Mondo cane Jerzego Jarniewicza

 

Zofia Grabowska-Andrijew

DAS  SCHÖNHEIT  KAM

Jerzy Jarniewicz – profesor literatury, anglista, tłumacz, eseista, krytyk literacki, POETA.  Kilkukrotnie nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. W 2013 r.  za  „Na dzień dzisiejszy i chwile obecną” był nominowany  do nagrody Silesius oraz Nagrody  im. Konstantego Gałczyńskiego – Orfeusz.  W roku 16 nominowany do Silesiusa za „Wodę na Marsie”, w 2018 r. nagrodzony Silesiusem  w kategorii „książka roku” za „Puste noce”. Nominowany także do Nagrody Nike za zbiory szkiców „Znaki firmowe…”       ( 2008 r.) i „Tłumacz między innymi. …” (2019 r.) .

W roku bieżącym Jerzy Jarniewicz nominowany po raz trzeci do Nike – tym razem za poezję –   otrzymał nagrodę Kapituły i nominację czytelników. Tę drugą niestety bez mego udziału, bo do oddania głosu na jedyny tom poezji, wśród  siedmiu tytułów zasługujących,  zniechęciły mnie ubiegłoroczne losy szóstej już nominacji dla Jacka Podsiadły ( za „Podwójne wahadło” ) więc nie głosowałam, a szkoda. 

Nie jest to ostatnia w tym roku szansa nagrody dla profesora, bo pozostaje tegoroczna nominacja do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej, a rozstrzygnięcie dopiero nastąpi.

Czytelniczą znajomość z autorem zawarłam w 2005 roku, w którym wyszła  „Oranżada”, ale dedykacja autora w posiadanym egzemplarzu ma datę maj 2009. Moje zainteresowanie dotyczyło czasu, zjawiska tak nieuchwytnego, że z jego desygnatem miał problemy wybitny umysł Alberta Einsteina a czas już wtedy był przedmiotem mego zainteresowania i zaczynał się stawać obsesją, przed którą usiłuję się obronić. W „Oranżadzie” jest próba ocalenia znaków czasu – wówczas już przeszłego – przy pomocy języka. Pojawiają się jak echa, nabierając nowego sensu , smaku, barwy. Uzmysławiają oddziaływanie czasu, także  na sztukę, oddalanie się, zacieranie; wymazywanie aż do całkowitego zniknięcia z pamięci, ze świadomości zbiorowej – do unicestwienia. Nie było to odkrywcze, zważywszy konstatację poetycką Norwida w „Prometidionie” na temat przyszłości – „korektorki wiecznej”, lecz autor usiłował wówczas powstrzymać znikanie znaków czasu mieszczących się w skrótowcu PRL. Na ich reprezentantkę wybrał tytułową oranżadę, której smak, gdy zestawimy go z coca-colą, ( Jarniewicz w kończącej tom „Sztafecie pokoleń” proponował mirindę ) uzmysławia odległość dwóch smaków, dwóch czasów, dwóch światów.  Nie rozstrzyga, który smaczniejszy. Tyle ocaliłam w pamięci.

