Karol Samsel
Laudacja
(Nagroda Poetycka 35. Konkursu im. Kazimiery Iłłakowiczówny za debiut
dla Macieja Bobuli, Justyny Kulikowskiej i Michała Domagalskiego)
„W górach kędy prysnęły lody, / Stu chat zalane już ognisko: / Jeziorami – ogrody! / Brudne fale przez mur cmentarza / Przerzucają trumny ciężkiemi, / Pławią dęby wyrwane z ziemi / Cisza – dwakroć przeraża” – to fragmenty najdojrzalszego wiersza Cypriana Norwida o wsi, wiersza, który poeta musiał cenić, skoro umieścił go w swoim legendarnym cyklu – Vade-mecum. Maciej Bobula swoim tomem wsie, animalia, miscellanea nie odkrywa więc Atlantydy zaginionych tematów polskiej poezji. Być może przede wszystkim uzmysławia po latach zaniedbywania wątku, że wieś polska jest tajemnicą, że w rękach zręcznego i utalentowanego pisarza może stać się polskim „jądrem ciemności”. Tego odkrycia mu życzę – kiedy tylko przekroczy swoją osobistą „smugę cienia”.
Wiersze z wsi, animaliów, miscellaneów zostały wyartykułowane chropawo, lecz nie afatycznie, szorstko, może powściągliwie, ale nie apofatycznie. Nie ma tu bowiem nie tylko metafizycznego, lecz także estetycznego głębinowania tekstu. Bobula nie poszukuje poezji czystej, i to zdaje się jego siłą, to czyni go ciekawym także w perspektywie przyszłości, w której krocząc tą drogą, którą obrał – osiągnie swoje (jak mocno wierzę) heart of darkness. Zanim to nastąpi, możemy delektować się dykcją niepragnącą przypodobać się czytelnikom, co więcej zawadiacko – usiłującą ich obrazić, splunąć im w twarz, spoliczkować. A ten łobuzersko-anarchistyczny wydźwięk tomu Bobuli może spodobać się dalece bardziej niż patos tonu zaangażowanego tak silnie obecny we współczesnej liryce młodego pokolenia. To taki ton bowiem jest dzisiaj intertekstualnie najpłodniejszy, przywodzi najwięcej historycznoliterackich skojarzeń.
Łobuzerstwo we wsi, animaliach, miscellaneach ma bowiem swoje tradycyjne układy odniesień, najczęściej renesansowe i staropolskie. Bobula jest współczesnym sowizdrzałem, w moim przekonaniu w każdym razie o wiele bliżej mu jest do sowizdrzalstwa aniżeli do wierszy Juliana Kawalca czy Tadeusza Nowaka. Żal mi, że nie słyszę u Bobuli aż tak wyraźnie Konopielki Edwarda Redlińskiego, ale wetuję to sobie zabawami przypominający mi po trosze Gargantuę i Pantagruela Rabelais’go, albo Colasa Breugnona Romaina Rollanda. Bo trudno powiedzieć, kto w tomie Bobuli przemawia: na pewno nie intelektualista, chociaż i wcale nie prostaczek. Zaczął polonistykę, ale czy skończył polonistykę? Nie mam pojęcia, uciesznie w każdym razie poczyna sobie podmiocik Bobuli z podstawową wiedzą polonistyczną na wsi, tak jak opisuje to w wierszu nowy korbut a serce w bojlerze. Pomysł na „bibliografię polskiej wsi” jest przedni tak zresztą, jak pomysł na arlekinadę w miejscu, w którym dotychczas panowała nostalgia bądź tajemnica.
