Poeta pod piórem /8/

Edmund Pietryk

Realizuje swój bogaty i różnorodny dorobek artystyczny od 1960 r. Nie była to łatwa droga; od sceny teatralnej do reżyserii przez obszary poezji i prozy, do dramatu i małych form. Liczne tłumaczenia i scenariusze filmowe i radiowe, wreszcie obowiązki idola sceny, bardziej prozaicznego zajęcia, kiedy Poznań artystyczny nie mógł się bez niego się obejść, gdy pełnił rolę lidera poznańskiej Bohemy. To wszystko złożyło się dzisiejszą jego osobowość, z której emanują: olbrzymie doświadczenie i wiedza historyczna. Jest w tym odosobniony, zwłaszcza w poezji. Przypisywano Pietrykowi  pewne uniwersalizmy:  Zadura, Kuncewicz i wielu innych. I to się sprawdza od blisko półwiecza. Każdy kto czyta obecnie prasę literacką znajduje w  poezji poznańskiego poety wartości najwyższe. Rozpoznawalna dykcja, swobodna fraza i unikalne obszary w których porusza się jego podmiot liryczny.  

Podobnie jak wielu znakomitych poetów polskich, choćby Jarosław Iwaszkiewicz, doszedł Pietryk niemalże do ideału, tworzenia mowy wiązanej. W naszym środowisku, tylko zmarły niedawno Tadeusz Wyrwa-Krzyżański, mógł się szczycić takim sukcesem, chociaż nie docierało do niego, że tak jest w istocie. Podobnie Krzysztof Gąsiorowski. Wielka trójka odciskająca swoje pisarskie piętno na współczesnej poezji polskiej. Wracając do  dokonań teatralnych, pragnę przywołać z pamięci role, w których Pietryk wykazał swoje zdolności poetyckie, prozaiczność i skuteczne parcie na dramat. Doskonale wiedział, że aktor odtwarza jedynie czyjeś zamiary, reżyserkę, tekst, a nawet musi wcielać się w obce mu osobowości – bohaterów dramatu. To było za mało aby Pietryka zdolności interdyscyplinarne mogły być w pełni wykorzystane. Dlatego jak sądzę, zmuszony był tworzyć sztukę słowa.  I tutaj zawsze miałem problem jak go oceniać, z punktu widzenia prozy czy z punktu widzenia poezji. Do tego doszedł jeszcze dramat i funkcja reżysera. To było dla recenzenta za wiele. Proza dopełniła dzieła „zniszczenia” wszystkiego, co poza nią. Bo oto w „Planecie Mamuciej” zszedł na pewien czas ze sceny teatralnej, przestał recytować, zapomniał o dyrygowaniu, ustawianiu ról, przestał reżyserować słuchowiska, i zajął się de- finiowaniem struktury społecznej. Nadał swoim bohaterom  szczegóły status i doszedł do tego, co pisał o jego prozie Piotr Kuncewicz: „że jest przykładem moralitetu”, i ma  charakter uniwersalny, ponadczasowy.  Wielokrotnie zdawałem sobie pytanie, skąd Petryk czerpie tyle czasu, skąd czerpie tyle zdrowia.  Nawet dzisiaj, kiedy jest obecny piórem, mimo że nieobecny fizycznie wśród nas. Być może to jedna z muz artystycznych, Melpomena, albo inna, podtrzymuje jego kondycję twórczą. No i może natura, wśród której obecnie przebywa w Leśnym Zakątku, dodaje uroku i podtrzymuje na duchu wielkiego poetę.

Możliwe, lecz trzeba być poetą takim jak Pietryk, trwać przy swoim i czekać na wielki cud, wielki cud w postaci urodziwej kobiety, która zawsze jest przy poecie, która zawsze jest przyczyną wielu przeżyć i dramatów, „kobieta anioł” zapożyczona od kolegi  z Czarnkowa, „kobieta miód” z Promna, kobieta z marzeń Witka, z którym „przesiadywał”  na łamach Nurtu przez trzy dekady,  a na Scenie Nowej odprawiał egzorcyzmy nad poznańską poezją.  

Przeszłość, wszystko minione wspominał zawsze pozytywnie, z ubarwieniem, inaczej przyszłość nie miałaby sensu, ciało doskwiera, głowa wiecznie młoda, a poezja coraz doskonalsza. 

Człowiek który jest poniedziałkiem ( był poniedziałkiem) – przebywa wśród nas. Każdy kto czytał te opowiadania, wie w jaki sposób Pietryk podjął wyzwanie Marka Hłaski raz jeszcze   w czasach nieco łagodniejszych jeśli chodzi o cenzurę. Dzisiaj jedynym cenzorem jest czytelnik, podkreślam – bardziej wymagającym aniżeli tamci.

Maraton sprintera – trwa nadal, poeta jest tuż przed linią mety, dokonuje cudów aby przetrwać, zmaga się z własną naturą, jest na czele stawki poetów, za nim nieliczna już rzesza konkurentów, z których najbardziej zagrażają Pietrykowi młodzi, tacy jak Jakub Sajkowski, Czy  rówieśnik, Jerzy Grupiński. Są jeszcze trochę młodsi, Zbigniew Gordziej i Zygmunt Dekiert, dla których moralitet i kreowanie uniwersalizmów jest chlebem powszednim w ich kreatywnej poezji.

Stały fragment gry – pytanie gdzie i kiedy – w życiu poety, prozaika, aktora, scenarzysty. A więc kilka stałych takich fragmentów, w których człowiek musi się zmobilizować i skoncentrować bardziej niż zwykle. Na scenie był to udział  w „Końcu Europy” Janusza Wiśniewskiego. W prozie była to „Ostroga Chilijska” za którą otrzymał nagrodę im. Stanisława Piętaka. W poezji,” Czerwona Róża”.  Natomiast „stały fragment gry” w obronie, pojawia się bez przerwy,  i będzie się pojawiał aż do końca końców.  

Stały fragment gry. Moment kiedy się nic nie dzieje, ale skutek jaki z niego wyniknie może być katastrofalny, równie dobrze przynoszący sukces. Takich fragmentów w życiu Pietryka było bardzo dużo, już wtedy pisząc te opowiadania nie był pewien, że dotyczyć będą także prywatności. Nam będącym w podobnym położeniu wypada podziękować za wszystkie przestrogi płynące  z prozy, i pięknej poezji. Czasy się zmieniły, zmieniaja się czytelnicy, nowe pokolenia poszukują nowych wzorców, bo obce im są tamte uwarunkowania, zmienia się świadomość społeczna, siłą rzeczy zmienia się poezja i pozostałe sztuki. Znaleźć się w tym wszystkim nie jest łatwo. Tylko w procesie klasycyzacji poeta może przetrwać.  Edmund Pietryk tego obecnie doświadcza. 

Jerzy Beniamin Zimny