Dziś trzymam w ręku dziesiąty wydany w Biurze Literackim tom poezji Jerzego Jarniewicza zatytułowany „Mondo cane”, co w tłumaczeniu z języka włoskiego znaczy „Pieskie życie” i jest rekompensatą za niemożność obejrzenia filmu pod tym tytułem z powodu ówczesnej nieletniości. Wyjaśnia to autor w wierszu „Niektóre sceny mogą budzić niesmak”. Wiersz otwierający nagrodzony tom opisuje bardzo nietrwałe zjawisko – śnieg – jako „obce”, „niecodzienne”, „do zapisania” w nadziei, że choć śnieg zniknie, „wiersze pozostaną”. Jego tytuł „Gazety miały rację: śnieg padał w całej Polsce” wskazuje, że przewidziane przez gazety zjawisko, stało się faktem, to znaczy – pisały prawdę. Prawda, nie od tego tomu,  lecz przynajmniej od „Oranżady”,  jest w poezji J. Jarniewicza przedmiotem dociekań; jest wobec niej podejrzliwy. Dwie kartki dalej w „Kwiatach dla Snowdena” napisze: „…co wprawdzie/ niewiele w tej historii zmienia, ale / trzymajmy się faktów.” Wierzy  bardziej snom niż człowiekowi, bo „…sen…nie może się mylić.”  A jeszcze kartkę dalej, w „Triażu” „…już nie jestem pewien,/ czy ziemia się kręci. Gdyby nie ten zgrzyt. Bo coś zgrzytnęło / za oknem, a tylko człowiek kłamie. Jak dobrze, myślę, że / zgrzytnęło i mamy się czego, na jakiś czas, trzymać./ Ufa faktom, nie słowom. W „Wierszu z płaczącą posłanką” zderza ze sobą dwa rodzaje uwiedzenia – przez fałsz i przez prawdę uczuć. Wychodząc od opisu niezdrowego zainteresowania medialnym epatowaniem obrazem łez naiwnej kobiety skompromitowanej wiarą w udawaną służbowo miłość agenta, przechodzi do pięknego opisu narodzin głębokich uczuć podmiotu lirycznego. Takie zabiegi stosuje częściej. Zderza ze sobą zewnętrzną rzeczywistość lub ogląd świata zewnętrznego interesującego media z własnym, wewnętrznym – nie nazwanym wprost a zobrazowanym. Przykładem niech będzie kontrast bezwstydu posłanki prezentującej swą nagość w Internecie z „bezradniejącą cielesnością” podmiotu lirycznego męskiego rodzaju w trakcie ultrasonografii jąder przez radiolożkę w „Łabędzim śpiewie poezji konfesyjnej w Europie Wschodniej”. Ten „łabędzi śpiew” w tytule to przecież znak zanikania wstydu, zmiany, tym razem obyczajowej. Konfrontuje postawy, wartości obserwowane z prezentowanymi przez podmiot liryczny. Sporo tu odniesień do faktów, zdarzeń,   często do głosu dochodzą sprawy doraźne – przykładem zatonięcie „Kurska”- ale zawsze ma w związku z nimi coś istotnego do powiedzenia. I nie potrzebuje do tego nagromadzenia powszechnie stosowanych środków. Nie do wiary, jak głęboko może czytelnika poruszyć taki zmyślony „zbłądziak wiechetkowaty”, czyli ptak – rozbitek o szybę, gdy – odpływającego w wyniku zachwiania przytomności – przyjazna dłoń na głowie i zgrzyt niekłamany przywrócą do rzeczywistości.

