W obronie SMS-ów (?)

                     Przeczytałam w prasie codziennej anons o spotkaniu autorskim z poetą. Jak zaznaczył redaktor, należy on do rzadkiego kręgu tych, którzy nie ulegli „dobrodziejstwu” nowych technologii komunikowania się. Nie uznaje konieczności „bywania” na portalach społecznościowych, wystrzega się nawet zwykłych SMS-ów, określając je „lakonicznymi i pustymi dialogami”.

Właśnie ta uwaga sprowokowała mnie do napisania niniejszego komentarza. Uważam, że elektroniczny, krótki zapis wcale nie musi być bezduszny, może mieć wydźwięk poetycki, a nawet przybrać formę wiersza.

W mojej szufladzie leży niejeden zeszyt takich SMS-ów, tworzących ciekawy, wręcz błyskotliwy dialog. Bo jeśli prowadzi go dwoje poetów, wówczas powstaje między nimi prawdziwy mikrokosmos twórczy, który ma duszę i emanuje wszystkimi odcieniami wrażliwości.

W jednej z moich książek zamieściłam niektóre z takich SMS-ów, w formie króciutkiej wymiany zdań; zapisane kursywą stanowią rodzaj graficznych przerywników pomiędzy wierszami. I mówią naprawdę wiele, przy tym w inny sposób. Tymczasem powszechnie uważa się, że SMS-y służą do przekazywania lapidarnych komunikatów, czy informacji. Cóż, zależy, kto je pisze i jaką ma intencję. Ponadto, wystukiwanie poetyckich SMS-ów może przybierać skondensowaną formę sztuki, jeśli chcemy adresata zadziwić, czy wzruszyć. Przesyłając opis wrażenia, jakie w danym momencie odczuwamy, nadajemy mu artystyczny kształt, niemal na wzór haiku, ale tylko na wzór.

Niewątpliwą zaletą SMS-ów jest to, że możemy pisać je gdziekolwiek, na stojąco, bez podkładki i dostępu do światła. Poza tym to rodzaj notatki, pozostawiony ślad, a nawet forma współczesnej stenotypii.

Do niedawna byłam zwolenniczką zapisu klasycznego, czyli ołówkiem, długopisem na kartce papieru. Niekoniecznie musiał to być zeszyt, wszak wiersze zapisywali niegdyś poeci na kawiarnianych serwetkach, na marginesach opasłych ksiąg itp. Znam kogoś, kto notował swoje myśli na sreberku od czekolady (ale z papierowym podbiciem). Właśnie taki wiersz znalazł się w Turnieju Jednego Wiersza na którymś z Międzynarodowych Listopadów Poetyckich. Byłam wtedy w Jury i gorąco optowałam za tym, aby tak niekonwencjonalnie zapisany utwór choćby wyróżnić. I nie chodziło bynajmniej o jego formę. Na „srebrnym”, pełnym widocznych zgniotów, pachnącym czekoladą arkusiku, tchnął taką autentycznością i szczerością przekazu, że nie sposób było odłożyć go na bok. Obronił się pośród bezdusznych wierszy, wystukanych na gładkim, białym papierze komputerową czcionką. Okazało się potem, że autor, wracający z dalekiej podróży, miał przy sobie tylko poetyckie zapiski na papierze od czekolady, a na turniej przybiegł niemal prosto z pociągu.

Dzisiaj, poza wspomnianym na wstępie poetą i może nielicznym gronem „piszących klasycznie” prawie każdy posługuje się sprzętem elektronicznym. Ale są to tylko narzędzia. Tego, co nosimy w umyśle, nie da się – na szczęście –poddać obróbce komputerowej. Nasze ego pozostaje tajemniczym obszarem, często niezgłębionym nawet dla nas, dzięki temu chronionym. To tam – jak mówimy – rodzą się impulsy, myśli, słowa oraz wszelka widzialna forma zapisu, również nutowego, czy graficznego.

Pewnie niedługo doczekamy się (a może już są?) wierszy tworzonych wirtualnie, wierszy – hologramów, wierszy odbieranych światłowodowo.

A mnie się marzy coś zupełnie innego: żeby zwykłe, banalne „rzucanie słów na wiatr” stało się nowym sposobem tworzenia, bez możliwości powtarzania, kopiowania, zawłaszczania itd. Poezja jest bytem ulotnym, nie sterowanym, wymykającym się zwłaszcza wtedy, kiedy chcemy ją uziemić. Ale to już temat dla nowego komentarza.

Maria Magdalena Pocgaj

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz