In memoriam Janusza Sauera

Dwa lata temu, 7 maja 2018 roku odszedł Janusz Sauer.

 

* * *

Gdy Pan Bóg z nieba
spuści nogę
to znak
żeby się powoli pakować
zbierać notatki zapiski
i inne retenta
a sny i myśli
nie ulegną kremacji
tylko będą się błąkać
po świecie jak nie w czas
zbudzone nietoperze”

Tym wierszem z tomiku „Przylądek braku nadziei” (2008) opatrzony został nekrolog poety. Jakby słyszało się jego głos…

W ostatnich latach życia ciężko chorował; skazany na wózek inwalidzki a potem już tylko na wegetowanie w łóżku, gasł w swoim mieszkaniu na os. Pod Lipami, pod pełną poświęcenia opieką żony i syna. Dożył 82 lat.

11 maja 2018 roku wraz z Pawłem Kuszczyńskim i Zygmuntem Dekiertem towarzyszyłam mu w ostatniej drodze na cmentarz przy ul. Nowina. Ta urokliwa, jeżycka nekropolia, już wcześniej przygarnęła innego poetę z naszego grona, Tomasza Agatowskiego. Obu ich pamiętamy jako nietuzinkowych, znaczących twórców, którzy nieśli swój poetycki etos z podniesioną głową, mimo przeżywanych cierpień.

Na pogrzebie Tomka szłam obok Janusza. Było mnóstwo ludzi. Padał rzęsisty deszcz, dosłownie jakby oberwała się chmura. Na prośbę Janusza, abym koniecznie przyszła, kiedy i on będzie chowany, oczywiście przystałam. Powiedział mi jeszcze, że jako duch sprawdzi, czy na pewno jestem.

W dniu pogrzebu Janusza świeciło słońce, wśród listowia wiekowych drzew rozlegał się ptasi harmider. Tłumów nie było, tylko najbliższa rodzina, krewni oraz my. Wyczuwało się krzepiącą jedność zgromadzonych osób.

Paweł Kuszczyński zabrał głos jako prezes, Zygmunt Dekiert i ja przeczytaliśmy kilka wierszy zmarłego, dorzucając od siebie słowa pożegnania. Parę zdań zamieniliśmy też z żoną poety. A potem przez zielone, rozświergotane alejki szliśmy w milczeniu ku bramie, przystając na moment przed monumentalnym i jakże wymownym pomnikiem – rzeźbą autorstwa Igora Mitoraja.

Z Januszem Sauerem spotykałam się jeszcze w czasach istniejącej w latach 90 tych nieformalnej, poetyckiej grupy Quadro. Oprócz niego tworzyli ją: Joanna Sarna, Jolanta Gąsiorowska i Arkadiusz Sójka. Organizowali oni we czworo spotkania autorskie i poetyckie prezentacje, między innymi w działającym w podziemiach Teatru Polskiego klubie „U Stula”, będącym ówczesną mekką aktorów i artystów plastyków.

Z czasem grupa Quadro uległa rozwiązaniu, natomiast moja literacka przyjaźń z Januszem i Jolą Gąsiorowską trwała jeszcze przez wiele lat. Umawialiśmy się we troje „na mieście” , bo bardzo lubiliśmy ze sobą rozmawiać, nie tylko o poezji. Kiedy Jola wyjechała do Irlandii, nadal utrzymywałam kontakt z Januszem. Często spacerowaliśmy po Poznaniu; Janusz zawsze znajdował pretekst, by mi coś pokazać: a to dom, w którym się urodził, a którego już nie ma, a to okno w Psałterii, będące jego koszmarem z okupacyjnego dzieciństwa, a to ulubioną ławkę, upstrzoną przez artystycznie namalowane gołębie.

Kiedyś piliśmy kawę w nieistniejącej już na Starym Rynku kawiarni Quadro. Nagle do naszego stolika podszedł gołąb i przypatrywał się nam przez dłuższą chwilę. Przerywając milczenie, Janusz powiedział: – Zobacz, Łucja przyszła. Miał na myśli wtedy już nie żyjącą, swoją dawną miłość i zarazem pierwszą żonę, Łucję Danielewską. Mieszkała nieopodal Quadro, w Domu pod Zielonymi Podcieniami.