Przyjrzymy się sposobom stosowanym przez autora. „Elegia na odejście” ; elegia to nazwa gatunku mocno zakorzenionego w literaturze, kojarzonego ze śmiercią, ale  autor zderza z nią to drugie, powszechniej używane znaczenie słowa odejście, co nadaje mu walor nieodwracalności, ostateczności. Opis „skutecznego odprowadzenia” i „odejścia” , w którym  uczestniczą – poza podmiotem lirycznym – głównie przedmioty : korytarz, winda, kod cyfrowy, schnąca na parapecie papryka, podwórze z bistrem, balkon. Tak, to opis, konkretny, zgodny z tym do czego – strofując siebie – dąży autor. A jednak!  Nieliczne sygnały pozwalają odczytać przeżycia. Czytajmy: „Za plecami / rozlała się przeszłość, ( asocjacja: mleko ) nie ma co lać łez,…” , /„Czas, żeby rzucić okiem /w krytym półobrocie, na twój balkon.” Papryka jest  już „wolna od znaczeń”, bistro  „jeży się”, patrz:  „krzesła „z nogami do góry/  siedzące na stolikach.”  A podmiot liryczny?  Nie wie, co z tym wszystkim zrobić, także „z tym, co wypełnia usta / po sam brzeg wysłowienia?” W „Przezroczach dla odchodzących” też nie znajdziemy wprost nazwanych stanów uczuciowych.   Autor, zmusza nas, abyśmy doznali ich na swój własny sposób. Nie tylko wątek prawdy znalazł w nagrodzonym tomie kontynuację, także wątek znikania. Chęć ratowania znikającego widoczna jest najpełniej w „Love Songu”,  wyznaniu miłości do włókienniczej Łodzi – miasta zapamiętanego „pod każdym imieniem”    ( zakładów pracy, kin ) i wszystkimi zmysłami. Napisze: „… pod palcami / mam twój perkal, kaszmir i aksamit, w kieszeni karnety do kina, /” i zakończy apostrofą do niezidentyfikowanej osoby: „Przyjedź, / zbudujemy to miasto. Włókniarki czekają.”  Wątek znikania pojawia się tu w różnych konfiguracjach i nie dotyczy tylko dóbr materialnych. Znikają uczucia,  rozstający się kochankowie, umierający przyjaciele, słowa wypadające z obiegu lub „chowane szybko po kieszeniach” . Pojawiają się nowe słowa i znaczenia . Na przykład bardzo poręczne, pozwalające nazwać wszystko, czego nazwy nie znamy, słowo wytrych – „dynks”, znaczące coś; poznański ślad zaborów i okupacji ( w j. niemieckim rzecz ) albo „prank”młodzieżowe słowo roku –   przykry żart, kawał zrobiony za pośrednictwem Internetu.  Także  neologizmy profesora, choćby nowe pory dnia : „poranne popołudnie” czy  „noc popołudniowa” albo (dla mnie piękny) „wiecznostka”, wprowadzający jednostkę miary miłości na wieki. Odbieram ten paradoks jako przejaw realizmu poety.                                                            Możemy tu znaleźć pożyteczne ślady przebrzmiałego lingwistycznego nurtu. Przykładem niech będzie tytuł „Trzcina milcząca” odsyłający do trzciny myślącej Blaisea Pascala, który w XVII w. tak określił człowieka i jego rolę w świecie lub gra zaimkiem „to” w wierszu „To to”. Za każdym kolejnym jego użyciem, wskazuje on co innego. Sprawdźmy. Dwa zaimki w tytule są właściwie jednym zaimkiem wskazującym, użytym dwukrotnie i w zróżnicowanym znaczeniu. Drugie to ma w domyśle a nie inne. Pierwsze to w tytule jest zagadką. Jej rozwiązania szukamy w tekście wiersza. W nim pierwsze to wskazuje czas zdarzenia jako popołudnie, drugie go uściśla „kiedy spadło słońce,” trzecie dookreśla je epitetami „złote i żywe i żądne”. Ale ono zawiodło podmiot liryczny, gdyż  „pode mną / zrobiło się nic, jak wtedy, gdy przestajesz / mówić i wracamy do siebie…”. Czwarte to określa niezamierzony cel powrotu – „by się wzajem przekonać, że do siebie już / nie ma.”. Piąte i ostatnie zastępuje słowo użądlić. Zaimek to, wciąż odsłaniając inne znaczenia, prowadzi nas do finału wiersza, ujawniającego wolę szybkiego finału znajomości. 

Interesuje go także język jako narzędzie porozumienia – ten będący tylko dźwiękiem jak w „Rozmowie wieczornej”, ten ubrany w słowa, także ten „którym do siebie mówili”, a który „domagał się zrozumienia.”… gdy „powiedziane zostało wszystko, które / z prawdziwym wszystko nie ma nic wspólnego,/” („ Końcówki osobowe”). W wierszu zatytułowanym „U wu em es” poeta wyraża przekonanie, iż „Wiara, że to  / co się nam sypie…, bo po tym, / jak przestaliśmy ze sobą rozmawiać,/ przestaliśmy do siebie pisać, … / …”naprawiłaby kaligrafia /  albo Times New Roman,  trzyma nas, / osobnych, przy życiu.”

Wątpię. A jeśli, to głębia i waga tego porozumienia  będzie miała taką proporcję, jaka jest między esemesem a dziewiętnastowiecznym listem albo kunsztem tomu „Oranżada” a „Mondo cane”. Nun! Das Schönheit kömmt. // Das Schönheit kam.[2]

Wiersz zatytułowany „Pieska miłość” jest majstersztykiem. Dlaczego ?  Zobaczmy ile można  przekazać jednym słowem. Za pomocą nielicznych tzw. środków językowych, głównie personalizacji – niebo jest „nagie” i animizacji – „słońce łasi się i merda” , , liście „spłoszone” – autor przygotował wspaniały suspens. Połączył słońce z psem, niebo z człowiekiem, liście, więc florę z fauną, bo to ona się płoszy i napisał:  „Państwo się teraz odwrócą, nie patrzą, / ściągnę buty, sierść.” „Sierść” to kluczowe słowo – ono włącza  nas ludzi w zintegrowaną całość Natury. To tym słowem autor identyfikuje się z fauną, to ono poszerza znaczenie wcześniejszego „Jak my”, ujawnia głęboką myśl, że człowiek to tylko osobliwy egzemplarz fauny. Proszę zwrócić uwagę, ile informacji poeta pomieścił w tym jednym słowie, umieszczając je w niecodziennym  kontekście. Prosty środek stylistyczny a efekt wart podziwu. Ponadto skłania do refleksji nad gatunkiem ludzkim.

