Gabriela Szubstarska
Szósty tom poezji Gabrieli Szubstarskiej zaskoczył mnie tytułem. Byłem przekonany, że poetka z Gdańska niczego nie ukrywała przed czytelnikiem w swoich poprzednich książkach. Może w Srebrnej grze, nie pozwoliła swojemu podmiotowi zbytnio się odkryć, stąd w tytule gra, a teraz mamy drzwi, które poetka, zapewnia, że uchyliła. Czyżby? Mam wrażenie, że po raz kolejny stoję przed drzwiami i nikt z wewnątrz nie ma zamiaru mi ich otworzyć. Jakby lokatorka pozostawiła kartkę z napisem: nie wiem kiedy wrócę. Niby proste wyznania komunikatywnym językiem ale sam muszę sobie do powiedzieć sytuacje podmiotu, miejsce zdarzeń, sens pobytu w tym a nie innym miejscu: to mnie przytrafiło się morze, specjalnie morze. Albo: ołowiem wykrwawia się morze. Morze zdominowało tomik, wszystko co z nim związane, gorzkie jak sól, lotne i zagubione jak piórka wirujące w locie, spadające do stóp peelki. I nie wiadomo czy jest to radość z faktu pojednania z przyrodą, czy pierwsze oznaki przemijania wszystkiego z czym wiąże się młodość: nad morzem gasimy żal, mnie już prawie nie ma, tęczy wyrwano kolory, na niebie widnieje szczerba. Niespokojna to poezja, autorka przyzwyczaiła mnie do łagodności, pogodnych obrazów, stonowanych uczuć, dystansu do otoczenia, a tutaj za drzwiami napotkałem jesień człowieka zdominowaną przez sztormy, wszystko śpi zatopione w czerni. Jest jeszcze coś, co mnie poruszyło do głębi– pojawiający się wątek dojrzałej, przedojrzałej miłości, która bezwiednie, wzorem przyrody dogasa w sposób naturalny, w sposób podobny do opadających liści, odstępującej fali, odlotu ptaków. Nie ma w tym dramatu jest tylko świadomość podmiotu, który bardzo wnikliwie obserwuje otoczenie, nie może się pogodzić z odchodzącymi krajobrazami, z którymi jest związany na zawsze: kruszę się jak bryłka lodu, oszroniało nawet światło. Po srebrnej grze, złocista gorycz porażki, ale nie do końca podmiot ulega rezygnacji, nadal przebija się fala optymizmu w postaci złudnych uniesień w bajkowej scenerii przywołanej jakby na ratunek, bo o to już tylko: ocalały jedynie drzwi wiszące na wygiętych zawiasach. Przemyślany tom, zaskakujący w przekazie, dopracowany jak zawsze graficznie, starannie wydana książka. A liryka Szubstarskiej? Leciutka jak piórko, sypka jak morski piasek. Szczera w przekazie.
Dzieięć lat temu poetka z Oliwy uchyliła przede mną drzwi. Ale nie do końca- przez wąską szparę sączyła śwatło swojej poezji kolejnymi tomami. Na pozór każdy inny w przekazie, w sumie jednak, to samo źródło inspiracji nieprzerwanie dominowało i dominuje w jej warsztacie lirycznym. Przyroda z ludzkimi cechami, człowiek sprowadzony do elementu krajobrazu, delikatne kobiece ego z ukrytą cechą zaborczości, którą niełatwo jest zauważyć w równie delikatnej liryce, i pazurki obronne: jestem więc na mnie uważaj. Niech cię nie zwiedzie moja uległość!
Poetka marynistka? Albo morze samo wdziera się do jej niektórych wierszy, niepostrzeżenie poprzez świadomość, zdetermnowaną pejzażem każdego wieczoru i każdego poranka. Do tego alejka w Parku Oliwskim upstrzona wierszami poetów z całej Polski, Jak wyzwanie rzucone nieczułej, martwej naturze czytelnika, który przecież się wychował na lirykach lozańskich. Liryki oliwskie Szubstarskiej skłoniły mnie do nadania jej poetyckiej palmy pierwszeństwa w Trójmieście. I niech tak zostanie.
Jerzy Beniamin Zimny