Tadeusz Niebieszczański (1947-2019)

foto: Jerzy B. Zimny

Don Juan z Piły

/w piątą rcznicę śmierci/

Nie wiem, skąd pochodzi ten wielce wymowny slogan. Kojarzący się zarówno z dobrem jak złem. Przeszłość poety ani na moment nie oscylowała w kierunku powszedniego dnia, potoczności, spraw oczywistych. Poeta wypełniony artystycznym życiem prawie bez reszty. Jeśli zważyć jego dokonania literackie i artystyczne, wystawy, plenery, przedstawienia i wydawnictwa albumowe, nie wiem, czy literatura ma przewagę, jeśli chodzi o wszystkie osiągnięcia. Rzecz jasna, najwyższe zaszczyty w literaturze są trudne do osiągnięcia, jednakże to, co osiągnął Tadeusz, jest imponujące. Nie ma w tej galerii ani jednej pozycji odbiegającej poziomem od pozostałych. „Siwe dziecko”, cykl grafik zamykający artystyczny rozdział. Jakże wymowny tytuł, odnoszący się do każdego artysty, bo trzeba wiecznie młodego spojrzenia na rzeczywistość jeśli pragnie się tworzyć sztukę najwyższych lotów. Tadeuszowi to się udało. Ostatnie lata życia dzięki opiece i kurateli ludzi dobrej woli, zaowocowały pozycjami wydawniczymi, a benefis zorganizowany w Pile, był dopełnieniem, ostatecznym mocnym akcentem na koniec końców, poezji i sztuki.

Don Juan z Piły, także z Wir, Poznania i Jastrowia, wszędzie, gdzie znajdował inspiracje dla swojej sztuki, doświadczał wszystko, od wytworności do ulicznej schadzki, nie zważając na scenerię i jakość bohaterów każdego epizodu, które stanowiły dla niego literacką pożywkę.

 Don Juan, kamienny gość, postać fikcyjna, ale nie w przypadku Tadeusza.  Nadając taki tytuł jednej ze swoich książek, miał na myśli swoich bohaterów lirycznych, z którymi nie próbował się utożsamiać, chociaż w prozie np. postać Hanki z „Gumowych obłoków”, jest przeczuciem poety, wybiegającym w daleką przyszłość, Hanka żyje nadal, i z pewnością chodzi na cmentarz, i ma świadomość tego spełnienia, o którym Tadeusz z tak mocnym  akcentem wypowiada się w tomie wierszy pt.  „Miary do trumny”.  

Z pełną odpowiedzialnością zaryzykuję stwierdzenie, że nowy wiek w poezji otworzyli, Tadeusz Wyrwa-Krzyżański i Krzysztof Gąsiorowski. W powodzi postmodernizmu, oni dwaj zachowali cechy doskonalenia języka poetyckiego, taki wyższy poziom lingwinizmu, sięgający niemalże doskonałości. Jestem o tym przekonany. Należy załować, że proces ten został przerwany chorobą, która w znacznym stopniu uniemożliwiła Tadeuszowi swobodę wypowiedzi a tym samym, swobodę pióra.

Rozglądam się dookoła, Wronki, Czarnków, Trzcianka, Szamotuły, Piła i nie widzę godnego następcy Tadeusza. Nawet jestem pewien, że w obecnym stuleciu taki się tutaj nie narodzi. Bo inspiracje pozbawione ducha romantyzmu prowadzą do banalizacji sztuki albo wikłania jej w abstrakcje pochodzące od zaśmieconego umysłu. Spoglądam  w stronę ostatnich w szeregu poetów nadnoteckiego parnasu, Grupińskiego i Neunerta i zadaję sobie pytanie: czy są to ostatni z szeregu słowiarzy, którym nie przeszkadzała rzeczywistość, jaka by była. Panujące obecnie wybiórczość, bylejakość, gonitwa nie wiadomo za czym, prowadzą poezję donikąd. Przynajmniej na krótki moment zaistnienia, z czasem pozostaje jedynie makulatura.

   Szliśmy zawsze pod wskazany adres, nawet jeśli był adresem odsiadki albo adresem niebytu. Bywaj Kolego, zrobiłeś więcej, aniżeli było trzeba. Mam nadzieję, że społeczności lokalne, w których pozostawiłeś tyle dobrej sztuki, będą o Tobie pamiętać. I wzorem Chodzieży, otrzymasz swoją ulicę, w Pile, Czarnkowie, tak jak został uhonorowany Twój znajomy prozaik po piórze, Tadeusz Siejak.

„w głowie mam pustkę: kamień, może to szansa czyli: miejsce na fundament, by z niego zacząć się odbudowywać – i – nawet budować”.

Pisze po ataku bezwzględnej choroby, w chwili kiedy jeszcze nie uczyniła w nim tak wielkiego spustoszenia. Nadzieja na ostateczny  kamień węgielny pod odbudowę lub zbudowanie od nowa osobowości nie tylko lirycznej. Nowe życie zapoczątkowane nieuleczalną chorobą. Dom. Dom,  nie tylko symbol, raczej restauracja na miarę potrzeb wynikających z postępujących zmian. Chcę być innym, bliżej życia innych, nie spoglądać z pozycji trybuna, niech mnie widzą nadal silnym moimi budowami dla potomnych.

/…/ „Właśnie teraz, od tej chwili, wszystko co było wcześniej ma się unieważnić – ? Nie będzie nic, ani cienia wapnia lub cegły, moje projekty, tak od razu mają przepaść – w rozpadlinie, a nie w fundamencie móżgu. Ocal mnie drżąca ręko, ocal moje poranione myśli i niepewne zmysły – – – Nadal nie wiem kto, ale niech mnie powstrzyma żywym rusztowaniem życia, czyli: kobieta— zbliż się żono, zbliż się ze mną – nawet ty – ożywiająca mnie i nie tylko mnie – siostro”.

   Nie wiem, co powiedzieć na koniec mojego ukłonu w stronę mistrza. Żył jak tego pragnął, pisał pod dyktando wielkiego talentu, chłonął życie jak największą z używek, do sztuki miał jednak duży dystans, nigdy nie dorósł do narcystycznej wielkości, wiecznie „Siwe dziecko” obdarzone instynktem przetrwania. Obawy płonne, nic nie poszło na marne, nic nie zostanie unieważnione, ponieważ jak zdradziłeś w jednym ze swoich ostatnich wierszy – budowa nie została zakończona, trwa w świadomości Twoich czytelników, po każdym czytaniu jesteś odkrywany na nowo, mam takie odczucie wracając po wielu latach do Twojej prozy. Natomiast Twoja poezja od dawien dawna jest we mnie, nie jako wzór, ale jako niezbędna pożywka w chwilach zwątpienia we współczesną poezję.

Spoczywaj w pokoju.

Jerzy Beniamin Zimny