PROTOKÓŁ I LAUDACJA
PROTOKÓŁ
z posiedzenia Kapituły 37. Konkursu im. Kazimiery Iłłakowiczówny na debiut roku 2020 odbytego w dniu 02.11.2021 w Poznaniu
Kapituła w składzie:
- Jerzy Beniamin Zimny , przewodniczący – poeta, krytyk, vice-prezes ZLP/O w Poznaniu
- Zbigniew Gordziej, członek – poeta, prozaik. prezes Oddziału ZLP w Poznaniu
- dr Karol Samsel, sekretarz – poeta, krytyk i historyk literatury polskiej, adiunkt na UW.
- Rafał Różewicz, członek – poeta, recenzent i krytyk literacki z Wrocławia.
po rozpatrzeniu zgłoszonych do konkursu 19 książek poetyckich postanowiła przyznać nagrodę główną Michałowi Czerwińskiemu z Wrocławia za tom poezji pt. „Miniaturzyści esperanto”, Wydawnictwo: papierwdole-Katalog Press Ligota Mała – London.
Ponadto, kapitula postanowiła wyróżnić: Filipa Matwiejczuka z Mrągowa za tom pt. „Różaglon” i Joannę Bociąg z Krakowa za tom pt. „boję się o ostatnią kobietę”.
podpisy:
Jerzy Beniamin Zimny
Zbigniew Gordziej
Karol Samsel
Rafał Różewicz
Poznań, 02.11. 2021 r.
*******************************************
Rafał Różewicz
Komu śni się Marcin Czerwiński?
„śnisz mi się ty; śnią mi się oni
wy mi się śnicie”
(cytat z wiersza pt. „Realność”)
Obecność w cudzym śnie często traktujemy jako pewien rodzaj nagrody, wyróżnienia spośród tłumu, jako powód do dumy. Jako potwierdzenie własnego istnienia w zbiorowej świadomości. Jednak w przypadku snów Marcina Czerwińskiego, śniącego w nagrodzonej książce nader często, tego typu wyznanie, jak w puencie utworu „Realność”, brzmi niczym oskarżenie, po usłyszeniu którego ze wstydu wypada nam jedynie schować głowy w piasek.
Wstyd ten nie jest jednak jednostkowy, lecz jest wspólny, ogólnoludzki. Autor Miniaturzystów esperanto opublikowanych nakłademwydawnictwa papierwdole-Katalog Press nie oskarża pojedynczego człowieka. Oskarża, jak to sam ujął, „krzywy gatunek”, który okazał się ślepą linią ewolucji i dziś, w XXI wieku, skazany jest na zagładę. Przynależymy do tego gatunku, ale coraz trudniej jest nam zaakceptować ten wstydliwy fakt. Dlatego szukamy języka, który wyraziłby nasz sprzeciw i dystans wobec nas samych, tytułowych „miniaturzystów” – jednakowo „maluczkich” wobec ogromu życia i innych mieszkańców Ziemi, niesłusznie przez nas pomijanych, wykluczanych i zarazem „pomniejszanych”.
Bowiem tym, co nas jedynie wyróżnia na tej planecie – jest jakaś podskórna, podświadomie łącząca ludzi skłonność do kategoryzacji, destrukcji, dewastacji otoczenia, czyli tego, co publiczne dla wszelkiego życia. Nie potrafimy go uszanować. Bo w pierwszej kolejności nie potrafimy szanować siebie nawzajem.
Umiemy się za to zaskakująco dobrze porozumieć tylko wtedy, kiedy musimy w gruncie rzeczy załatwić na forum jakąś prywatną sprawę – na przykład unicestwić Innego, wskazać wspólnego wroga. W tym wypadku, a jakże, potrafimy znaleźć wspólny, uniwersalny, ponadnarodowy język przemocy. Jednak ta wątpliwa zdolność, którą posiadamy tylko jeszcze nas pogrąża. Przypomina się Witold Wirpsza i jego tom pod tytułem Mały gatunek. I my, mali, w swoim wyjątkowym poczuciu bycia Panami czasu i czyjegoś życia, a więc życia pozostałych zwierząt i roślin – ofiar tak bardzo ludzkiego, a zarazem nieludzkiego systemu spod znaku wielkiego kapitału.
Jak opowiadać o końcu, o zbrodni i karze? Marcin Czerwiński w swojej debiutanckiej książce nie wie tego na pewno, lecz jedynie się domyśla. Próbuje różnego języka, aby powiedzieć nam to samo – mianowicie, że to my jesteśmy odpowiedzialni. Monotematyczność nie jest tutaj jednak absolutnie zarzutem. Prędzej – znakiem naszych czasów, które też są wyjątkowe, bo kto wie, czy nie ostateczne?
