onegdaj wyznał mi, że: własnej dykcji doczekał dopiero w piątym tomie wierszy.  Odrębności, wyjątkowości pióra Marleny Zyngler, i to bardzo wyrazistej, dopatruję się w omawianym obecnie tomie/…/

JBZ

Suplement…..

niespodziewanie obie książki korespondują z sobą?