W Nurcie OdNowy (3)

/…/ Lata osiemdziesiąte były okresem całkowitej stagnacji, stan wojenny zamroził działalność klubu, do 1984 roku niczego nie opublikowano oprócz dwóch plakatów w 1981 r. Dopiero w 1984 r. ukazała się pozycja pt. Trochę wierszem trochę prozą pod redakcją Heleny Gordziej z ilustracjami Wandy Wasik, wstęp napisał Józef Ratajczak. Były to utwory napisane dla dzieci przez członków Klubu Literackiego. Dopiero pod koniec dekady wydano trzy arkusze poetyckie: Almanach klubu literackiego, wyboru dokonali Tomasz Fellmann i Jerzy Grupiński. Arkusz poetycki pt. Marzenie o gotyku Piotra Bagińskiego, arkusz poetycki pt. Próba scalenia Tomasza Fellmanna. Wszystkie te pozycje ukazały się w 1987 r. Natomiast w zapowiedziach wydawniczych odnotowano edycję kolejnych arkuszy: Katarzyny Michalewskiej, Hanny Szeląg, Marka Kośmidera, Zbigniewa Trzebniaka.

Poezja stanu wojennego przypominała tajne komplety. Docierały do mnie nie tylko ulotki, także książki drukowane na powielaczu. Między innymi Zniewolony umysł  Czesława Miłosza oraz tomik poezji Rafała Grupińskiego. Nie bardzo mogłem afiszować się z tymi materiałami, za posiadanie groziła kara pozbawienia wolności. Działalność Klubu dopiero po odwołaniu stanu wojennego powoli ruszała z miejsca, jednakże dopiero w roku 1987 ukazały się kolejne arkusze poetyckie. Chociaż bardzo aktywne w tym okresie było RSTK- poeci świadomie lub niechętnie publikowali swoje wiersze na lamach pisma „Bez Przysłony”. W materiałach archiwalnych znalazłem kilka ciekawych informacji, z których wynika, że RSTK było współorganizatorem warsztatów literackich, jedno miało miejsce w Żaganiu, w Garnizonowym Klubie Literackim, gdzie warsztaty prowadzili Paweł Soroka i Jerzy Grupiński. Na temat pisma Bez przysłony, wydawanego przez poznańskie  RSTK pisałem już wcześniej, zwłaszcza o prowokacji jakie miała miejsce w 1983 r. gdy na łamach tego pisma, ukazały się wiersze Tadeusza Gajcego i Krzysztofa K. Baczyńskiego, firmowane… moim nazwiskiem?  Ktoś skutecznie obnażył niekompetencje redaktora naczelnego pissma.  

Po odzyskaniu swobody poruszania się częściej odwiedzałem kolegów po piórze. Z racji bliskości zamieszkania odwiedzałem Witka Różańskiego. Przynajmniej raz w tygodniu wyprowadzałem psa na spacer do parku górczyńskiego, tam spotykałem się z kolegą, wywołując go specyficznym gwizdem. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, wysiadując na legendarnej ławeczce. Witek wiele razy dawał mi do zrozumienia, że moja postawa dla większości decydentów jest niezrozumiała. Niepotrzebnie zachowuję towarzyski dystans, a i moje przekonania polityczne są nieczytelne dla wszystkich. W istocie moja sytuacja materialna i zawodowa pozwalała mi być niezależnym, od nikogo nie żądałem pomocy, sprawiałem wrażenie, że mi na niczym nie zależy. Moja emigracja wewnętrza była w środowisku literackim nie do przyjęcia. Na to zwrócił mi uwagę Witek, nawet kiedyś w liście napisał, kto za tym stoi, ale nie miałem zamiaru zmieniać swojego położenia pod żadnym względem.

Ostatnim laureatem turnieju jednego wiersza o Zieloną Wazę był Rafał Kwiatkowski, miało to miejsce w 1980 r. Nigdy później ten bardzo prestiżowy konkurs nie był kontynuowany. Nie udało mi się uzyskać informacji co było tego powodem. Dość powiedzieć, że inny konkurs zapoczątkowany  w 1973 r. nieprzerwanie odbywał się do 1990 r. Nawet stan wojenny nie stanowił przeszkody dla organizatorów. Mowa o Turnieju Wierszy o Poznaniu i Wielkopolsce. Laureatami kolejno byli:  Marek Brymora, Andrzej Sikorski, Krzysztof Gołębiewski, Piotr Bagiński, Marek Kośmider, Danuta Romała-Kaszewska, Dagmara Zimna, Tomasz Fellmann, Tadeusz Sekuła, Andrzej Jastrząb. Finały tego konkursu odbywały się w lutym, w rocznicę wyzwolenia miasta Poznania spod okupacji hitlerowskiej.

W dziewiątej dekadzie XX w. prezesami Klubu byli panowie:

Przemysław Basiński, późniejszy pomysłodawca Festiwalu Verba Sacra (festiwal ten, odbywa się nieprzerwanie od piętnastu lat), Tadeusz Golenia, znany poznański dziennikarz, wielce zasłużony dla Poznania, późniejszy członek SDP, aktywny w środowisku poznańskim i nie tylko, zmarły w 2018 r. Franciszek Piotr Bernacki, człowiek orkiestra.  Jako pierwszy z w Poznaniu organizował happeningi, w połowie lat osiemdziesiątych wyemigrował do Republiki Federalnej Niemiec, gdzie w Kolonii otworzył galerię sztuki. Zasłynął tam organizowanymi happeningami, był mecenasem sztuki współczesnej, organizował wystawy i pokazy. Nie mam informacji, jak dalej potoczył się jego los. Edward Popławski, człowiek nikt, a  zarazem wielka niewiadoma poznańskiej poezji, Widoczny i niewidoczny, zawsze pojawiał się tam, gdzie coś się działo. Zwolennik twórczości Andrzeja Babińskiego, po jego śmierci przez jakiś czas organizował ogólnopolskie konkursy poetyckie im. Braci Babińskich. W latach 1990-2010 bardzo aktywny na rynku konkursów poetyckich, z których niezliczoną ilość wygrał bądź był ich laureatem. Poświęcając się zarabianiu na poezji, całkowicie odpuścił sobie wydanie debiutu  poetyckiego. Uważał że debiut to wydarzenie, które poecie nic nie daje. Pisanie wierszy nie musi być wieńczone książką, dlatego oprócz arkusza poetyckiego w latach siedemdziesiątych nic więcej później nie wydał.

Mariusz Rosiak, człowiek instytucja, zjawił się z prowincji i zawstydził mieszczuchów swoją postawą aktywisty i organizatora wszelkich imprez. Poeta, krytyk sztuki, marszand, propagator polskiego abstrakcjonizmu. Trudnił się także edytorstwem. O nim i jego osiągnięciach napiszę osobno, w dalszej części moich wspomnień.

Andrzej Ogrodowczyk, polonista, krytyk sztuki, wzięty krytyk literacki. Bardzo aktywny na przestrzeni trzech kolejnych dekad, aż do śmierci w 2002 r. Jemu też poświęcę w dalszej części trochę więcej miejsca.

Dziewiątą dekadę prezesurą kończy Tomasz Fellmann, szef grupy poetyckiej „W zmowie”, aktywny w środowisku w latach dziewięćdziesiątych, aż do wyjazdu z kraju. Przebywa na emigracji w Republice Irlandii. Od czasu do czasu zjawia się w kraju na Głogowskich Konfrontacjach, prawie każdego roku.

Mariusz Rosiak, urodzony w Koninie, po studiach na Uniwersytecie Poznańskim na stałe związał się z Poznaniem. Poznałem go w Koninie w 1977 r.  i odtąd staliśmy się sobie bliscy. Niewątpliwie mieliśmy podobne spojrzenie na świat, na sztukę, podobny stosunek do życia, polegający na nieoddawaniu się całkowicie namiętnościom, na zachowywaniu właściwego dystansu do wszystkiego, także do sztuk i literatury. Niewątpliwie przyświecała nam a b s t r a k c j a, pojmowana jako sposób na życie. Nic nie jest trwałego, nic nie jest najważniejsze, ważniejsze od innego, ale też i nie constans, dialekt i pchanie do przodu, choćby wózka  z kamieniami, jeśli jest taka potrzeba.

Marusz był bardzo konsekwentny w tym co robił, sprawiając wrażenie, jakby mu na niczym nie zależało. Lata osiemdziesiąte były okresem naszch współnych poszukiwań. Chodziliśmy po Poznaniu, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, A było ich wiele. Od mrzonek do realiów. Jednak naszym poczynaniom bez przerwy towarzyszył skandal. Bynajmniej nie na karb młodości należało to wrzucać,  świadomie skandalizowaliśmy, kaleczyliśmy nasze otoczenie, empiryści do bólu.  I tak rodziła się legenda Mariusza, a ja przy nim staczałem się w otchłań piekiełka poezji, która oddala się od ludzi. /…/

/fragmenty książki pt. W Nurcie Od Nowy, przygotowanej do druku/.