„Odpowiednie dać rzeczy słowo”
Żyjący ponad sto pięćdziesiąt lat temu Cyprian Kamil Norwid zauważył, że najistotniejsze w poezji, jak i w języku mówionym to „odpowiednie dać rzeczy słowo”. Dzisiaj rozwinął się też język komputerowy, stworzony, a raczej wymyślony dla potrzeb informatyków, komputerowców, czy internautów – jakimi powoli wszyscy się stajemy. Powstała swoista „nowomowa”, której niektóre przykłady mogą wydawać się nam dziwne, a wręcz śmieszne. Przyznam, że „kliknięcie”, na początku bardzo mnie śmieszyło, bo kojarzyło się z czymś, czego w towarzystwie robić nie wypada.
Z kolei określenie „małpa”, nieodzowne przy adresie mailowym użytkownika poczty internetowej, budził we mnie zażenowanie. Analizując samą formę znaku graficznego, stwierdzam, że poza ogonem, w niczym małpy nie przypomina. Za to teraz nawet osoba z tytułami ma w swojej elektronicznej wizytówce – właśnie małpę!
Co do mnie, wolałabym sarnę, gazelę, czy nawet zebrę, ale w końcu są to nazwy, funkcjonujące w dziedzinie fauny. Dlatego lepiej byłoby wymyślić coś zupełnie abstrakcyjnego, nie kojarzącego się z niczym istniejącym.
Za podobną niezręczność uważam stosowanie słowa „galeria”. Od niepamiętnych czasów chodziło się oglądać galerie obrazów. Było to wydarzenie kulturalne – oznaczało coś doniosłego, raczej rzadszego, niż zaglądanie do sklepów. Ewentualnie w teatrze czy operze, można było zasiąść na galeryjce, czyli specjalnym balkonie i stamtąd śledzić przebieg spektaklu, czy aktu.
Aż tu nagle jak grzyby po deszczu wyrosły galerie handlowe. Zamiast podziwiać obrazy czy inne dzieła sztuki idzie się do galerii „na ciuchy”. Ba, dla wielu konsumentów, tego typu placówki stały się tak pociągające, że godzinami mogą w nich spędzać czas. Jest tutaj gdzie usiąść, dosłownie kusi cała sieć restauracyjek i kafejek, dzieci mają zapewnione miejsca do zabawy, i to pod nadzorem fachowo przeszkolonej kadry. Tylko czy pobyt w takich galeriach pogłębia wrażliwość na piękno, kształtuje poczucie estetyki, wreszcie przyczynia się do osobowego rozwoju kulturalnego?
Najbardziej trudno mi jednak zaakceptować zawłaszczenie słowa „ikona”. Kojarzę je w sposób jednoznaczny ze świętym wizerunkiem, i to powstającym w sposób unikatowy: w przestrzeni, łączącej stan umysłu z czystością myśli i otwartością ducha na przypływ tzw. natchnienia. Z kolei zdrobnienie tego określenia bynajmniej nie oznacza małej ikony, chociaż o drewnianym kościele czasami mówi się kościółek, o niedużej kaplicy kapliczka, ale słowa te pozostają w tej samej rodzinie znaczeniowej.
Tymczasem, ni stąd ni zowąd pojawiła się ikonka, tłumaczona jako obrazek, symbol, emblemat, widniejący na ekranie komputera czy laptopa, w który się klika. Ręce opadają…
Ponadto pojęcie „ikony” zaanektowano na obszar o wiele szerszy; dzisiaj jest to symbol czegoś znacznego; określa się nią także osobę, która w jakiejś dziedzinie wiedzie prym. I tak, dla przykładu: mamy ikonę muzyki, ikonę fotografii, ikonę mody itd. Czy naprawdę ci, którzy wymyślili nowe miana dla potrzeb elektroniki, nie mogli stworzyć kompletnej, całościowej ich bazy? Czy musieli akurat podpiąć się pod ikonę? Ktoś powie, że ikona to tylko hasło. Nie zgadzam się, bo idąc tym tropem możemy rozcieńczać, spłycać, umniejszać wartość rzeczy, mających znaczenie o wiele głębsze, niż tylko kształt czy forma.
Ikona to zewnętrzy znak wyznawanej wiary. I pojęcie to było pierwsze, niż symbole, czy znaczki na komputerowym ekranie. Dla młodego pokolenia, zwłaszcza dla dzieci, pierwsze skojarzenie ze słowem „ikona” to będą właśnie te elektroniczne obrazki, w które z takim zapałem klikają. Może się również zdarzyć, że znalazłszy się w muzeum ikon, roześmieją się, widząc smutnookie, bizantyjskie, pociągłe twarze, w rzeczywistości arcydzieła. A ponieważ nie będą mogły w nie kliknąć…odejdą rozczarowane. Sarkazm? Nie, to tylko osobista, gorzka refleksja.
Maria Magdalena Pocgaj
Zdjęcie: archiwum ZLP OP
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.