W Nurcie Od Nowy
fragment szkiców, które ukażą się w setną rocznicę
powstania ZLP w Poznaniu
{…}Postmodernizm wciągał każdego, kto publikował swoje wiersze w pierwszej dekadzie nowego stulecia, wpływ poezji Andrzeja Sosnowskiego był wówczas ogromny. W pewnym momencie przyhamowałem, wiedziałem, że musi nastąpić zwrot w kierunku poezji Przybosia. No i piętno poezji Romana Honeta, w jakiś sposób podzieliło młodych adeptów poezji. Z pasją śledziłem poetycki rynek w latach 2001-2013, zastanawiałem się jak to wszystko odnieść do przeszłości. Pokolenia, generacje, nurty poetyckie – wszystko się pomieszało, obecnie nikt już nie rzuca haseł grupowych, nikt nie próbuje szufladkować poetów. Grupy poetyckie jeśli działają, to ich geneza sięga odległej przeszłości, wprawdzie obserwuję nowe „orientacje” w kręgach amatorskich, klubach seniora (spóźnione debiuty). Nie ma jednak tendencyjnych powrotów do klasyki, nie istnieją, zachodzą – narzędzia polityczne – jedynym kryterium wzorcowym jest liberalizm i dobrodziejstwo demokracji, z którego rodzi się bunt, niekiedy skłonności do trywializacji języka i anarchii.
Zastanawiam się nad „złotym środkiem poezji”. Co to takiego? Czy w ogóle jest jakiś sposób na dobrą poezję. Przerobiłem myśli Tadeusza Peipera, owszem jest w nich wiele wskazówek, ale Peiper nic nie mówi o talencie, o wrodzonych zdolnościach do tworzenia sztuki. Sztuki słowa. Podczas warsztatów poetyckich posługuję się kanonami krakowskiego” filozofa poezji”. Zauważyłem, że uwagi nie docierają do większości słuchaczy, ich wyobraźnia nie jest w stanie czegokolwiek przetworzyć na własną, odmienną modłę. Empatia mocno ukształtowana, pozwala na pisanie płynne, logiczne i estetyczne w składni, pozwala unikać zgrzytów w tekście, i niezgrabnych sformułowań, a jeśli chodzi o metaforyczne obrazowane, umożliwia wspiąć się na wyżyny cudownej wyobraźni, dzięki której powstają nieprawdopodobne sytuacje liryczne i figury stylistyczne, co w czytelniku wzbudza zainteresowanie poezją, zwłaszcza jeśli dostrzega on zupełnie nowe skojarzenia, zaskakiwany jest spostrzeżeniami, o których dotąd nie miał pojęcia.
Złotego środka nie ma, są talenty większe i mniejsze, są talenty drzemiące i albo eksplodują niespodziewanie, albo z przyczyn obiektywnych są wykorzystane po dłuższym upływie czasu. Mogę wymienić co najmniej kilka późnych debiutów, nawet po ukończeniu pięćdziesiątego roku życia, niekiedy później. Janusz Szuber poeta z Sanoka jest tego jaskrawym przykładem. Należy do nielicznych poetów, których często czytam, śledzę ich dynamiczny rozwój, podziwiam dojrzałość ich poezji. Inna sprawa to ciągły rozwój, jeśli przyjrzymy się naszej poezji układając teksty według daty ich powstania, to w moim przypadku, wiersze z lat siedemdziesiątych osadzone były w klasycznych formach, zauważyłem też nadużywanie metafor, skłonności do nadmiernego obrazowania, i zupełny brak „opieki”, panowania nad językiem. „Opieki” czyli zainteresowania przede wszystkim składnią. Funkcja języka ograniczała się do logicznego zapisu, z uwzględnieniem interpunkcji lub bez niej. Biały wiersz, bo najłatwiej przychodzi jego napisanie.
Tadeusz Peiper nigdy nie był moim lirycznym przywódcą, i nie będzie. Tak jak nie będą Różewicz i Herbert. Niewątpliwie – Przyboś – powracający co jakiś czas, na nim to prawie każde pokolenie polskich poetów ostrzyło swoje pióro. Oszczędna forma, słowo bardzo pojemne i logiczne „zwyrodnienia”, na żywej tkance fabuły, ukrytej, ale nie na tyle, żeby czytelnik nie zrozumiał tekstu.
Moje fascynacje konkretną poezją miały miejsce w dzieciństwie, i we wczesnej młodości – Jesienin, Słowacki, Baczyński, Norwid. Poeci Młodej Polski zupełnie mnie nie poruszali, moim zdaniem byli bardziej wsteczni od poetów okresu Romantyzmu, dlatego tak skutecznie przemówili do mnie Babiński i Różański. Kiedyś Babińskiego nazwałem późnym romantykiem, a Różański stał się dla mnie poetą wszechświata. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że w jego wierszach, jest więcej kosmosu aniżeli na „mlecznej drodze”. Znacznie odstawał od nich Tadeusz Wyrwa – Krzyżański, sposobem kreacji fabuły wiersza, przez całą swoją twórczość traktował język jako niezastąpiony budulec utworu poetyckiego. Na początku swojej twórczości popadł w syndrom udomowienia, przez całe życie budował dom w którym kiedyś zamieszka jego podmiot liryczny. Nie była to bezdomność jak u Babińskiego ani przestrzenny dom Różańskiego, otwarty dla wszystkich. Wiecznie w budowie, na której tylko mury mają świadczyć, że ktoś tu kiedyś zamieszka. Tadeusz nigdy nie zamieszkał ale bez przerwy gdzieś pomieszkiwał, snując nieustannie wizję zamieszkania. Tak jak nie dokończył tej budowy, tak wędrował „amfiladowym traktem” do tej, właściwej komnaty wiecznego snu. Ostatnia dekada jego życia była szerokim pasmem znakomitej poezji, którą lokuję w połączeniu poezji Różewicza, Herberta, z Gąsiorowskim. Mam na myśli formę, treść i język. Wszystko co najlepsze jakby wyjęte z poezji tych niekwestionowanych liderów współczesnej poezji polskiej.
Niektóre wiersze Tadeusza są wręcz d o s k o n a ł e.{…}
Jerzy Beniamin Zimny