po krawędzi

Po pierwsze nie szkodzić

           Jeżeli pojawiają się nieprawidłowości w funkcjonowaniu organizmu, a czasami z powodu konieczności przeprowadzania badań kontrolnych, stawiamy się przed lekarzami. Skoro zostanie zdiagnozowana choroba, poddajemy się leczeniu. W przypadku, kiedy nie zagraża życiu, przyjmujemy zaordynowane leki i w domu, ze spokojem czekamy na wyzdrowienie. Kiedy rokowanie jest niedobre i trzeba położyć się w szpitalu, niepokój rośnie. Z dnia na dzień nasze zdrowie i życie powierzamy opiece lekarzy i innych fachowych pracowników służby zdrowia. To od ich wiedzy, rzetelności, a często sprawności manualnych i wyobraźni w dużym stopniu zależy czy ponownie będziemy pełnosprawni bądź choćby sprawni na tyle, by dalej móc efektywnie funkcjonować w życiu społecznym.

        Wynik leczenia nie jest uzależniony tylko od biegłości następców mitologicznego Asklepiosa, ani od sprzętu jakim dysponują. Jak twierdzi Henry Marsh, jeden z najwybitniejszych brytyjskich neurochirurgów, to, co dzieje się w szpitalu zależy w dużym stopniu od przypadku, najzwyklejszego pecha lub szczęścia – innymi słowy, medyczne sukcesy i porażki pozostają często poza kontrolą medyków. Marsh w wartościowej książce „Po pierwsze, nie szkodzić. Opowieść o życiu, śmierci i neurochirurgii” przyznaje, że z upływem lat, na jego koncie zgromadziło się zbyt wiele klęsk, nieoczekiwanych tragedii, mniej czy bardziej wstydliwych błędów, a bolesne lekcje pokory stopniowo tłumiły w nim skłonność do euforii. O pomyłkach lekarskich pisze też Atul Gawande, chirurg ogólny i endokrynolog pracujący w Bostonie, autor „Komplikacji. Zapiski chirurga o niedoskonałej nauce”. Można się bać, ale pacjenci często nie mają wyboru. Trzeba wierzyć, że medycy, w większości, przestrzegają zasadę Hipokratesa „Po pierwsze nie szkodzić”. Jednak pomyłek nie da się całkowicie wyeliminować. Inny, światowej sławy lekarz Ken Hillman – profesor australijskiego University of New South Wales, w interesującym wolumenie „Oznaki życia. Przypadki z intensywnej terapii” uzmysławia wady w funkcjonowaniu oddziału intensywnej opieki medycznej, ale przede wszystkim stwierdza, iż, niestety, medycyna wciąż buduje się na reputacji poszczególnych lekarzy, zamiast na świetnych systemach. Takie zauważenie, może i powinno być przyczynkiem do dyskusji nad organizacją każdej służby zdrowia, nie wyłączając polskiej. Zmiana na lepsze jest możliwa. Nie wymaga ona geniuszu, ale rzetelności, pomysłowości, a nade wszystko podejmowania przemyślanych i uzasadnionych prób. Przy czym, stwierdzone rozczarowania trzeba palić, a nie balsamować, jak podpowiada Mark Twain.

         Ministerstwo Zdrowia zapowiada, że nastąpi koniec z wprowadzaniem zmian w przepisach przed ich sprawdzeniem. Ma być obowiązkowe. Planuje się testowe wdrażanie nowych rozwiązań w organizacji i finansowaniu świadczeń. Zdaniem urzędników powinno to doprowadzić do unikania błędów. Pomysł wydaje się być trafny. Jednak, pożyjemy, zobaczymy, a dokładniej – odczujemy.

          Wkrótce ma zadziałać tak zwany system sieci szpitali. Projekt ustawy przygotowało Ministerstwo Zdrowia, a forsować ją będzie PiS. Rządowy projekt wzbudza wiele kontrowersji. Można obawiać się, iż w życie wejdzie kolejny bubel prawny, który zamiast poprawić funkcjonowanie służby zdrowia, spowoduje jeszcze większe trudności i zawirowania, a odczują to pacjenci, lekarze oraz podmioty prowadzące szpitale. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Jarosław Gowin proponuje program pilotażowy takiej sieci. Jest to jakiś pomysł, tyle, że diabli wiedzą, co wyjdzie z Gowina przemyśleń, tym bardziej z szykującej się realizacji sieci szpitali. Optymistą trudno być. A przecież rządowy pomysł przyozdobiony pisowską pieczęcią, odciśnie się na naszych ciałach, bo o duszach nie wypada wspomnieć.

         Profesor Michał Tendera ma swoją zasadę, w myśl której, zarządzanie polega na używaniu dwóch elementów anatomicznych ciała: głowy i palca wskazującego. Nie byłoby źle, gdyby tworzący przepisy uwzględniali kanon myślenia uznanego kardiologa, szczególnie w aspekcie używania głowy, a palca wskazującego może być mniej. „Primum non nocere”, to zawołanie powinno być przestrzegane nie tylko przez lekarzy.


Zbigniew Gordziej

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz