luzem: felietony Ryszarda Biberstajna

 

Apokaliptycznie

        Nie wiem, jak miałaby wyglądać III wojna światowa. Dwie poprzednie zostały opisane na kartach podręczników i naukowych rozpraw, ciągle odkrywane są ich kulisy. O trzeciej mówiono już wkrótce po zakończeniu drugiej. Dla jednych była nadzieją na odzyskanie pełnej niepodległości, dla innych oznaczała przedłużenie rzezi i bratobójczych walk.

Okres tzw. zimnej wojny i ciasno zasuniętej żelaznej kurtyny przynosił zagrożenie konfliktem, który w trzecią wojnę światową mógł się przerodzić. Po czym żelazna kurtyna stopniała, u nas nastąpiła odwilż – w sumie ocieplenie w stosunkach, przyklepanie niechęci i pokój, który każda kolejna ekipa rządząca traktowała jako jeden z ważniejszych swoich sukcesów.

Kiedy w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku trwała wojna domowa na Bałkanach i amerykańskie samoloty bombardowały Belgrad, ze zdumieniem stwierdziliśmy, że to przecież całkiem blisko nas. Jeszcze niedawno bywaliśmy na wczasach w Jugosławii, chodziliśmy po ulicach jej stolicy, które teraz fragmentami przypominały naszą w dniach powstania. Poczuliśmy się jakoś do żywego dotknięci tak, jak dotyka nas pożar w sąsiedztwie, a zatem także zagrożeni.

Tymczasem przypomina mi się „Piosenka o końcu świata” Miłosza. Apokalipsa trzeciej wojny spełnia się na naszych oczach, a stopień zaskoczenia jest wyższy, niż w wypadku Bałkanów. To już nie lokalne, choć niezwykle okrutne, ognisko zapalne. To dzieje się co chwilę, w środku cywilizowanego świata pochłoniętego pracą, konsumpcją, zażywającego spokoju lub pławiącego się w sytości i dostatku. Znawcy tematu, a i nie-znawcy także, mówią wręcz o wojnie światów, o dramatycznym starciu dwóch cywilizacji. Oczywiście chodzi o zjawisko terroryzmu. Do niedawna jednak było ono czymś incydentalnym, kojarzonym z mafią i jej porachunkami, zdarzały się też akty terroru o podłożu politycznym, by wspomnieć tu pojedyncze zamachy na dygnitarzy i innych możnych tego świata. No właśnie – jednak t e g o świata. Tymczasem tragedie z walącymi się wieżami World Trade Center w tle, zamachy w Paryżu, Madrycie, Londynie, Tunezji, Brukseli i wielu innych miejscach przekonują, że nie ma terenów bezpiecznych, zwłaszcza tam, gdzie jest dużo ludzi, a więc i „efekt” bardziej spektakularny. Ostatnio nie potrzeba nawet tego, wystarczy nam szalejący koronawirus.

Jeśli jednym z emocjonalnych czynników działań wojennych jest poczucie powszechnego zagrożenia, to współczesny terroryzm spod znaku fundamentalistów islamskich i sfera mikrobiologii noszą znamiona światowej wojny, która roztacza swe wpływy z ignorowaniem granic terytorialnych i wszelkich zresztą innych.

W tym kontekście wiersz polskiego noblisty, nierzadko sponiewierany w szkolnych interpretacjach, nabiera nowych, profetycznych znaczeń. Trzecia wojna światowa, w swoich apokaliptycznych odsłonach, ma miejsce właśnie teraz. A obok toczy się „normalne” życie, naznaczone pandemią. Kobietki z parasolkami, pszczółki nad kwiatkami nasturcji itp. Świeci słoneczko nad polem, tyle tylko, że nie mamy pewności, czy to naturalne eksplozje na słońcu, czy świetlny zwiastun wybuchu, który za chwilę nas zmiecie.

A starzec, ten od pomidorów – no cóż… Będzie robił swoje. Wszak to pora kolejnych nasadzeń.

 

Ryszard Biberstajn
zdjęcie: archiwum prywatne autora