(otwórz)
Karol Samsel
Prowokacje ewokatora.
W głąb książki Filipa Matwiejczuka, Różaglon
Nazwałbym go współczesnym ewokatorem, aczkolwiek (solennie uprzedzam) ażeby właściwie mnie zrozumieć, trzeba by cofnąć się w głąb historii literatury do podstawowych prac Stefana Sawickiego o pojęciu ewokacji poetyckiej. Ograniczę się do najbardziej hasłowych, a także obiegowych stwierdzeń badacza: „Poezja […] jest sztuką językowej ewokacji”, a więc „wraz z zanikiem sprawności ewokatywnych języka ginie to, co nazywamy poezją”. Idźmy dalej, nie tylko klasyczna progresja stylu, motywów bądź rozwiązań – również „sam proces ustawicznej transgresji podlega ewokacji: uobecnieniu”[1]. Funkcja ewokatywna w tej perspektywie nie jest tylko znaczeniem desygnatów, ale… znaczeniem ich znaczenia. Tzw. funkcja ewokatywna to, inaczej sprawę ujmując, samo serce „wielkiej całości” – poetyckiej sytuacji komunikacyjnej – a w swoich najlepszych tekstach Matwiejczuk potrafi tę funkcję maksymalnie aktualizować. Dowodem i poręczeniem owej kompetencji jest popisowy wiersz Różęglonotwierający, Wiersz złączka ze znakomicie dobranym, bardzo charakterystycznym mottem z Ewangelii Filipa.
A o czym wspomniane tutaj motto traktuje? Najkrócej mówiąc: o tym, że „świat jest zjadaczem trupów”, jednak „nikt z tych, którzy żywią się z [prawdy], nie umrze”. Nie ignorujmy gnostyckiego, a na poły nekrokanibalistycznego skojarzenia, które wzięte z apokryfu niesymbolicznie, mogłoby wprawiać nas w spore zakłopotanie. Chorobliwość tego pseudoewangelicznego cytatu to bowiem dla Matwiejczuka legitymacja dalszych postępowań (transgresji, przeobrażeń) literackich. Niewiele chyba ryzykowałby ten, który orzekłby, że spisana po koptyjsku PeuaggelionpkataPhilippos to u polskiego poety (także debiutanta) „rozruch” skatologicznej wyobraźni wkrótce mającej niepodzielnie zapanować na kartach jego książki. Tak rzeczywiście jest. Dokładnie w ten sam sposób, jak niegdyś Dante, a jakiś czas po nim Baudelaire, Matwiejczuk nie bierze jeńców, skrupulatnie formułuje równanie transgresji dla skrojonej dla siebie metafizyki obrzydzenia. To równanie Boskiej komedii i Kwiatów zła – uświadommy to sobie.Ryzykownymi, ale także wstrząsającymi „skatoikonami” wypełniony zostaje wierszMatwiejczukaUtopia szambonurka – czy wszakże to nie ta sama sprawność ewokatywna, która w swoim czasie charakteryzowała poszukiwania Baudelaire’a, choćby w Padlinie?
Istnieją ludzie,
Których z jakiegoś powodu jara to, że mogą się zanurzyć
W szambie. Czy to coś takiego, jak droga aghorich, tylko że
Zamiast oklecać się w prochu zmarłych, obtaplują się w
Ekskrementach ku obrzydzeniu i obrzyganiu słabych kleniaków?[2]
Właśnie dlatego młody poeta jest urodzonym ewokatorem. Ewokatorem – nie prowokatorem. Jego moc ewokacyjna będzie tu zależna wprost proporcjonalnie od jego więzi intertekstualnej z pierwowzorami.Matwiejczuk nie wskazuje, oczywiście, na istotność tej więzi bezpośrednio, ale wskazuje na Ewangelię Filipa. Nie przyznaje się do tekstów, ale zdradza sympatię (a przynajmniej predylekcję) do światoburczych mitów literatury oraz kultury (zaś Dante, a także Baudelaire to dla XXI-wiecznego debiutanta takie właśnie mity i mitemy). Wprowadzenie wątków koprofilskich to ostateczne wysycenie toposów Dantego i Baudelaire’a.Matwiejczuka „różaglon” to po trosze „polski kwiat zła”, zakwitający w sporym opóźnieniu w stosunku do tego francuskiego, sprzed półtora wieku.To także (koniecznie bądźmy na to wrażliwi) zapytywanie o piękno: w czasach postestetycznych (orazpostostatecznych). Poniekąd w imieniu autora, zdradza się nieoczekiwanie z tym zaangażowaniem jego czujny komentator, laureat Nagrody Literackiej Gdynia za tom Wyrazy uznania, Piotr Janicki. Jego studium znajdą Państwo w drugiej połowie książki Różaglon.
Wydaje się, że nader świadomie Janicki rozczytuje tom Matwiejczuka, powtórnie go zakodowując, a właściwie przekodowując i zakodowując modernistycznie, poprzez odwołania do Rainera Marii Rilkego. Wyszukane skojarzenie Matwiejczuka z Rilkem mimo wszystko może dla nieprzygotowanego czytelnika zabrzmieć uderzająco, tym bardziej, że zostało ono oparte na bardzo gruntownych podobieństwach między jednym a drugim, dotyczących muzyki, a nawet i semantyki wiersza rilkeańskiego. „Strofy pieśni ludowej można […] porównać do [odświętnych] naczyń umieszczonych w wartko bijącym źródle”[3]. To zapisuje Rilke, to samo Janicki cytuje i odważnie odnosi – w skali jeden do jednego – do konkretnego wiersza Matwiejczuka, Serce.Śmiała decyzja, potwierdzająca jednak to, o co sam Matwiejczuka bym podejrzewał. Różaglon to tytuł wieloznaczący, zdradzający flirt dwudziestopięcioletniego artysty z wysokim modernizmem, tytuł naraz rilkeański i baudelaire’owski. A jeżeli Janicki uważa, że Filip Matwiejczuk rozstawia w swoich wierszach „odświętne naczynia” w „wartko bijących źródłach”, to moja praca zostaje chyba wykonana za mnie: powiedziane zostaje zupełnie wszystko. Trudno tu o bardziej obrazowy przykład tego, czym jest ewokacja poetycka, a o tę szło mi od początku. Nikt lepiej aniżeli Rilke nie wytłumaczy w tej chwili natury sprawności ewokacyjnej, a właściwie – ewokacyjnego pietyzmu. Janicki z kolei rozstrzyga już właściwie za mnie, że świadectwo Rilkego lgnie, przylega do praktyki poetyckiej Matwiejczuka perfekcyjnie, niczym… ciało do koszuli. Czy rzeczywiście nic już do mnie nie należy?
Po wskazaniu (a mam nadzieję, że i udowodnieniu), że Matwiejczuk jest – co do rdzenia, co do swojego centrum – poetą wysokomodernistycznym (Dante, Baudelaire, Rilke), chciałbym powrócić jeszcze na chwilę do świetnego Wiersza złączki, od którego zacząłem i przywoływanych już przeze mnie sądów Sawickiego, jakoby „sam proces trangresji podlegał ewokacji”, czyli „uobecnieniu”. Właśnie transgresją, która sama siebie uobecnia w ewokacji (albo ujmując jeszcze inaczej: działaniem poety-ewokatora, który stawia przed sobą lustro), wydaje się Wiersz złączka. Dla mnie samego utwór jawi się przede wszystkim jako wykład metody, która w obrębie uniwersum Matwiejczuka obowiązuje – metody, którą wpierw należałoby przysposobić, a następnie – bezzwłocznie zużytkować. Po to, krótko mówiąc, poeta ewokuje swoją własną transgresję, byśmy potem na jego wyrazistym przykładzie rozumieli jego najbardziej typowe strategie ewokatywne. Ale nie tylko strategie. Także, jeżeli mogę się tak wyrazić, ewokacyjne gry i zagrywki. Nie chodzi tu przecież o zwykłe tricksterstwo czy wielopiętrowy żart z czytelnika. To chyba zdołaliśmy ustalić. Wsłuchajmy się we fragment Wiersza złączki:
Jako K. Dick
Napisałbym Valis w tydzień pod wpływem
Amfetaminy, jako Matwiejczuk piję
Maksymalnie trzy piwa, sporadycznie
Palę. Czasem piszę pod wpływem środków
Nasennych. Jedyna ewangelia jest
Apokryfem odnalezionym koło
NagHammadi (<3) w jaskini, w złym stanie,
W przekładzie. Matwiejczuk też jest przekładem,
Jest przełożeniem konstrukcji materii
na system dyskursów. Za każdym razem
Byłem nieznaczący. To kompatybilność
Mnie przełożyła na medium „rzeczywistości”[4].
*
Zawsze, ilekroć analizuję ze studentami Strukturę nowoczesnej liryki Hugo Friedricha, zdumiewa mnie jej olśniewający rozdział o Baudelairze. Kto wie, czy to nie jeden z najważniejszych ustępów współczesnej humanistyki? „Chciałbym, żeby moje ciało było / Maszyną infekującą ludzi nieistnieniem” lub „Nigdy nie zniknę, nigdy nie umrę, / Ale odetchnę wśród ekstaz / Powykrzywianych ciał”[5], tyle wyznaje Matwiejczuk w wierszu o znakomitym tytule nawiązującym do Rzeczy Pereca, Thingies (Zapis nastrojów z czerwca 2019). Dwudziestopięciolatek jest w tym świadectwie bardzo baudelaire’owski i… bardzo staroświecki. Tak jest, ostatni wiersz w tomie Różaglon zdradza konserwatyzm warsztatu Matwiejczuka, w którym wiele z mrocznego moralisty wyjętego rodem z kart Kwiatów zła. Kto jeszcze tego nie spostrzegł dostatecznie, zdecydowanie powinien zapoznać się z Friedrichem. Przypomnijmy jednak najpierw wiersz Utopia szambonurka: „Jeśli bym był ateistą i chciał osiągnąć to, czego / Oni chcą, to zwyczajnie strzeliłbym sobie w łeb, ale jestem agnostykiem, / Więc nie ma tak łatwo”[6].Jaki jest Bóg Matwiejczuka? Cóż, zdaje mi się, że dokładnie taki, jak Bóg-nie-Bóg Baudelaire’a, tak jak widziałby Baudelaire’a Hugo Friedrich. U Friedricha zaś:
O Bogu mowy nie ma. […] Cel wzlotu jest nie tylko odległy, lecz i pusty, jest beztreściową idealnością. Idealność ta jest jedynie biegunem napięcia, przesadnie pożądanym, ale nie odwiedzanym. Pusta idealność jest pochodzenia romantycznego[7].
Również Różęglon dałoby się odczytać w duchu romantycznych transgresji w obrębie pustej idealności. I znów to, co o wyobraźni kreacyjnej Baudelaire’a skłonny był powiedzieć Friedrich, ja skłonny będę orzec w kontekście wyobraźni kreacyjnej Matwiejczuka – z tym wszelako zastrzeżeniem, że nie chcę wykazywać jakiejkolwiek niesamodzielności debiutanta, już na pewno nie jego niewolniczego postępowania po krokach mistrzów. Nie to jest moim celem, a dostrzeżenie ciągłości stylów i motywów swoistego rodzaju, ciągłości pozwalającej na biegłość, a w dalszej perspektywie – już na mistrzostwo nowego typu. Taki jest Matwiejczuk, Matwiejczuk jako kreacja podmiotowa w Różyglonie. Gdy Friedrich mówi o tym, że „wyobraźnia kreacyjna Baudelaire’a dynamizuje złe popędy”, natomiast „w najostrzejszych, najbardziej szokujących jego tematach płonie najsilniej jego »rozżarzona duchowość«”, dodajmy, „»duchowość« odpychająca od siebie wszelką rzeczywistość”[8], badacz Baudelaire’a kreuje rozległy świat oddziaływania, wielowymiarowy obszar – recepcji, opinii, odbioru, inspiracji czy rywalizacji, na którego końcu dopiero znajdziemy… współczesnego nam Filipa Matwiejczuka.
[1]S. Sawicki, O poezji, czyli o przekraczaniu granic, „Ethos. Kwartalnik Instytutu Jana Pawła II KUL” 1997 nr 4 (40), s. 89.
[2]P. Matwiejczuk, Utopia szambonurka, [w:] tegoż, Różaglon, Kraków 2020, s. 46.
[3]Za: P. Janicki, Nuerologia [posłowie], [w:] tamże, s. 65.
[4]Tegoż, Wiersz złączka, tamże, s. 8.
[5]Tegoż, Thingies (Zapis nastrojów z czerwca 2019), tamże, s. 59-60.
[6]Tegoż, Utopia szambonurka, tamże, s. 46.
[7]H. Friedrich, Baudelaire. Pusta idealność, [w:] tegoż, Struktura nowoczesnej liryki. Od połowy XIX do połowy XX wieku, przełożyła i opatrzyła wstępem E. Feliksiak, Warszawa 1978, s. 74.
[8]H. Friedrich, Baudelaire. Wyobraźnia kreacyjna, [w:] tamże, s. 80.
Karol Samsel