Nie nazwałbym jednak wsi, animaliów, miscellaneów „przerażającymi” – w tym znaczeniu w każdym razie, jakie „przerażeniu” nadał Norwid w swoim wierszu Wieś. Teksty poetyckie Bobuli z pierwszego rozdziału tomu są na dobrą sprawę współczesnymi roksolankami i z konwencji roksolankowej czerpią (co odróżnia je od tekstów Nowaka czy Kawalca, w których jest transmisja tradycji literackiej, ale nie – jak u Bobuli – transmisja określonych konwencji). Bobula, mówiąc krótko, pisze „roksolankowo” – i mogą być to roksolanki krwawe i okrutne, mogą być to roksolanki „tricksterskie” albo roksolanki szydercze, jak u Michela de Ghelderode’a, ale to cały czas… roksolanki. Zadłużenie Bobuli w konwencjach staropolskich sprawia być może, że tak silnie – gdzieniegdzie – odczuwam nad jego wierszami cień stylu Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
Hejt i inne bangery Justyny Kulikowskiej to przypadek całkowicie odmiennej (raczej niezależnej od tradycji literackiej niż w niej zapośredniczonej) stylistyki. Czytam ten tom w kluczu fatalizmu technologicznego, lecz Kulikowska nie odczuwa żadnych zakusów, aby przebierać się w zakurzone kreacje bohaterek archaicznych, na pewno – nie chce stawać się na oczach swojego czytelnika Kasandrą epoki cyfrowej. Nie podąża więc drogą Radosława Jurczaka , który w Pamięci zewnętrznej, aby dać obraz wirtualizacji rzeczywistości, wykorzystuje takie sprawdzone „generatory dramatyzmu”, jakimi są dla przykładu wiersze i wersy skrzydlate z poezji Paula Celana. To dobrze, bo jej technologiczny fatalizm i tak ma w sobie wszystko z konwencji greckiej tragedii i nie potrzebuje – jak mi się wydaje – żadnych intertekstualnych wsporników. Dobrze, że za sprawą tomu Kulikowskiej widzimy, jak może wyglądać poezja tragizmu cyfrowego bez kostiumów, jakie odziedziczyliśmy i odziedziczamy po dziś dzień po modernistach i premodernistach.
Jednym z najdonioślej wybrzmiewających tematów Hejtu i innych bangerów jest wątek perwersji, dewiacji i wykolejeń, jakie są częścią cyfrowego doświadczenia rzeczywistości, w tym – doświadczania rzeczywistości popularnej. „Szanuję // Scootera, chociaż nie karmi piskląt / własną krwią”, pisze Kulikowska w wierszu Z muzyki rozrywkowej, „na youtube oglądałam egzekucję Saddama Husajna, by poczuć brutalność porównania”, dodaje gdzie indziej (w wierszu Liż). Jeżeli Jurczaka, studenta filozofii, kognitywistyki i matematyki na UW interesowały w wierszach aporie poznania cyfrowego, zakłócenia sposobów widzenia, mechanizmy gromadzenia wiedzy, Kulikowska zadaje nam pytania nieco „bardziej ludzkie”, jeśli mogę tak powiedzieć. Pyta o możliwość etyki cyfrowej, a nawet (patrzę w tej chwili na ostatni wiersz tomu, Kurwy) – etyki w świecie postcyfrowym. Last but not least – nie wolno zapominać o tym, że poetkę interesuje w równym stopnia zdegenerowany świat cyfrowy, jak i zdegenerowany świat popularny, zredukowany do kultury „pop-pop-pop-popularnej”, czyli jak ujęła to zręcznie w tytule swojej książki Kulikowska: kultury „bangerowej”.
