Poeta pod piórem /3/

 Małgorzata Góralska

woli kopać w ogródku niż pisać o sobie. Czytam jej debiutancki tom i wierzę poetce, że nie lubi się rozgadywać, nawet tytuły wierszy świadczą o jej skromności, małe formy okrojone do treści bez zbędnego dopowiadania, niekiedy enigmatyczne ale niosą treść zrozumiałą, więc czytelnik znajdzie w nich kawałek siebie, jeśli nie solidną porcję emocji od której nie sposób uciekać. Jestem w tych wierszach, byłem lub będę z przedmiotami codziennego użytku, otoczony krewnymi, miłością zrozumieniem i współczuciem. Sztuczność, przejaskrawienie, tego się poetka ustrzegła i jak na debiutantkę przystało – nieśmiałość panuje w jej wierszach niepodzielnie. Co jest widoczne w języku, oraz w oszczędnym doborze metafor.

Nie jest to poezja pierwszego szeregu, nie jest to poezja która zapisze się w jakiś szczególny sposób w annałach poezji polskiej. Nie jest to poezja efektu, uderzenia, zaskoczenia czymś osobnym, jest to poezja taka, jaką lubi czytelnik szukający siebie, swojego otoczenia, w swoich problemach uwikłany. Jest to poezja słowa obrazującego codzienność kobiety prowincji, siłą rzeczy jest to poezja prowincji z bohaterem uciekającym w krainę lepszą, bardziej wyrozumiałą, ciekawszą. Bohater przywiązany jest do miejsc, w których toczy się życie takie, a nie inne: nazywano mnie czekaniem, takim czekaniem bez szukania. Bo czego można szukać w świecie obowiązków, w nie zmieniającym się miejscu trwania, podróże są jedynie namiastką wielkiego świata,  w którym niepodzielnie panują małe światy. Takie małe światy pokazuje Góralska, dominuje w nich niespełnienie marzeń, niedostatek, wieczne pragnienia, rzeczywistość umajona ogródkiem, ożywiana dziećmi i bliskimi od czasu do czasu, praca i odskocznia, którą jest poezja: jestem bliżej nieba na chwilę, wykradanie chwil w sposób liryczny: szukam snu w porannej kawie, a tym snem jest to wszystko czego kobieta nie znajduje na jawie, pozostaje tylko: zrozumieć mijające się drogi. Jest też widoczna tutaj rezygnacja, pogodzenie się z losem,  pójście na układ z fatum, ale nie sprzedanie skóry, raczej wybieg, zyskanie na czasie podpierając się poezją,  ale nie ma szukania w niej azylu, czy innych drastycznych rozwiązań, stąd tytuł zakrzyczeć, zagłuszyć wszystko co pragnie mnie zdominować, zakrzyczeć poezją, dobrym słowem, miłością i pracą w ogródku, a jeśli coś jeszcze się zdarzy pozytywnego, to tylko cieszyć się z tego, mimo że: nie widząc jutra żyję od nocy do nocy. Gorzkie wyznanie, szczere i prawdziwe, jak wszystkie wiersze pomieszczone w tomiku.

Debiut Góralskiej nie był czymś niezwykłym, rzekłbym czymś typowym dla środowisk kulturowych działających w kraju, był efektem wielkiej erupcji poezji minionej dekady, z wszystkim walorami i z wszystkimi wadami, niedoskonałościami, odstępstwem od wzorców warsztatu. Jednakże takie debiuty są świadectwem czasu, twórczości, która egzystuje poza nurtami, twórczości oderwanej od instytucji książki, ale takie są reguły gry, nic w tym względzie się nie zmieni. Debiut Małgorzaty Góralskiej mnie zaciekawił, znalazłem kilkadziesiąt fraz, które mogę przypisać poetce po stronie aktywów, co rokuje na przyszłość znaczącą osobowość poetycką./…/ 

fragment mojej recenzji debiutu Góralskiej  pt. „Zakrzyczeć” opublikowanej w 2013 roku.

Od debiutu minęło jedenaście lat, poetka wydała w tym czasie dwie kolejne książki. Ostatnia w 2019 r. pt. Huśtawka –  jest klasycznym przykładem twórczego rozwoju poetki, zwłaszcza walory językowe są tu największym atutem.  Jako jedna z nielicznych poetów poszukuje własnej dykcji poprzez doskonalenie języka, i potrafi godzić treść i formę bez uszczerbku dla całości poetyckiego utworu.

Następna książka, o czym jestem przekonany, będzie wydarzeniem poetyckim, i jeszcze bardziej ugruntuje pozycję poetki w środowisku literackim. 

Jerzy Beniamin Zimny