Jan Kasper /1952-2023/

Trudno o odpowiednie słowa, kiedy dowiadujemy się o śmierci kolejnego Poety… Ważnego, dla świata naszych myśli i przeżyć. Takiego, co nie owija niczego w bawełnę, nazywa rzeczy po imieniu  – ale jakże on je nazywa!

Jana Kaspra poznałam bodaj przed dwudziestoma laty, podczas Wągrowieckiej Wiosny Poetyckiej. Wzięło w niej udział kilkoro poetów z ZLP i SPP. Byliśmy wówczas zwiastunami czegoś nowego, jakby wiośnianego, skierowanego do środowisk szkolnych Wągrowca. Naszym zadaniem było zachęcenie uczniów do chwycenia za pióro, by w ten sposób próbowali uwolnić się od targających nimi emocji z racji tzw. trudnego wieku. Ale też była to próba wyłonienia utalentowanych wrażliwców, piszących do przysłowiowej szuflady.

Jak Kasper poszedł o wiele dalej. Postanowił założyć dla młodych teatr. Będąc świetnym pedagogiem, błysnął talentem organizacyjnym, reżyserskim. Powołany przez niego do życia Teatr Prób święcił prawdziwe triumfy.

Podczas ubiegłorocznego  MLP, w tzw. dniu wągrowieckim  mieliśmy okazję wysłuchać recytujących uczniów, w para-teatralnej aranżacji. Co prawda Jan Kasper był wtedy nieobecny (chorował), ale wiedzieliśmy, kto jest dobrym duchem i ojcem tego przedsięwzięcia. Teksty uznanych poetów, odpowiednio dobrane do warunków głosowych i możliwości ekspresyjnych recytatorów okazały się nie lada ucztą. I co znamienne, odczuwało się radość, z jaką uczniowie podchodzili do występu, a nawet pasję.  

 Z poezją Jana Kaspra po raz pierwszy zetknęłam się w książce Chleb z wiśniowym dżemem (2000), którą podarował mi z dedykacją. Znalazłam w niej jakże bliski mi wiersz:

Obecność

 Przychodzę tu często, żeby uspokoić

nerwy, zmierzyć się z otchłanią

wody i nieba. Nic bardziej skutecznie

nie wyznacza miary mojemu istnieniu,

które stale pragnie być czymś więcej

niż jest; stąd tyle w nim niepowstrzymanego

pędu, napięcia woli i dziecięcej uległości.

Nikogo poza mną o tej porze.

Jezioro zarasta postrzępionym zielskiem

chmur. Dzikie kaczki odpoczywają

na pomoście; nie płoszy ich

moja nagła obecność. Prowadzi mnie cień.

Wśród tłumu innych, niewidocznych cieni.

 Nawiązaliśmy kontakt e-mailowy. Niemal codzienna wymiana krótkich spostrzeżeń, refleksji i odniesień do zachwytów i rozczarowań, trwała przez wiele miesięcy. Był pierwszym, który zachęcił mnie do pisania prozy. Minęło jednak wiele lat, nim się na to zdobyłam. Ale jestem wdzięczna Mu za ten koleżeński szturchaniec.  

 Jan Kasper urodzony w Bielejewie, nauczyciel polonista w I LO w Wągrowcu, od początku ukochał prowincję, wybierając ją jako swoje miejsce na ziemi. Uważał, że ma ona zdecydowanie większy potencjał duchowy i twórczy, gdyż nie zagłusza go wielkomiejski zgiełk i szalony pęd, w którym traci się poczucie własnej wartości, gubiąc prawdziwy życia smak.

 Przyjaciel szlachetny, z dawna doświadczony, nie mniejszej bywa ceny jako brat rodzony – tym cytatem, pochodzącym z rozprawy Plutarcha, filozofa starożytnej Grecji określiła Jana Kaspra Anna Wolff-Powęska na skrzydełku jego tomu, Listy z własnego czasu (Galeria Autorska Jan Kaja, Jacek Soliński, Bydgoszcz 2021). Pojęcie przyjaciela i brata mówi samo za siebie, odwołując się do relacji najbardziej oczekiwanych, najważniejszych wręcz niezastąpionych, zwłaszcza że dziś ludzie bardziej skorzy są do patrzenia na siebie wilkiem…

I jeszcze jeden wiersz Jana Kaspra, z gatunku tych, co śnią się potem całymi latami, nie pozwalając, by sitowiem codzienności zarosła dana człowiekowi  przez naturę wrażliwość.  

Boso

         Gabrysi i Darkowi Kozdębom, którym zawdzięczam ideę tego wiersza

 

Kły pokrzyw gotowe były

dawać się we znaki. Nad kępami sitowia

pikowały ważki. Między kamieniami

pomrukiwał strumyk. Przychodził tu,

 

odkąd czuł, że musi. Zdejmował buty,

podwijał nogawki. Boso przeskakiwał,

do upadłego, z jednego brzegu strumyka

na drugi. Angażował każdy mięsień,

 

każdą tkankę duszy. Ruchy jego

stawały się zdecydowane, pewne.

W rysach twarzy odciskał się

 

stan uniesienia. Wiedział, co powiedzieć,

gdyby spytał go ktoś, co robi?

– Modlę się

 

Maria Magdalena Pocgaj