„Ostatnia droga Téméraire’a” Wiliama Turnera – zobaczyć niewidzialne . . .

To drugi z cyklu artykułów, napisanych ze szczególną intencją dla tych, którzy postrzegają świat jedynie poprzez dźwięk, dotyk, zapach. Obdarzeni jednak niezwykłym wyczuleniem na słyszane słowo, potrafią „widzieć wewnętrznie” to, czego człowiek widzący często nie zauważa.

Swego czasu będąc w szwedzkiej Karlskronie, zwiedziłam znajdujące się tam Muzeum Morskie, co dla marynistki było przeżyciem dość ekscytującym. Zaowocowało ono wierszami; fragment jednego chciałabym tu przytoczyć:

***
Przycumowane do mola Stumholmen
kołyszą się dostojnie
HAJEN, JARRAMAS, BREMON
z ich pokładów dawno zeszli na ląd
ostatni admirałowie
zamiast żagli na masztach
postrzępiona bryza (…)


W kontekście tego tekstu przyszedł mi na myśl obraz żyjącego w XVIII wieku angielskiego malarza, Wiliama Turnera, zatytułowany „Ostatnia droga Téméraire’a”. O artyście mówiono, że to piewca powietrza, ziemi i wody. Niemal każde jego dzieło jest niezwykłe, tajemnicze, prześwietlone metafizycznym blaskiem. I nie ma w tych określeniach przesady, bowiem patrząc na obrazy Turnera odnosi się wrażenie, jakby to były senne wizje, dotyczące niewyobrażalnie pięknego świata. Widoczne w nich niebo mieni się różnymi odcieniami, a słońce emanuje tysiącem drobinek, przypominających dzierganą ze złotych nitek, delikatną firankę, niedostrzegalnie poruszaną przez wiatr.

Ale jakże to dalekie od słodkich widoczków, oleodruków, ozdobnych landszafcików. Niezależnie od tematu, dzieła te tchną nieziemską aurą, wyrażając samą istotę turnerowskich wyobrażeń, zrodzonych w głębi jego artystycznej duszy. Godna podziwu jest kolorystyka, pełna delikatnego rozświetlenia, przydająca obrazom świeżości i cichego blasku. „Ostatnia droga Téméraire’a” przedstawia żaglowiec i holownik, płynące o zachodzie słońca po gładkiej powierzchni morza. Pierwszy, z gatunku karaweli, namalowany złotawymi barwami zdaje się być wykonany ze szlachetnego kruszcu. Sunie z opuszczonymi żaglami, niczym senna zjawa, albo bohater morskich baśni, czy przybyły z zaświatów statek widmo. Można nawet wysnuć przypuszczenie, że gdyby okręt posiadał duszę, to tak właśnie by ona wyglądała… Poprzedzający karawelę holownik z czarnym, sterczącym kominem, z którego ulatuje czerwono zabarwiony dym, właściwie warkocz buchającej pary, stanowi dlań znaczący kontrast.

Oto dwa przeciwstawne symbole czasów: starych, odchodzących i nowych, nastających. Żaglowiec po raz ostatni wpływa do portu, jego epoka przeminęła, bo nadeszła era statków parowych. Taka jest kolej rzeczy, po nocy nastaje dzień. Dlatego towarzyszy tej dostojnej żegludze niezwykła, niemalże odświętna jasność, rodzaj wielkiego nimbu, aureoli, roztoczonej nad płynącymi. A poza smugą czerwonego dymu, czy też pary, widnieje biała flaga. A więc – symbol poddania się? Może raczej znak pokoju, albo bezwietrznej aury, pogody, lub też afirmacji, zgody na to, co nieodwołalnie nadchodzi. Niebo zdaje się fosforyzować, rozświetlając ten pożegnalny kurs. Linia horyzontu, lekko zaznaczona odcieniami seledynu, oddziela barwę nieboskłonu od kolorytu morza, a jednocześnie łączy je ze sobą. Prujący wodę dziób okrętu żaglowego, zostawia po obu stronach nikły ślad w postaci srebrzystych, wzdłużnych refleksów. Gładka powierzchnia morza wypolerowana jak lustro sprawia, że odbijające się w niej dwie sylwety tworzą razem nierealny, fantastyczny kształt, wyraźnie odcinający się na tle złotawego firmamentu. Może się wydawać, że wrasta on w dno, jakby chcąc opóźnić moment odejścia na spoczynek. Powietrze jawi się rozedrgane, ciepłe, pełne przenikających się, mieniących blaskiem barw. Towarzyszy temu rodzaj melancholii, jaka pojawia się zwykle przed pożegnaniem. Spektakl barw na niebie niesie jednak ukojenie, łagodzi nadchodzącą nieodwołalnie zmianę, przydaje tej chwili pewnego majestatu, może i hołdu. To naprawdę piękny obraz, wprawiający w zadumę, pobudzający do głębszych refleksji, ale tchnący spokojem. John Ruskin, przyjaciel Turnera napisał: „Kolor jest u Turnera melodią dla oczu, która porywa umysł i toruje drogę szlachetnym myślom, tak jak łagodne i namaszczone nuty przygotowują wrażliwość na przyjęcie boskich tajemnic. ” Można dopowiedzieć, że kolor, będący w istocie światłem, emanuje z obrazu i wnika do wnętrza patrzącego. Nawet przy jego zamkniętych oczach.

Maria Magdalena Pocgaj

MAGDY ZDJ

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz