Może zabrzmi to górnolotnie, ale…widziałam, jak rodziła się poezja w ludziach, którym do tej pory było do niej daleko. Przypominało to odkrywanie piękna natury, w istocie jednak chodziło o coś więcej: o pejzaże wewnętrzne…
W ostatnim tygodniu sierpnia br. prowadziłam warsztaty literackie w Olsztynie k. Częstochowy, gdzie odbywa się przegląd Twórczości Artystycznej Osób Uzależnionych ZAMCZYSKO. Większość uczestników, m.in. z Katowic, Zabrza, Bytomia, Dąbrowy Górniczej, obarczona była piętnem rozmaitych uzależnień, głównie chorobą alkoholową. Do tej pory mogli sprawdzić się na przeglądzie jako wykonawcy piosenek i kabaretowych przedstawień, niektórzy prezentowali też swoje wiersze, w większości jednak z cyklu tzw. radosnej twórczości. Mam nadzieję, że nikogo tymi słowami nie urażę. Znaleźli się jednak chętni, chcący dowiedzieć się czegoś więcej o sztuce pisania wierszy. A ponieważ nigdy wcześniej nie brali udziału w tego typu zajęciach, uznałam, że najlepsza będzie rozmowa. Rozmowa o odczuwaniu, o pielęgnowaniu wzruszeń, o odkrywaniu w sobie wrażliwości. Ludzie doświadczeni przez los, często z własnej winy ponoszący konsekwencje życiowego zbłądzenia, okazują się być osobami wartościowymi. Dzięki podejmowanym wyrzeczeniom i pokonywaniu własnych słabości, przechodzą zadziwiającą metamorfozę. Kształtuje się w nich potencjał twórczy, pozwalający duchowo wzrastać i stawać się lepszymi ludźmi. Trzeba tylko tę ukrytą w nich moc, ten impuls pokazać i nazwać po imieniu.
Nie zapomnę pewnego poranka…O godzinie szóstej zebraliśmy się na wielkiej łące, pod sceną, na której dniami i wieczorami odbywały się różne koncerty i występy. Teraz panowała tam cisza, nad Zamkową Górą wschodziło słońce. Obecny wśród nas Józef Broda, góral z Beskidzkiego Ustronia, człowiek z charyzmatem mędrca, nauczyciel i multiinstrumentalista, zagrał na ogromnej trombicie poruszającą pieśń. Był w niej przede wszystkim podziw i hołd dla Stwórcy, jakby wołanie z dna duszy. Ale słychać było i ryk jeleni, i dęcie wichru, co stawało się już swoistym hymnem wszelkiego stworzenia. Donośny głos trombity rozlegał się daleko, biegł zaspanymi uliczkami Olsztyna, budząc chyba wszystko, co żyło. Popatrzyłam na zasłuchane twarze. Były uduchowione i promienne.
Intencją tych porannych spotkań, zainicjowanych przez Józka Brodę było dzielenie się własnymi przeżyciami, które można by określić jako niezwykłe. Bo jakże często nasze rozmowy polegają na tym, żeby narzekać, utyskiwać, żalić się, krytykować. A tu chodziło o wzlot ponad przyziemność. Najbardziej zapadła mi w pamięci wypowiedź pewnego emerytowanego górnika. Opowiadał, jak podczas pobytu nad Adriatykiem, wybrał się samotnie na wschód słońca. Z prawdziwym wzruszeniem opisywał moment, gdy na horyzoncie błysnęła świetlista szczelina i po falach, w jego kierunku przybiegły promienie słońca. Intuicyjnie otworzył ramiona, chcąc zagarnąć ich w siebie jak najwięcej. Gdy to mówił, na jego twarzy malowała się niemal mistyczna radość, w oczach migotały łzy. Dla mnie jego wypowiedź była czystą poezją. Powiedziałam mu o tym, już podczas warsztatów. Nie mógł wyjść ze zdumienia…Nie mógł uwierzyć, że ktoś zapamiętał tę jego relację. Uważał, że była prosta, zwyczajna.
I kolejna osoba z nieuświadomioną intuicją poetycką: kobieta w sile wieku, od lat pisząca „do szuflady”. Jakże pięknie potrafiła opowiadać o nocnym niebie, stosując pauzy, dobierając odpowiednie słowa. Również nie korzystała z warsztatów ani konsultacji literackich. Jestem przekonana, że to, co zapisywała w zeszytach, było stenogramem jej głębokich i uporządkowanych przemyśleń, raczej gotowych do wyjścia na światło dzienne.
Podczas zajęć udzieliłam moim słuchaczom kilku podstawowych porad i wskazówek, podzieliłam się własnymi doświadczeniami. Zaproponowałam też m.in. ćwiczenie, aby w jak najkrótszej formie, za pomocą paru słów opisali coś, lub kogoś. Jedna z uczestniczek, w ogóle nie pisząca wierszy, wymyśliła coś takiego: Poeta. Ogrodnik słów.
Do domu wracałam z przeświadczeniem, że nasze spotkanie było bardzo potrzebne, zarówno uczestnikom warsztatów, jak i mnie. Czasem stajemy na rozdrożu własnych myśli, nie wiemy co z nimi począć, czy mają głębszy sens. Jakże często machamy na to ręką i wracamy do swoich zwykłych spraw. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, że utraciliśmy coś wartościowego. Bo poezja rodzi się w takich właśnie przebłyskach, mgnieniach, muśnięciach. Nie zapisana, nie zauważona, znika. Wskrzesić jej się nie da. Dlatego dobrze jest o tym porozmawiać, uczulić się na te wewnętrzne dotknięcia, nie bać się ubierać je w słowa, oczywiście odpowiednio dobrane, wyszukane, odnalezione.
Jeśli chodzi o bycie poetą, to błąd, jeśli myślimy, że mając w dorobku wiele pozycji wydawniczych i mnóstwo spotkań autorskich, jesteśmy doskonali. Prawdziwemu twórcy winien towarzyszyć pewien „brak”; a więc poczucie wątpliwości, wahania, rozterki a nawet głodu. Twórczego głodu. Tylko wtedy może w nim coś rosnąć, dojrzewać, niepokoić, wrzeć. Czasem i wykipieć. Ale płakać nad rozlaną kroplą…już nie trzeba.
Maria Magdalena Pocgaj
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.