Martwe adresy, milczące telefony

SAMSUNG DIGITAL CAMERA

Andrzej Babiński, Marek Obarski, Andrzej Ogrodowczyk, Włodzimierz Braniecki, Wincenty Różański, Mariusz Rosiak, Andrzej Mendyk, Edward Popławski, Tadeusz Stirmer, Marek Kośmider, Tadeusz Wyrwa-Krzyżański, Jerzy Szatkowski, Mieczysław Warszawski, Janusz Koniusz, Zdzisława Kaczmarek, Jolanta Szwarc, Elżbieta Stankiewicz-Daleszyńska, Romuald Grząślewicz

          To tylko chwila jedna, na długość wskazującego palca, naszego pobytu w czasie, który w porównaniu z nieustannym procesem kształtowania się materii, jest niezauważalny. Błysk zapałki w mroku nocy, kiedy sen leczy rany, kiedy kolorowe sny oszukują rzeczywistość, kiedy wspomnienia nachodzą i znikają. Jesteśmy stamtąd i będziemy w pamięci tak długo, aż któreś z pokoleń, zgubi tę pałeczkę w biegu po złote runo, może po złoty cielec.  A może po nic, jeśli apokalipsa wyznaczy dla ludzkości nowe tory… 

Nad Andrzejem Babińskim pochylona sosna, nie chce piąć się w górę, chyli się ku ziemi.  Marek Obarski nie dokończył swojego tańca z gronostajem. Andrzej Ogrodowczyk, z nieprzeźroczystą połączył się na zawsze. Włodek Braniecki z różą w butonierce jawi się w marzeniach młodych poetów,  jeszcze widuję jego postawną sylwetkę podążającą ulicą Palacza do domu.  Stąd całkiem blisko na Ostrobramską, do parku, gdzie można przysiąść się do Witka Różańskiego zaklętego w brązie. Nic więcej nam nie pozostało z tamtego zamieszkiwania w pogodzie. Stworzyć siebie na nowo albo świat. Park się rozrósł a okna poety ogarnęła zieleń

Andrzej Mendyk podążył za Mariuszem Rosiakiem, ich drogi bardzo często się przecinały, trzy lata Andrzej kroczył w pojedynkę aby dołączyć do Mariusza.  Autoportret innego z okazałą brodą portiera z uniwerku, przymiarka do zakupu domu na Świerczewie, w rezultacie przenosiny na Osiedle Bajkowe, aby tam w chorobie dać upust poezji, do której ciągle powracał zajęty promowaniem polskiej sztuki.

Edward Popławski wielki poeta bez debiutu, chodząca legenda poznańskich bezdroży i amfilad, wierny druh Babińskiego, poeta setek konkursów, z których żył i umocnił się w czołówce polskich poetów. Drugi z wysokich /nie tylko wzrostem/ poetów, Tadeusz Stirmer, różnobarwny w wyrażaniu emocji, z miękkim sercem poruszał się na salonach i w klubach kawiarnianych. Z bukietem róż w dłoniach odszedł w zaświaty, ale nie do końca, jeszcze jego aura panuje w Dąbrówce podczas spotkań poetyckich.  Jeden z wielu moich przyjaciół, których odwiedzam raz w roku na Junikowie.

Marek Kośmider, poeta epoki Romantyzmu w nurcie Nowej Fali, świadom swojej wielkości postanowił odejść w dniu swoich urodzin. Dotrzymał słowa ku mojej rozpaczy, dziś przypomina o sobie ilekroć zmierzam ulicą Matejki, gdzie przyjmował z konieczności stróży bezpieczeństwa, inwigilowany aż do końca epoki socjalizmu.

Tadeusz Wyrwa-Krzyżański vel Tadeusz Niebieszczański na trakcie amfiladowym szedł przez swoje życie do swojego domu ust, kiedy już tam dotarł, dotykał ogni rozpalanych przez świadomość nieuleczalnej choroby,  i tego wszystkiego, czego pragnął jeszcze dokonać. Jego poezja po przełomie, dotarła do czytelnika w najlepszym wydaniu.

Jerzy Szatkowski, słowiarz – tego epitetu zazdrościli mu wszyscy lingwiści, samotnik w otoczeniu dobrych duchów,  dojrzewał w Zielniku Iwony tak nieprawdopodobnie, że aż prawdziwie, żywosłowił wszystko, co napotkał po drodze, jeden z grona poetów Kujaw, przygarnął do swojego przytuliska wiecznego wędrowca Bruna. I wielu innych zarażonych urokami Antoniewa. Na korytarzu szpitala klinicznego w Poznaniu, przyrzekliśmy spotkać się na tamtym świecie w niebieskiej tancbudzie i zatańczyć poloneza z kolegami.  Triada jak tryptyk /wiara, nadzieja, miłość/…

Mieczysław Warszawski z Lasków Odrzańskich, od urodzenia do śmierci, liryczny persona non grata do bólu prawdziwy, zaledwie niczyj chodzący we własnej skórze lirycznej. Na Ziemi Lubuskiej stronnik Kazimierza Furmana. Obaj wydeptywali lubuskie chodniki, przedwcześnie odeszli na wieczną wartę. Ilekroć udaję się moją trasą na zachód, trącam o Laski Odrzańskie, bo bliska mi Odra, tutaj płynie i każdej wiosny wylewa na pobliskie łąki, bywa że i lasy sosnowe chłoną jej wody.

Janusz Koniusz ze swoim zamysłem opisu,  Chłopak z Niwki na stałe osiadły w winnym grodzie, ponad pół wieku piszący swój literacki testament,  bardzo wszechstronny, od liryki po dramat. najbardziej zapadł mi w pamięci  swoją poezją, na początku bardzo uprzedmiotowioną z racji przywiązania do stron rodzinnych w Zagłębiu, potem hołubiący podmiot liryczny, bardzo oniryczny z racji próby rozrachunku z przeszłością, lub próby jej wartościowania. Spotkaliśmy się w listopadzie 2016 r.  w Klubie Dziennikarza  w Zielonej Górze, Między nami stanęła cała przeszłość a w niej punkty styczne, ogniskujące się w Nadodrzu, piśmie, którym kierował Janusz przez kilka dekad.

Odszedł  w marcu, miesiącu moich urodzin, rozmawialiśmy ostatni raz dziesięć dni przed Jego śmiercią. Potem wylałem morze łez w bazylice na poznańskim Sołaczu podczas mszy żałobnej, poświęconej Januszowi. Towarzyszyłem córce Donacie Wolskiej i Dominikowi Paukszcie.  W ubiegłym roku przyznano mi  w Zielonej Górze nagrodę Jego imienia,  Nie miałem wątpliwości za co.

Zdzisława Kaczmarek,  odeszła niespodziewanie w czasie covidowym, poetka najwyższych lotów, jedyna jaką znam – klasycyzowała przez cały okres swojej twórczości – klasycyzowała po swojemu,

Ostatnie dwa tomy poezji Zdzisławy są fundamentalne w jej twórczości ocierające się o geniusz. Wszystko, co było najlepsze w ostatnim stuleciu, można znaleźć w wierszach Zdzisławy. Taką pozostanie w mojej pamięci – nie wizerunek, nie osobowość i nie inne wartości – ale poezja pisana jej ręką, z jej świadomości. Zapalam wieczną lampkę ku jej pamięci. 

Elżbieta Stankiewicz-Daleszyńska – Księżna z Sołacza wybitna erudytka, zaskakująca czytelnika kreacją nieśmiertelnej Pani Eguckiej.  Zaproponowałem pisarce stały cykl pt. Trzecie oko Pani Eguckiej. Nomen omen,  krótko przed śmiercią nadesłała kolejny tekst do ReWirów, zatutułowany Przesyłka zza światów.  Poznań wiele jej zawdzięcza, ale bez odwzajemnienia, co nie ma większego znaczenia, bowiem przyjdzie czas powrotów do dobrej prozy bez koniunkturalnych przykazań, bez plugawienia naszego ojczystego języka. Księżna była jedna, i taką pozostanie w mojej pamięci.

Romuald Grząślewicz człowiek instytucja, przede wszystkim aktor, reżyser, dyrektor Sceny na Piętrze, przez którą przewinął się kwiat polskiego aktorstwa. Znakomity interpretator mojej poezji, czego mogłem doświadczyć w Pałacu Jankowickim, a także podczas spektaklu słowno-muzycznego w Scenie na Piętrze.

Jolanta Szwarc, wielobarwny jupiter Latarni Morskiej, pod odejściu Latarnika /Lecha Marka Jakóba/ znalazła się w sytuacji rozbitka, który musiał długo dryfować w poszukiwaniu nowego światła. Sama była takim światłem dla innych, kierowała Latarnią przy swoim Stoliku Poetyckim, znacząc poznańskie ścieżki swoim krytycznym krokiem. Bardzo szybkim i zdecydowanym, Odeszła w marcu jak większość wybitnych poetów, spoczęła niedaleko Wincentego Różańskiego, może zbyt za szybko odeszła,  ale czyż inni wielcy poeci odeszli później od niej? 

W smartfonie mam dużo martwych kontaktów, nie usuwam ich, bo liczę na cud, że pewnego dnia ktoś zadzwoni i usłyszę znajomy mi głos. Głos poezji, bo ta nigdy nie umiera.

Jerzy Beniamin Zimny