„Chleb od zająca”, nowa książka Jerzego Grupińskiego. Proza biograficzna, ale zawierająca sporo poezji związanej z miejscem, ludźmi, zdarzeniami, które autor wspomina. Tytuł był dla mnie zaskakujący. Zapytana przez poetę, czy wiem, co to takiego „chleb od zająca” powiedziałam, że pewnie piekarz nazywał się Zając. Wkrótce miałam okazję zapytać o to samo młodego człowieka, który wychował się na skraju Puszczy Noteckiej i … doskonale wiedział! To chleb, który przynoszono z pracy, niezjedzony, najczęściej z pracy w lesie.
Wczytałam się w książkę Jerzego Grupińskiego z dużym zaciekawieniem. Wierzyłam, że oto dowiem się, poznam jego drogę na sam szczyt przywództwa poznańskiej braci literackiej. Nic z tych rzeczy. Biograficzne wątki osobiste kończy autor na pakowaniu walizki trzynastolatka, który ma wstąpić do Małego Seminarium Ojców Franciszkanów w Jarocinie. Co wydarzyło się w jego życiu, że wykształcił się na polonistę, nauczyciela języka ojczystego? Po lekturze domyślam się, że duży udział miała tutaj osoba wyjątkowego nauczyciela polonisty „Alojzy Bątkiewicz pan polonista – który na pamięć umie całego Pana Tadeusza”.
Po lekturze „Chleba od zająca” zaczęłam ją przeglądać powtórnie i „doczytywać”. Jestem oczarowana strukturą, budową, treścią książki, zamieszczoną w niej poezją…
Jerzy Grupiński rozpoczyna wspomnienia opisem widoków miasta i terenów podmiejskich widzianych okiem dziecka z pokoju na strychu. Z pokoju – wieży, pokoju – twierdzy, samotni. „Przez prawie pół wieku wracałem do mej wieży, do pokoju na strychu – mieszkać, śnić, patrzeć i pisać”.
„ Dom
Ale nade wszystko – Ciebie
domie rodzinny stuletni – pamiętam
na rynku pod numerem czwartym
Wysokie schody
ojcowski warsztat zapach drewna
w oknie czy kwiat tak kwitnie jasno
Nie – to żegna mnie matczyna ręka
I chociaż siwa już głowa
biegnę z wędką znów przez wysoką trawę
boso po lekcjach przez most drewniany
nad Wartę”
Sporo miejsca w książce zajmują fragmenty z pamiętników matki. Niezwykle interesujące, sięgające XIX wieku, gdy jej ojciec piastował funkcję łowczego w dobrach hrabiego niedaleko Goraja. Mama autora chętnie słuchała opowieści babci, które przybliżają czytelnikowi życie w tamtych odległych czasach w okolicach leśniczówki Smolary. Pamiętniki są prowadzone skrupulatnie, ładną polszczyzną,. „Cóż się z nimi porówna? Blednie moja pisanina…” – dodaje skromnie autor.
Domyślam się, że przyszły poeta miał dużą więź emocjonalną z matką Pięknie zapisał wdzięczność mamie: „Mamo, ty mnie obroniłaś na egzaminie z matematyki… umieściłaś w czarnkowskim liceum… zabrałaś znów do domu, by skalanego kościelną przeszłością przenieść do liceum w Szamotułach, gdzie tylu życzliwych nauczycieli…”.
„Szukałaś mnie w tych dniach, w drogach i trwogach, w których nie mogłem się odnaleźć”.
O innych działaniach Joanny, cichej bohaterki, czytelnik dowie się z kart książki. A jednak mówiła swoim dzieciom „wszystko zawdzięczamy tatusiowi”.
Ojciec „często milczący, jakby posiadający tajemnicę, której nie chciał ujawnić”. Był najważniejszy, tak uczyła mama. Autor pamięta nieliczne momenty fizycznej bliskości z ojcem, gdy przytulony do jego pleców jechał z nim skuterem, gdy milcząc siadał w dużej bliskości, aby słuchać razem radia Wolna Europa. I dużo wcześniej, gdy wysiedleni z Wronek w mroźny dzień jechali na wozie w nieznane, ojciec wówczas często brał go za rękę i szli obok wozu, żeby mniej marznąć.
Wiele kart „Chleba od zająca” zajmuje historia rodziny ojca od wieków związana z Wronkami. Już w XIX wieku Grupińscy zajęli się stolarką. Ojciec autora cały dzień spędzał w warsztacie, czasem wyrywając się do swoich pasji, rajdów motocyklowych, kajakarstwa. Niestety, Jerzemu Grupińskiemu nie udało się wysłuchać opowieści ojca z kampanii wrześniowej i czasu niewoli. Ojciec niewiele mówił, syn nie dociekał. Czuję podobny niedosyt, mój ojciec odszedł zabierając ze sobą wspomnienia z tamtych lat.
Wyłuskuję z tekstu fragmenty dotyczące dorastania, dojrzewania. I co tu mamy? Wianki na Świętego Jana i „pierś dziewczęca – jak ręką w ogień” lub z lat wcześniejszych „wysoki, postawny, trzyma w palcach grubego, wzdętego moczem siusiaka. A więc tak to u dorosłych? I na mnie kiedyś ta męska przypadłość?” Ale też pojawia się pan B., który rozmawia z chłopcami jak z dorosłymi. „Tajemne szczęście ciemnej bramy”, z której udało się uciec i nad Wartą znaleźć ukojenie.
Czytam z zainteresowaniem wspomnienia autora z czasów po wyzwoleniu, pierwszych lat po wojnie. Opis Wronek w 1945 roku, wycofywanie się Niemców, Rosjanie, ale też straszny widok sylwetek zamarzniętych Polaków za Śląska walczących w hitlerowskiej armii, tłumy niemieckich jeńców. Obrazy, które utkwiły w pamięci siedmiolatka.
Powrót do domu, tego, który na czas wojny musieli opuścić. To dom, w którym czyta się książki. Matka, której nie dane było się kształcić, bo była dziewczyną. Nie dziwi więc, że sześcioletni Jerzyk czyta, trochę pisze, rozpoczyna naukę od razu w drugiej klasie. W książce znajdują się rysy zapamiętanych nauczycieli. Prócz szkoły jest też harcerstwo, zabawy ze swoją „bandą”, oczywiście w wojnę, niebezpieczne, kopanie „szmacianki”, a także ministrancka posługa w klasztorze franciszkańskim. No i rzeka, nad którą autor siada i patrzy w wodę, w niebo. Pewnie już tam „piszą się” wiersze…
„Gdybym wiedział
nie musiałbym dziś pisać wierszy” („Wiersz znad rzeki”)
Dobrze, że poeta wówczas nie „wiedział, o czym rozmawiali mężczyźni…” nad rzeką. Nie mielibyśmy dziś tylu mądrych i pięknych wierszy.
„Nie do zawodu Wara mi od warsztatu
Nie było nikogo w miasteczku
kto skrobałby wiersze i deski” („Hőlderlin”)
Jerzy Grupiński dał nam książkę wyjątkową. Książkę, którą po przeczytaniu się zamyka, a potem otwiera jeszcze i jeszcze raz.
Anna Landzwójczak
Jerzy Grupiński „Chleb od zająca”, Bogucki Wydawnictwo Naukowe, Poznań 2022