Czterdzieści dziewięć lat temu nakładem Wydawnictwa Ossolineum w serii Biblioteki Narodowej ukazała się licząca 528 stron „Antologia literatury malajskiej”. To osobliwe dzieło wpadło mi w ręce ubiegłej jesieni, kiedy myszkując w domowej bibliotece mojej nadmorskiej gospodyni, szukałam lektury na wieczór. Literatura Malajów! Przyznam się, że w pierwszej chwili nie pamiętałam, gdzie leży ich azjatycka kraina (dla przypomnienia – na Półwyspie Malajskim i wyspie Borneo, ze stolicą w Kuala Lumpur!).
W międzyczasie wyszła druga jej edycja, poprawiona, zatytułowana „Żeglarze z dżungli. Jedyna w świecie antologia literatury malajskiej”, o czym dowiedziałam się już po powrocie do domu, z Internetu. Ale już wówczas, trzymając w ręku oprawiony w szare płótno wolumin, miałam świadomość, że to prawdziwy, niemal półwieczny unikat, w dodatku tak egzotyczny. Na uwagę zasługuje też sam dopisek: Tłumaczono z oryginału malajskiego oraz nazwiska dwóch redaktorów: Jan Hulewicz i Mieczysław Klimowicz.
Jakież jednak uznanie należy się autorowi przekładu wszystkich utworów, zebranych w tej niezwykłej antologii! Jest nim Robert Reuven Stiller (1928 – 2016), polski tłumacz pochodzenia żydowskiego, pisarz, językoznawca, poliglota, filolog, religioznawca, krytyk, żołnierz AK i działacz antykomunistyczny w Polsce Ludowej, jak podaje Wikipedia. Znał ponad 60 języków, z tego czynnie 30. Oprócz tłumaczeń pisał książki i eseje o charakterze językoznawczym oraz sztuki teatralne.
Podczas mojej jesiennej lektury niewiele jeszcze wiedziałam o autorze malajskich przekładów, ale już wtedy byłam pełna podziwu dla jego tytanicznej pracy. Robert Stiller opatrzył też ów tom wyczerpującym wstępem oraz szczegółowymi objaśnieniami. Wszystko po to, aby czytelnik mógł się delektować owocami jego trudu, ujmując rzecz kolokwialnie – miał niejako wszystko podane na tacy.
Podekscytowana zaczęłam wertować stronice; nawiasem mówiąc, chciałam sprawdzić, jak to się będzie czytało i czy w ogóle da się to czytać. Nieduży format, choć spora objętość, lekko pożółkły papier, kilka czarno białych fotografii – jakbym wchodziła na nieznany, zamorski ląd…
Książka, jak się okazało, jest przebogata! Otwiera ją bardzo stara pieśń, mówiąca o stworzeniu świata, człowieka, zwierząt i roślin, plemion i instytucji społecznych, nosząca tytuł „Pieśń o pochodzeniu”. Ileż w niej konotacji i odniesień do biblijnej Księgi Rodzaju! Ponadto antologia zawiera utwory najdawniejszej twórczości ludowej, jaką były pieśni obrzędowe i zaklęcia. Przykładowe „Zawracanie duszy”, „Na zamknięcie paszczy tygrysa”, czy „Do duszy ryżu” dają obraz tamtejszych wierzeń i praktyk religijnych.
Znalazły się w antologii również utwory literatury dworskiej i uczonej, np. „Powieść o władcach Pasai”, „Kroniki malajskie”, „Powieść o nieszczęśniku”. Szczególnym rodzajem są zebrane tutaj utwory literackie w dialektach, np. „Przysłowia z Minangkabau”, „Czterowiersze z Serawai”, „Pantuny z Seranu”.
Obok tychże w tomie mieszczą się przykłady literatury malajskiej z XIX wieku, m.in. poemat miłosny „Pieśń o puszczyku”, czy opowieść „Dzieje Malajów i Bugisów”, przy której już pojawia się nazwisko autora, a jest nim Raja Ali Haji. Znajdują się tam również utwory współczesne, jak chociażby „Wielka Indonezja” autorstwa Wage Rudolfa Supratmana, liczne utwory poetyckie Chairila Anwara, jak: „Opowieść dla Dien Tamaeli”, „Zmierzch w małym porcie”, „Noc w górach” oraz innych poetów malajskich, a także fragment powieści „Partyzancka rodzina”, którą napisał (a) Pramoedya Ananta Toer.
Nie sposób było w czasie mego tygodniowego pobytu w gościnnym nadmorskim domu, przyswoić sobie choćby połowę tekstów – a kusiły wszystkie! Opowiadały o życiu ludzi, których głównym zajęciem jest uprawa ryżu i rybołówstwo, a mieszkają w domach zbudowanych na palach, do dziś tworzących skupiska wiosek i miast, pierwotnie nazywanych niezależnymi księstewkami.
