Najmniejszy koncert świata (28 listopada 2007 roku)
Tego wieczoru długo nie zapomną mieszkańcy starej, zabytkowej willi przy Noskowskiego 24 w Poznaniu. W zwykle panującą o tej porze ciszę wplotły się dźwięki instrumentów, które usłyszeć można na żywo jedynie w salach koncertowych, bądź aulach z prawdziwego zdarzenia. Tymczasem w mieszczącej się na parterze budynku siedzibie ZLP OP odbył się bodaj najmniejszy (pod względem metrażu pomieszczenia) kameralny koncert świata.
Początkowo ktoś z nas wpadł na pomysł, żeby krzesła ustawić w przestronnym holu willi. Po odebraniu nam salonu, sekretariat, którym jedynie dysponowaliśmy, był dość ciasny. Nie wypadało nam jednak zbyt ostentacyjnie zakłócać spokoju mieszkańców willi. Ostatecznie koncert odbył się przy drzwiach otwartych, a na holu ustawiliśmy kilka dodatkowych krzeseł dla melomanów, bo frekwencja dopisała nad wyraz.
I… zaczęło się! Słuchaliśmy dzieł największych kompozytorów polskich i światowych, począwszy od epoki renesansu, poprzez barok aż po wybrane utwory współczesnej muzyki filmowej. Na skupionych twarzach literatów widać było odprężenie, kontemplację, niemal uduchowiony zachwyt. Bo też i nazwiska mistrzów partytury mówiły same za siebie: Jan Sebastian Bach, Fryderyk Haendel, Józef Haydn oraz Ennio Morricone, Andrzej Kurylewicz, Waldemar Kazanecki, Wojciech Kilar. Nawet Władysław Reymont, wsparty o szacowną ramę swego portretu, zdawał się być zasłuchany.
W muzyczne emploi filharmoników poznańskich, Tomasza Gubańskiego (obój) i Leszka Rotha (instrumenty klawiszowe) niemal naturalnie wplatały się wiersze obecnych na koncercie poetów. Nad jego przebiegiem czuwał wiceprezes Oddziału, Paweł Kuszczyński, który bez zbędnego patosu, niczym niewidzialną pałeczką dyrygenta, „udzielał głosu” poszczególnym poetom. Z kolei muzycy, ze swadą ale i wysoką kulturą sceniczną sami anonsowali wykonywane utwory, okraszając je niejedną anegdotą.
Wydarzenie to odbyło się w ramach podejmowanej nie po raz pierwszy przez Poznański Oddział ZLP integracji poznańskich środowisk artystyczno-twórczych. Tak niewiele potrzeba, by wzajemnie podsycać swoją wrażliwość, darząc się szlachetnymi impulsami, wzruszeniami. Równie mocno, co podkreślano później przy wspólnej herbacie, poetów inspirują dźwięki muzyki, a muzyków słowa recytowanych wierszy. Za oknem zimny, listopadowy wiatr strącał z drzew ostatnie liście, a na czystym granacie nieba wschodził księżyc jak cząstka pomarańczy.
Maria Magdalena Pocgaj