Wprawdzie to mózg nas wyróżnia i daje przewagę, ale gdy przeanalizujemy efekty naszego nieodpowiedzialnego i aroganckiego stosunku do ekosystemu, widzimy jasno, że spośród fauny, tylko człowiek (w odróżnieniu od zwierząt ) niszczy podstawy swego bytu, własny dom – Ziemię.

Jerzy Jarniewicz ma odwagę wprowadzić opisy zachowań ujawniających seksualność i nie tylko heteroseksualną. Robi to w sposób daleki od znanej od dawna liryki miłosnej lub opisów miłosnych zbliżeń w prozie, lecz niezdrowo zainteresowani nie znajdą w nich nic pornograficznego ani obscenicznego. Dowodem opis stosunku w wierszu „Dwieście uderzeń na minutę”. Robi to stosując te same sposoby, o których mowa powyżej, uzyskując wieloznaczność i niedopowiedzenie .  Czasem na obraz nakłada przezroczystą zasłonę. Ciekawie splata rzeczywistość z wyobrażeniem  jak w „Wierszu z cytatem z Mickiewicza”, nawet sygnalizuje – jak w „Historii miłosnej”- że to „ może być / tylko snem, zwidem, matactwem, / pomysłem na wiersz” i proponuje czytelnikowi „sam wybierz. Kimkolwiek jesteś, twój wybór / do niczego cię nie zobowiązuje”.                                                            

Poezja Jarniewicza jest wymagająca. To wielkie niedopowiedzenie, stwarzające czytelnikowi pole po horyzont do asocjacji, małych odkryć i domysłów – do aktywnego uczestnictwa w jej odczyty    waniu i odbiorze.  Trudna, bo wymaga od odbiorcy namysłu  i współtworzenia. Wielu ją odrzuci, nieprzygotowani nie zauważą jej piękna, a szkoda, bo nie jest to piękno różowych pasteli, raczej wyciosanych w języku płaskorzeźb.

Przedmiotem opisu i dociekań Jerzego Jarniewicza jest upływ czasu, zmiany, prawda i wewnętrzny cenzor  – wstyd. To tom o nietrwałości, znikaniu, odchodzeniu, roztapianiu się w nicości – ale też o zapisywaniu, utrwalaniu … woli pozostawienia śladu swego istnienia.

Jest jeszcze jeden, niemający związku z treścią poezji, powód, który ten tom czyni mi bliskim. To umieszczony na okładce portret Bigiego, biorącego zakręt w szalonym, niczym niepowstrzymanym pędzie, gdy wyskakuje z samochodu syna i pędzi do mych drzwi, by skoczyć na mnie i koniecznie polizać mą twarz, to znaczy pocałować. I choć wiem, że to nie wzięty ze schroniska po dwóch uprzednich  odrzuceniach przez adoptujących i cierpliwie oswajany przez bardzo bliskie mi osoby, Bigi – radosny, najwierniejszy, najmądrzejszy i najukochańszy pies, tylko inny tej samej rasy, niemal identyczny. Oby nie tylko z wyglądu – czego życzę jego właścicielom, bo z takim psem, życie wcale nie jest pieskie.


Jerzy Jarniewicz, Mondo cane, Biuro Literackie, Kołobrzeg 2022, s.55

[1] W tłumaczeniu z j. niemieckiego: Piękno przyszło.

[2] W tłumaczeniu z j. niemieckiego: Cóż! Piękno nadchodzi // Piękno  przyszło . Nawiązanie do tytułu wiersza  J. Jarniewicza na s. 25. „Mondo cane” :  „Wenn  kömmt das schöne: Nun!” ; w j. polskim  „Kiedy przychodzi piękno: Cóż!”