Pozwoliłam sobie jednak wypisać niektóre fragmenty i cytaty. Oprócz wspomnianej już pieśni, o charakterze inwokacyjnym, najbardziej ciekawiła mnie twórczość przedstawiona w dialektach. Oto przykłady pradawnych przysłów z ich odniesieniami oraz parę zagadek. Podskórnie wyczuwa się tu wpływy starotestamentowej Księgi Koheleta, oczywiście z poprawką na realia:
„Łódź z pieśnią ciągnie pod prąd, ogień grzeje i ryż się gotuje” co oznacza, ni mniej ni więcej – dwie pieczenie na jednym ogniu. Przyjemne z pożytecznym.
„Rąbał na oślep i zrobiła się rzeźba” , co możemy przetłumaczyć jako – głupi ma szczęście, lub – trafiło się jak ślepej kurze ziarno.
„Na twarzy odblask lustra, na nogach odblask siekiery” – jest to formuła oznaczająca oskarżonego, którego sam wygląd i plątanie się w odpowiedziach świadczą o jego winie.
I kilka zagadek, zakorzenionych w malajskiej kulturze ludowej, nie mniej opartych na wiedzy, doświadczeniu i logicznym wnioskowaniu: „Matkę się trzyma, po dzieciach się depcze. Co to jest? Drabina”.
„Korzeń ma w ziemi, jajka znosi w chmurach, tłucze się je w ręku. Co to jest? Palma kokosowa”.
„Jeśli wziąć je wzdłuż, jakie serce się okaże najdłuższe? Serce drogi. ”
„Na lądzie rzyga, na morzu łyka. Co to jest? Sieć.”
Moją uwagę zwróciły też dialektyczne „Czterowiersze z Serawai”. To poetycka rozmowa między dwojgiem, tocząca się przez siedemnaście czterowierszy. Przykład:
Młodzieniec:
Kokos w górę iść zaczyna,
lecz olej w nim skryty jeszcze.
Powiedz mi, co za przyczyna,
że ziemia się kołysze?
Dziewczyna:
Koń tupnął w sklepienie świata,
aż po przylądka czub zadrgało
Gdzieś pod nami smok się miota
kołyszący ziemią całą.
Z kolei w rozdziale utworów dziewiętnastowiecznych znajdujemy „Dwunastkę dwuwierszy”, czyli rodzaj przestróg, wskazań, uwag, zapisanych za pomocą dwóch wersów. Przywodzi to na myśl nasze przysłowia, choć tutaj znamienna jest również dbałość o zachowanie ustalonej formy.
Skąd wiedzieć o własnym błędzie,
jak nie od takiego, co ganić będzie.
Uczony po tym odkryty,
że pytać i uczyć się niesyty.
Mądrych na świecie poznać mogę,
że zbierają zapasy na drogę.
I jeszcze fragment o frapującym tytule „Pantuny z Seranu”:
(…) Biały gołąb niebo pruje,
w niebie światło dnia spotyka.
W twarz całuję, zapach czuję,
miłość mi w serce wnika.
Weź nożyczki, do wody wrzuć,
na tekowym drzewie świerszcze.
Można rzucać się przez sen,
ale mieć spokojne serce (…)
W ten sposób kilka jesiennych wieczorów w Stegnie „rozgrzała” mi, dostarczając prawdziwie relaksującej lektury, twórczość, o jakiej wcześniej nie słyszałam.
Co znamienne, nie jest ważne pod jaką szerokością geograficzną i w jakich czasach ludzie żyją, bowiem odczuwają i przeżywają to samo. Słowo staje się najpierw wyrazicielem ducha i umysłu, sposobem przekazu, a potem opisu uczuć, życiowych realiów, dziejów ale także wysmakowanym owocem talentu, ogniwem, łączącym pokolenia różnych kultur. Wszak Słowo było na początku Wszystkiego… A jako post scriptum chciałabym przytoczyć w całości utwór, będący przykładem poezji marynistycznej, tak świeżej i sugestywnej, a zarazem dojrzałej, że tylko czytać, karmiąc nią serce. Doprawdy budzi mój podziw to, że pół wieku temu napisał go Malaj. Nie mniejsze uznanie należy się też tłumaczowi, Robertowi Stillerowi, który w malajskie wersy tchnął życie i autentyzm.
Zmierzch w małym porcie
Dla Sri Ajati
Tym razem pusto. Nikt miłości szukać nie zamierza
w starych szopach wśród składów pod gawędą
masztów i lin. Z wnętrza statków łodzi bez morza
tchnie wiara że u nabrzeża znów stać będę.
Mżawka popędza mrok. Już i drapieżcy trzepot
zmierzch musnął. Dnia pierzchający szept
pieści płynnie widnokrąg. Nic nigdzie nie drgnie.
Ziemia z wodą śpi. Fala gaśnie.
Nic nie zostało. Jestem sam. Wlokę nogi
skrajem półwyspu i wciąż duszę nadziei trochę.
Do cypla. A tu wszystkie cztery drogi
z brzegu dobre. Zdławiłem ostatni szloch.
Maria Magdalena Pocgaj
zdjęcie: archiwum prywatne M.M. Pocgaj