„A może czas działa na naszą korzyść i niekorzyść jednocześnie?” – pyta Czerwiński i jest to pytanie o tyle ważne, że podaje w wątpliwość wiarę w jakąkolwiek zmianę, jeśli chodzi o naturę ludzką. Pogodzić się z tym, kim jesteśmy i zejść ze sceny? Czy nie byłoby to najlepsze rozwiązanie? Czy to nie jedyne JUŻ DOSTĘPNE rozwiązanie, pozwalające odkupić winy wobec wspomnianego Innego?
To są po prostu bardzo dobre wiersze. Autor Miniaturzystów esperanto posiada rzadki dar mówienia jedynie tego, co koniecznie. Doskonale wie, co chce powiedzieć, w którym momencie postawić kropkę, zakończyć wiersz. Zna umiar i widać, że pisze powoli, świadomie. Świadczy to o dużej pokorze wobec słowa. Jeśli ono nie zawsze zachwyca, widocznie tak musi być. Co musi zostać powiedziane, zostanie jednak powiedziane, jak w innym wierszu z tomu „Pomiędzy nami parów”: las iglasty i las liściasty / czasem nie można nic więcej powiedzieć. Tylko tyle i aż tyle. Warto więc przytoczyć tutaj fragmenty wiersza Tadeusza Różewicza pt. „Moja poezja”, bo wydaje mi się, że takie podejście jest Czerwińskiemu dość bliskie.
„Moja poezja”
nie ogarnia sobą całości
nie spełnia nadziei
(…)
nie stwarza nowych reguł gry
nie bierze udziału w zabawie
ma miejsce zakreślone
które musi wypełnić
(…)
ma wiele zadań
którym nigdy nie podoła
Dzięki czemu poezja Czerwińskiego jest tak autentyczna i boli naprawdę. Owszem, byli już inni poeci i przyjdą następni (jak długo jeszcze? Czy aby na pewno przyjdą NASTĘPNI w obliczu katastrofy klimatycznej, czyli jednej z wielu aktualnych katastrof?), jednak ten kamyk do ogródka wrzucony przez autora Miniaturzystów esperanto jest jego własnym KAMYKIEM, jego własnym świadectwem niezgody, byle tylko nie zaniechać wspólnoty – jak pisze on w utworze „Na koniec grudnia 2016”. Nawet jeśli ten gest nie wyjdzie poza pewien krąg, poza bańkę świadomych zagrożenia ludzi i pozostanie niezauważony. Toważny jest jednak sam gest i kluczowa jest świadomość, że zrobiło się wszystko, co w było naszej mocy.
Innymi słowy, ostrzegało się, używało słów – jak w wierszu „Iluzjoniści”, najlepszym według mnie z książki, którego fragmenty pozwolę sobie przytoczyć poniżej:
(…)
o, naiwny konsumencie. zamierzasz nieść pokój,
ale niesiesz wojnę. twój fikcyjny świat to nieudana kalka,
a wokół ciebie i nad tobą już wszystko drży, gnie się i ginie,
chociaż w czterech ścianach króluje komfort i spokój
najnowszej technologii. chociaż możesz zapłacić za zabieg
poprawiający zdrowie w tej części świata, twoje zdrowie
Marcin Czerwiński śni się wszystkim tym, którzy nie potrafią wyjść poza własną strefę komfortu. Naprędce skleconą, choćby z najnowszych technologii. Tych zabawek wielkich firm, które, jak w książkach słynnego technofoba Neila Postmana, zmuszają nas do zabawy na śmierć w dobie już nie tyle co show-biznesu, co w dobie wszelkich biznesów i skutecznie odgradzają od problemów wspólnych dla nas wszystkich. Nie ma bowiem świata pierwszego, drugiego i trzeciego. Jest jeden wspólny świat, w którym żyjemy, choć wokół nas rozmaici, dobrze ubrani ludzie, wciąż apelują o spokój i oferują przemysłową muzykę trance (cytując ponownie Czerwińskiego: „Śmierć ma dźwięk <<pum pum>>”) albo muzykę relaksacyjną, tę imitację śpiewu ptaków, szumu masowo wycinanych w realu drzew. I ci ludzie próbują nam wmówić, że ten świat ma przed sobą jeszcze wiele lat gwarancji. Jednak każda gwarancja kiedyś się kończy.
I o tym, co z pewnością nastąpi POTEM opowiada, w moim odczuciu, ta świetna oraz przejmująca książka laureata tegorocznej Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny.
Rafał Różewicz