Mówiąc o Hejcie i innych bangerach nie sposób oczywiście przemilczeć sprawy stylu autorki oraz jej interesującego stosunku do języka poetyckiego. Po pierwsze: sposób zwracania się podmiotki Kulikowskiej do „Ty” lirycznego jest niezwykle afektywny, swoją siłę zawdzięcza swojemu rozedrganiu, więcej należałoby powiedzieć: cały tom dałoby się przeczytać kluczem kategorii neurozy fatycznej, terminu, który niegdyś wykorzystał Ryszard Przybylski, analizując improwizację Konrada z Dziadów drezdeńskich (tak jest!). Oczywiście, celowo podkreślam paradoksy, ażeby uwypuklić tezę o fatalizmie technologicznym Hejtu… Jestem do niej przekonany. Po drugie: Kulikowska nie wierzy w utopię wieży Babel, tj. nie wierzy w to, że można mówić, mieszając ze sobą języki (narracje, dialekty, socjolekty, narzecza etc.). Nie znajdziemy u niej tzw. babelicznej logorei słów i tematów. Po trzecie wreszcie: w stosowanych przez siebie chwytach poetka pozostaje klasycznie awangardowa, jej strategia nienaturalnych segmentacji składniowych, dając efekt „komputeryzacji mowy”, stylu języka przetwarzającego informację – czerpie pełnymi garściami ze legendarnych postulatów Marinettiego, aby „słowa” pozostawiać „na wolności”.
Tom Michała Domagalskiego, Poza sezonem na tle pozostałych dwóch debiutanckich tomów wydaje się książką najbardziej liryczną. Jeżeli styl Macieja Bobuli określiłbym mianem stylu „stopnia zero”, stylu asemantycznego, celowo „przezroczystego”, „przezroczystość” pielęgnującego, styl Kulikowskiej zaś nazwałbym eksperymentalnym, poszukującym, semantycznie transgresyjnym, styl Michała Domagalskiego musiałbym określić klasycznie semantycznym, a więc klasycznie znaczącym. Dominuje tu rodzaj zaangażowanej intymności, a także bardzo wyraźna predylekcja do mówienia intymnym dwu-Ja, bo też każda uprawiana przez Domagalskiego liryka zwrotu do adresata jest tak naprawdę poufną kameralistyką, podmiot czynności twórczych mówi tu bowiem poufnie, w jakimś rodzaju estetycznej kameralistyki, trochę może nawet metafizycznie, bo przecież „poza sezonem”, czy w prześwicie, w platońskiej (pomiędzy sezonami) szczelinie.
Kiedy czytam dla przykładu wiersz poety Po kocie, zwłaszcza zdanie „Przetrawione przez ziemię // cząstki rozeszły się po kościach jednosezonowych / roślin”, trudno mi nie myśleć o Państwie Platona i frazie stamtąd: „Dusze jednodniowe, oto początek nowej wędrówki okrężnej rodu śmiertelnego, wędrówki kończącej się śmiercią”. Szlachetny platoński intertekst przyciąga do siebie Domagalski, wybijając na tytuł tomu tajemnicze „poza sezonem”, mogące ewokować metafizyczne przesłanie całości. Powiedzmy zatem prowokująco, że sam jest sobie winny mojego „platonizowania” na jego temat…
Żarty jednak na bok, sedno bowiem mojego o książce Poza sezonem przekonania tkwi w eksponowanym cały czas w tomie – temacie zaangażowanym. Zaangażowanie społeczno-polityczne Domagalskiego jest bowiem pełne elegancji, a z racji nie do końca sprecyzowanych tęsknot, melancholii, nostalgii – poniekąd romantyczne i metafizyczne zarazem. Stąd być może cała moja śmiałość, aby tytułowe określenie „poza sezonem” odczytywać w tak niemodnym już dzisiaj kluczu eschatologicznym.
Pora, aby serdecznie Państwa przeprosić za moją nieobecność na tegorocznym przyznaniu Nagrody Poetyckiej 35. już Konkursu im. Kazimiery Iłłakowiczówny za debiut. Dziękuję Organizatorom za wyrozumiałość, a Nagrodzonej Poetce i Nagrodzonym Poetom z całego serca życzę powodzenia. Radością było dla mnie poznawać Państwa tomy, a także „rozczytywać” i „remodelować” na swój – może nietrafny zupełnie, ale autentyczny – sposób Państwa zbudowane od podstaw dykcje.
Z gorącym pozdrowieniem
i szczerymi gratulacjami
Karol Samsel
(zdjęcie – Facebook)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.