/…/ Almanach Krąg spotkań, podobnie jak pierwszy wydany na dziesięciolecie, miał charakter wybiórczy, w przeciwieństwie do drugiego, zawierał wiersze Andrzeja Babińskiego, Tadeusza Wyrwy-Krzyżańskiego, Grażyny Banaszkiewicz, Wojciecha Gawłowskiego, Jerzego Grupińskiego, Edwarda Popławskiego, Mariusza Rosiaka, Wincentego Różańskiego, Norberta Skupniewicza, Jerzego Szatkowskiego, Tomasza Fellmanna. Co było oczywiste, pojawiły się w almanachu nowe twarze, z których trzeba wymienić Lecha Lamenta z Turku, Ryszarda Biberstajna z Leszna, pozostali na długo nie zagościli w środowisku literackim, próżno szukać ich literackich śladów w okresie późniejszym. Z obowiązku historyka wymienię ich nazwiska: Marlena Basalak, Magda Hilszer, Adam Koszlajda, Piotr Krępuła, Tomasz Piotrowski, Weronika Suś, Irena Szlągiewicz-Ellenikos, Artur Wrzeciono i Jolanta Zmyślona z Ostrowa Wlkp, która pracuje w kulturze i nadal publikuje swoje wiersze.
Tytuł almanachu sugeruje jego pochodzenie – spotkania w Klubie, na przestrzeni ponad trzech dekad. Jest w tym almanachu złociutka postać, niezwykle utalentowanej młodej poetki z Wronek, Natalii Bartol. Zadebiutowała w wieku ośmiu lat. Miałem szczęście spotkać jej starszą siostrę Agnieszkę, kiedy to w grupie poetów z Klubu Literackiego wybraliśmy się w podróż do Puszczy Noteckiej. W słynnej miejscowości Klempicz, tam, gdzie zamierzano wybudować elektrownię atomową, w małym starym budynku w świetlicy odbyło się spotkanie z poetami z Wronek. Agnieszka wzruszyła nas swoimi pięknymi lirykami, swoją nieskazitelną polszczyzną. Nie wiedziałem wtedy, że jest nieuleczalnie chora. Starałem się śledzić jej losy, mając na względzie publikacje i postępy w nauce. Zmarła w 1990 r. W Chojnie niedaleko Wronek miejscową szkołę nazwano jej imieniem, organizowany jest konkurs poetycki, którego jest patronem, powstała także fundacja, która działa na rzecz dzieci i młodzieży.
Natomiast jej młodsza siostra Natalia w almanachu zamieściła swoje dwa piękne wiersze:
uśmiech leżał w kąciku/ zakurzony, zabrudzony/Przyszła dziewczynka/ i powiedział: /znalazłam ciebie/i uśmiech wskoczył/ na jej twarz. (bez tytułu)
Motyl ma kolorowe/skrzydła, a ćma – noc. ( Motyl i ćma)
Wycieczka do Puszczy Noteckiej zakończyła się w Gulczu, w gospodarstwie poety Stanisława Neumerta. Wielohektarowe gospodarstwo rolne umocowane prawnie przez przodków rodziny jeszcze w okresie zaboru pruskiego, w tym pięćdziesiąt hektarów łąk przecinanych przez Noteć. Staszek żartował, że na tym odcinku Noteć jest jego własnością. Staszek jest laureatem słynnej nagrody im. Stanisława Piętaka.
Trzeci almanach Klubu Literackiego został wzbogacony o krótkie szkice znanych poznańskich literatów. Warto zacytować kilka z nich. Marian Mikołajczak wspomina Romana Brandstaettera: „Poznałem go na oddziale Szpitala im. Raszei w marcu 1987 roku. Okoliczności były niezbyt przyjemne. Mistrza umieszczono w ciasnym pokoiku z czteroma łóżkami, pomiędzy którymi były tylko wąskie przejścia. Wszędzie panował nieopisany brud po pracach murarsko-malarskich. Brandstaetter wszedł do pokoju późnym popołudniem w piątek 27 lub w sobotę 28 marca 1987 roku w towarzystwie młodego człowieka, który niósł jego pakunki. Od progu pochwalił Pana Boga i zawahał się przez chwilę, wybierając łóżko. Doradziłem mu to za mną pod oknem. Był wysokim schludnym starszym mężczyzną. Przedstawił się „Brandstaetter jestem”, na co zapytałem: „ten pisarz?”, „Tak, tak” – odpowiedział lakonicznie. Ku mojemu zmartwieniu nie mogłem sobie przypomnieć żadnej jego pozycji twórczej. Jego książki były praktycznie niedostępne, raczej niewydawane w PRL. Pisarz miał w kraju trudności, za to dużo jego dzieł wydawano zagranicą. Podjęliśmy więc dyskusje o niedocenianiu prawdziwych twórców i możliwościach uzyskania Nagrody Nobla. Stwierdził, że w jego przypadku to raczej nie wchodzi w rachubę, gdyż pisarze katoliccy mają mniejsze szanse, ponieważ większość w komisji stanowią ewangelicy.
W dalszej rozmowie pisarz przeszedł na sprawy rodzinne, stwierdzając, że przed rokiem utracił żonę, która była jego najlepszym przyjacielem w życiu, a po jej śmierci odczuwa pustkę oraz niechęć do życia. Miał wtedy 81 lat. Przyszedł do szpitala na obserwację z całym arsenałem własnych lekarstw.
W niedzielę z jego radia słuchaliśmy mszy świętej z Warszawy /…/ Nie był w szpitalu osamotniony. Odwiedzano go dość często – sami znajomi – mawiał. Prawie każdego dnia przychodziła pewna, dość młoda dama w czerni, jak się okazało docent fizyki, wdowa po himalaiście Wojciechu Wróżu. /…/ Ona pierwsza zaprosiła go na niedzielny obiad zaraz po wyjściu ze szpitala, byli też inni./…/ Pisarz stwierdził kiedyś w rozmowie ze znajomymi: przyjaciele są dobrzy od święta, a człowiek stary winien mieć bliską osobę, która by o niego zadbała. Musi mieć dokąd wracać, Brandstaetter miał dokąd wracać, miał własny dom na Winogradach, ale pusty.
Po opuszczeniu szpitala w następnym półroczu zmarł”.
Zderzenie dwóch tytanów, jeden z literaturą, drugi z pasją wznoszenia się ponad granicę możliwości. Teraz po latach, kiedy Marian Mikołajczak uświadomił mnie o pewnych faktach, żałuję, że nie mogłem poznać osobiście tych wspaniałych poznaniaków. Przypominają mi się inne nazwiska słynnych wspinaczy pochodzących z Poznania. Choćby Jerzy Leporowski, wybitny taternik. Przemysław Piasecki, himalaista, i wielu innych, zwalczających przeciwności losu i systemów, jak Wojciech Bąk, dzięki któremu poznański Oddział ZLP mógł po wojnie znów zaistnieć.
W almanachu zwróciłem uwagę na krótki szkic Stanisława Piskora, traktujący o twórczości Ryszarda Szuberta, znanego z takich powieści jak, Panna Lilianka, Trenta tre. Oceniając fenomen tej prozy, Piskor pisze:
„W literaturze tymczasem minął czas supremacji artystycznej jakichkolwiek języków zastępczych. Język Faulknera w opowieści artystycznej o półgłówku nie jest i nie może być lepszy od języka samego półgłówka {…} Prawda o języku zastępczym – chodzi o prawdę artystyczną – ma nadal i mieć będzie walory prawdy zastępczej, istnienie prawdy prawdziwej (wszelka prawda może być tylko przybliżeniem do prawdy) ujawnia jedynie ograniczenia i uwarunkowania”.
Andrzej Mendyk opublikował opowiadanie Walka o anioły, fragment powieści pt. Ćmiada. Powieść ta nie została jednak wydana, jedynie kolejny jej fragment zatytułowany Baba ukazał się w „Gazecie malarzy i poetów”, w 1994 r. W Polskiej Bibliografii Literackiej znalazłem tylko ten jeden zapis publikacji Mendyka, pisał dużo i dobrze, ale nie miał sprzyjających warunków do wydawania swojej prozy. Takim ostatnim akcentem jego sylwetki twórczej było pożyczenie własnego głosu Wincentemu Różańskiemu w sytuacji, kiedy ten nie mógł sam czytać swoich wierszy z powodu skutków przebytej choroby. O tym wydarzeniu w dalszej części moich wspomnień.
Wojciech Gawłowski pisze o pierwszych spotkaniach przy kominku, wspomina wspólny wieczór Edwarda Balcerzana i Stanisława Barańczaka, wieczór zdominowany przez Andrzeja Babińskiego. Babiński próbował wyprowadzić Balcerzana z równowagi, w rezultacie riposty musiał uznać swoją porażkę, słysząc te słowa: „Wie Pan! To tak jak w „Hamlecie” Szekspira! Ktoś umarł, ktoś umiera, ktoś ma umrzeć!”./…/
/Fragment szkiców, które ukażą się niebawem/