Któregoś razu Janusz odwiedził mnie w domu, na Górczynie. Już wtedy chodził bardzo wolno, choroba postępowała. Piliśmy herbatę z młodej, dzikiej mięty, którą zerwałam na majowej łące. Miała delikatny, anyżowy posmak, Janusz długo nie mógł się jej nachwalić. Trochę tego ziela zabrał nawet do domu. Zachwyciły go też szalejące nad podwórkiem jerzyki (gniazdowały wtedy bardzo licznie pod okapem). Listy, w których później przysyłał mi swoje archiwalia, miały na kopertach obok adresu dopisek: tam, gdzie mieszkają jaskółki. Jerzyków nie zaakceptował, wolał, żeby to były jaskółki. Kiedyś przy moim imieniu zamiast nazwiska, napisał: oczarownica. Nie podał też kodu pocztowego. List dotarł.

Kilka razy odwiedziłam państwa Sauerów w ich mieszkaniu, na XIII piętrze. Janusz mówił, że kiedy wieje wiatr, czuje się jak na latarni morskiej. Z ramienia ówczesnego zarządu, Zbyszek Gordziej, Paweł Kuszczyński i ja, bodaj dwukrotnie złożyliśmy mu domową wizytę. Otrzymał od nas dyktafon, aby mógł nagrywać swoje wiersze, bo pisanie przychodziło mu z coraz większym trudem. Żona Janusza przyrządzała wtedy świetny poncz…

Ale pan Sauer potrafił czasem „wyjść z siebie”. Na którymś z Międzynarodowych Listopadów Poetyckich przez przeoczenie nie został wyczytany do Maratonu Poetyckiego. Jakże wtedy na nas nakrzyczał, nie zważając na festiwalowych gości! Stukając laską, groził, że wypisze się z „takiego związku”, gdzie ma się go za nic. Przeprosin nie przyjął. Ale z czasem nam wybaczył.

W 2008 roku w Bibliotece Raczyńskich zorganizowaliśmy mu wieczór autorski, promujący tomik „Przylądek braku nadziei”. Nie sądziliśmy, że będzie to jego ostatnia książka. A przecież święcił tryumfy jako laureat Nagrody Głównej w Konkursie Poetyckim im. Jana Śpiewaka w Świdwinie w 1996 roku, w tym samym roku wydał tom „Papierowe okręty”. Dwa lata później ukazały się dwa kolejne tomy: „Koncert organowy” z przedmową Leszka Żulińskiego oraz „Jaja dinozaura”, wydane pod pseudonimem J. Dino Sauer.

W młodości wykazywał się twórczym zapałem, debiutował w 1955 roku na łamach dodatku do Gazety Poznańskiej „Widnokrąg”, należał do Koła Młodych przy Poznańskim Oddziale ZLP (1955-1956), uczestniczył w Festiwalach Młodej Poezji. W 1958 roku wraz z Literacką Grupą Niezależnych Swantewit, której był współzałożycielem, wystąpił w krakowskiej Piwnicy pod Baranami, prezentując wiersze ze wspólnego tomu pt. „Piąte strony świata”(Wydawnictwo Poznańskie1958).

Jestem przekonana, że gdyby nie choroba, jego miejsce w literackim panteonie byłoby o wiele bardziej znaczące. Stać go było na autoironię, ale i gorzką refleksję. Lubił nazywać rzeczy po imieniu, nie znosił udawania. W jednym z przysłanych mi wierszy, nigdzie nie publikowanych, pisał przekornie: „Sprzedam swój cień / niech mnie nie będzie do końca (…)”

W pamięciowej galerii literackich portretów Janusz Sauer pozostanie starszym panem z siwą brodą i nieodłączną laską. Kto poznał go bliżej, mógł się przekonać, że posiada swoiste poczucie humoru i cięty język. Nie prawił słodkich słówek, nikomu się nie podchlebiał. Jeśli kogoś polubił, to na zawsze.

 

 Betonowe grobowce

Jeżeli wniknę w betonowe pudełko
rozłożę ramiona jak ruską ikonę
spotkam ludzi
nastrojonych na jeden ton
zatańczę okrutny taniec z wojownikami Pyrrusa
Colasowi Breugnon
otwartej zazdroszcząc głowy
wystrzelę w Kosmos jak Armstrong i kamraci
Nie trafię do krainy szczęśliwych pasterzy
Zmartwychwstaje Hiroszima i Nagasaki
Kosmos zamordował kilku zuchwałych chłopców
rak i aids spokojnie dokonują dzieła
chemia podstępnie zatruwa wodę
Szukam logicznych związków
zostawiając za sobą
kreteńską cywilizację
luksorowe grobowce i mity
Miasta- złośliwe nowotwory
kradną każdą wolną piędź ziemi
Tu umiera się coraz wygodniej

 

Maria Magdalena Pocgaj

zdjęcie :Sebastian Sauer

 

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz