Słów kilka, w ślad za tytułem
W kolejnym poetyckim zbiorze nie porzuca Zygmunt Dekiert wytyczonej przez siebie i z upodobaniem kontynuowanej ścieżki. Wydawać by się mogło, że podążanie nią nie przyniesie żadnej niespodzianki, bo i sposób budowania wierszy, tak charakterystyczny dla Autora, zostaje zachowany jak i uniwersalna tematyka. Ponad wszystkim jednak zaskakujące są tutaj… metafory! I choć niejeden dzisiaj twórca odchodzi od ich stosowania, uważam, że język poetycki ich potrzebuje. Oczywiście, nie w nadmiarze, ale ot, by posolić strawę duchową lub dodać jej wyrafinowanego smaku. Zwłaszcza w liryce, stanowiącej twórczą domenę Zygmunta Dekierta, tego typu językowe upiększenia miejsce mają zasadne.
Lekturę omawianych wierszy mogłabym przyrównać do spacerowania po czerwcowym ogrodzie w porze zmroku, kiedy tu i ówdzie pojawiają się świetliki. Nasza uwaga skupia się wtedy na nich, cała reszta pozostaje w cieniu. Podobnie i tutaj, metafory są tak wyraziste, że nieomal dystansują wersy, pośród których „świecą”. Kilka z nich pozwolę sobie przytoczyć:
Pod sandałem pielgrzyma odkrywanie chrzęstu prawd
W Wielkim wozie po kocich łbach Drogi mlecznej
W papierowej łódce zwątpień
Paproć kluczem wiolinowym
otwiera psalm igieł – srebrny
Specyficzny to język, pełen skrótów, niedopowiedzeń, podbarwiony, tajemniczy, czasem prowokująco oszczędny. Swoje refleksje zamyka Poeta w krótkiej formie; można by włożyć poszczególny wiersz pomiędzy obszary jego rozmyślań, tak jak umieszcza się zakładkę między stronicami książki, by łatwiej było wrócić w miejsce szczególnie ciekawe.
Nie tylko z zainteresowaniem, ale z prawdziwą czułością podpatruje przyrodę, wysnuwając z niej, tak trudne do pochwycenia pajęcze nici. Przywołuje też zwykłą, domową codzienność, która może być niezwykła dzięki błyskowi w spojrzeniu, uśmiechowi czystemu jak niebo, czy koronkowej ptasiej frazie doszytej do sukni wieczoru. Jest romantykiem, nie stroni od uniesień, rozpamiętywania doznań, celebrowania momentów, choćby były ulotne jak dmuchawce. Sam będąc w jesieni życia, utożsamia się z porą przemijania, nostalgii, utraty… Ale, nagromadziwszy w sobie wiele ciepłych i słonecznych chwil lata, na przekór wszystkiemu trwa smutkiem nagich gałązek,(…) łzą deszczu na szybie. Nie neguje tego, co napawa melancholią, do wielu spraw podchodzi ze stoickim spokojem, łagodnością, dystansem, wręcz afirmacją. I jeszcze jedna, subtelna a zarazem plastyczna metafora sytuacyjna, w wierszu pt. Proza życia-jesienna:
Kluczem odlatujących gęsi otwieram furtkę nostalgii.
Również i w tym tomie odnajdziemy pewną kontynuację wcześniejszych poszukiwań Poety, dotyczących samego terminu – słowo.
Pomijając tytuł niniejszego zbioru, tak oto nazywa poszczególne utwory:
Czas słowa, Odnaleźć słowo, Słowa wyroku. A przypomnijmy, że w 2010 roku opublikował tom, pod jakże intrygującym tytułem „77 mgnień słowa”.
Jest więc Zygmunt Dekiert tropicielem słów, a nawet śladów, jakie po sobie zostawiają. Gdy je odnajdzie, bawi się nimi, przerzuca z dłoni w dłoń, czasem przekornie, a nawet dowcipnie je zestawiając:
Pieśń jutrzejszego dnia
– grabiami wyśpiewana
albo: wiersz o poranku ziewa ostatnim wersem.
Ostatecznie jednak, podsumowując twórcze zmagania, starania i usiłowania, powie:
Szukałem słowa
Nadeszło niespodzianie
Przepadło wierszem
Czyli, zapędzone do szeregu, utraciło swoje znaczenie, swoją odrębność a może i wolność? Wpadło jak kamień w wodę i trzeba go szukać na poetyckim dnie? Ileż to razy bezpowrotnie coś nam w życiu przepada: tracimy czas, zdrowie, majątek, bywa że i sens życia. Ale to właśnie słowo ma odradzającą siłę i moc, potrafi wypełnić pustkę po stracie, być lekiem, światłem w tunelu, kluczem do serca. Dlatego Autor wciąż podąża tropami słowa, z determinacją go poszukuje. Pragnie napisać wiersz, pomimo rozterek a może dzięki nim, nawet za cenę umartwienia:
Natrętne wiersza pragnienie/jak gwóźdź w bucie nękający do bólu//
W wierszu Niedosyt spełnienia, konstatuje, iż właściwie życie poety od jego narodzenia, czyli od momentu, kiedy nim się stał, wyznaczają i generują wiersze. Umiera zaś wiersza szeptem, to znaczy jego fraza jeszcze bardziej łagodnieje, cichnie, cofa się do poetyckiego dziecięctwa, tej wrażliwej, delikatnej wiosny… aż do twórczego zamilknięcia.
Natomiast w ostatnim wierszu tego tomu, nawiązując do słynnego kabalisty i głosiciela proroctw dotyczących końca świata, pokusił się nawet o odrobinę gorzkiej ironii, żeby nie powiedzieć – humorystycznej dygresji, zwłaszcza we frazie:
Gdy (…) wszyscy mówić będziemy po angielsku…(…) właśnie wtedy nastąpi koniec świata.
Jestem przekonana, że Zygmunt Dekiert nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, oznaczającego kres jego twórczych dociekań i poszukiwań. Bo to, że ciągle jest głodny słów, wynika także z jego lektorskiego zapędu, z atencji, z jaką podchodzi do czytania poezji, nie koniecznie własnej. A to, że natura nie poskąpiła mu ciepłej i wręcz radiowej barwy głosu, tym bardziej predestynuje go do publicznego podejmowania wyzwań interpretacyjnych.
Maria Magdalena Pocgaj