po krawędzi

Apoteoza strusia

Niby oczywistym jest, że ludzie powinni zabierać głos w ważnych sprawach. Tym bardziej, kiedy dotyczą nie tylko bytu teraz, ale także w przyszłości. Nie narzekać do czterech ścian albo na ucho domowników, czy pijąc kawę lub piwo w lokalu, gdzie nikt ich nie słyszy. Sapere aude – miej odwagę być mądrym – wzywał Emmanuel Kant. Wielu Polaków zauważa to, co aktualnie dzieje się w ojczyźnie. A dzieje się źle. Łamana jest Konstytucja, podduszana demokracja, zagrożona integracja z Unią Europejską, rządzący krajem chcą za mordy (słowo użyte przez pierwszego diabła Polski) wziąć naród. Chocholi taniec przyśpiesza. Partytury są pisane w Sejmie, na zwyrodniałych kolanach klęczących po prawej stronie ze wzrokiem zezującym ku pierwszej ławie i triumfującymi uśmiechami na lewo. Profesor Tadeusz Gadacz twierdzi, że oto w sporze pozytywizmu z romantyzmem kolejny raz wygrywa myślenie romantyczno – mitologiczne, kategoria Polski – zbawcy narodów. Pierwszy diabeł Polski wraz z małymi diablikami, które adoptował, bo swoich nie ma, raczej nie byli na spektaklu „Fryderyk Wielki”, zrealizowanym w Teatrze Polskim i wyreżyserowanym przez Jana Klatę, a tym bardziej tego przedstawienia nie widział wicepremier, minister kultury (sic!) Gliński. Ten spec od kultury, wyrzucił Klatę ze Starego Teatru czyli skoczył do gardła uznanej sceny i ją poddusił. Jeżeli jednak mylę się i oni widzieli sztukę (tak, sztukę), to tym gorzej, bo wtedy można trafnie twierdzić, iż za nic uznali wypowiedź Fryderyka Wielkiego o Polsce: „Sejm można kupić, czasem i za beczkę soli. Polacy to nie naród, który należy traktować serio, im można tylko współczuć. To Irokezi Europy, muszą wyginąć. Banda patriotycznych, pożytecznych dewotów – idiotów, jak konfederaci barscy”. Klata posłużył się także Bajkami Ignacego Krasickiego, było ich kilka – czytane z należytą dykcją. Nie pamiętam (byłem na spektaklu, ale pamięć może już nie ta) czy wyrecytowano (trafne słowo) bajkę „Wół minister”, a brzmi tak:

Kiedy wół był ministrem i rządził rozsądnie,
Szły, prawda, rzeczy z wolna, ale szły porządnie.
Jednostajność na koniec monarchę znudziła:
Dał miejsce woła małpie lew, by go bawiła.
Dwór był kontent, kontenci poddani – z początku;
Ustała wkrótce radość – nie było porządku.
Pan się śmiał, śmiał minister, płakał lud ubogi.
Kiedy więc coraz większe nastawały trwogi,
Zrzucono z miejsca małpę. Żeby złemu radził,
Wzięto lisa: ten pana i poddanych zdradził.
Nie osiedział się zdrajca i ten, który bawił:
Znowu wół był ministrem i wszystko naprawił.

Co wy na to parlamentarzyści? Co na to Jędrek? Co na to ty suwerenie? I, co wy na to literaci? Tak, literaci. Prawie wszyscy milczymy, czekamy na nagrody, statuetki i odznaczenia, a już z pewnością na pochwały tego, co tworzymy. Bliżej nam do romantyzmu niż do pozytywizmu (chociaż niektórzy mają medal Labor Omnia Vincit). I, co dopełnia nieszczęścia, bliżej nam do romantyzmu mitologizującego. Nie bójmy się, zabierajmy głos. „Konfrontacja bywa nieprzyjemna, ale nie każdą sprawę można załatwić gładko, natomiast poszukiwanie bezbolesnych rozwiązań prowadzi do głupich, jałowych rezultatów – to apoteoza strusia” twierdzi Christopher Hitchens w „Listach do młodego kontestatora” (także ja, wiekowy, książkę przeczytałem i jak widać kontestuję). Bierzmy udział w dyskusjach i sporach, nie tylko literackich, których i tak jest tyle, co kot napłakał, ale także w sprawach najwyższej wagi. Upubliczniajmy poglądy.

Nie przypuszczam, że wicepremier, minister kultury (sic!, drugi raz) przeczyta ten felieton, jeżeli jednak ktoś mu doniesie, to z góry proszę, aby nie kąsał mnie w łydkę czy udo, niech ugryzie trochę wyżej.

Zbigniew Gordziej

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz