Na linii frontu /”w szafie zamiast odzieży niech wisi automat”/

Jerzy Beniamin Zimny

Niezwykle rzadko trafiają do mnie przekłady z języka ukraińskiego. Poezji będącej od kilku lat pod wpływem totalnego zagrożenia utraty niepodległości, także klimatu niespodziewanej, brudnej wojny. Sztuka, przede wszystkim literatura, nie jest wtedy obojętna na te wydarzenia. Uwarunkowania ekstremalne czynią z poetów trybunów narodu. Tak od pewnego czasu jest na Ukrainie, czego wyrazem, dowodem są wiersze Switłany Bresławskiej, które miałem przyjemność czytać w przekładzie Kazimierza Burnata. Poeta z Wrocławia podjął się bardzo trudnego zadania, i wywiązał się z niego w stu procentach. Użyłem matematycznego porównania świado-mie, ponieważ tłumaczyć obcojęzyczną poezję, to rozwiązywać pewne, niekiedy skomplikowane językowo figury stylistyczne  i tworzyć, budować inną, nową składnię w celu właściwego wybrzmiewania wiersza, pod względem stylistyki i zachowania treści. Figury stylistyczne pierwotne zamieniać lub uzbrajać w nowe  wartości i elementy z zachowaniem semantyki, a ściślej semiotyki, oraz ontologii i epistomologii, co szczególnie w przypadku tłumaczenia metafor, symboli i tropów historycznych jest zadaniem karkołomnym. Odnosi się też do samego języka, jakim operuje poetka, no i także do jej polskiego translatora, któremu swoją poezją zaangażowaną, zadała niemały trud.

Bresławska często tworzy metafory sytuacyjne, co nie ułatwia tłumaczowi zadania, tropy i symbole mogą mieć zamienniki, odpowiedniki w kilku językach, sytuacje metaforyzowane wymagają dodatkowo odpowiedniej składni. W tłumaczeniu poezji, tłumacz musi mieć poetycką wyobraźnię obok bardzo ważnej wiedzy kulturowej, i historii podmiotu, uwarunkowań historycznych na przestrzeni kilku wieków. Z tego zadania translator wywiązał się skutecznie. Sukces poety w takim przypadku zależy od przekładu. 

Wiersze pomieszczone w drugim rozdziale książki zatytułowanym: „Narodowe pytania” zmusiły tłumacza do zajrzenia głęboko w historię narodu ukraińskiego, w której wiele elementów do dzisiaj budzi sporo emocji i niewiedzy postronnych obserwatorów. Jest także podłożem obecnego, zbrojnego konfliktu w Donbasie. Być może, dlatego czytelnik w trakcie lektury tomu dowiaduje się czegoś, o czym dotąd nie wiedział. Rozdział trzeci, naj- obszerniejszy, zawiera wiersze jakby wcześniej rozproszone, z różnych najczęściej redakcyjnych względów Tematyka tych wierszy jest bardzo zróżnicowana, odnoszę wrażenie, że są to utwory stanowiące jakiś wybór, albo pochodzą z dłuższego okresu czasu. Możliwe, że nigdy dotąd nie były publikowane, trudno  z nich ułożyć jakąś spójną całość, korespondującą z pozostałym rozdziałami książki, które są monotematyczne i traktują o ścisłym związku podmiotu z przedmiotami rozważań. Może dwa ostatnie rozdziały korespondują z trzecim, bowiem bazują na podobnym lub takim samym podmiocie lirycznym.   

Pierwszy rozdział nieopatrzony tytułem, poetka poświęciła tematyce wojny trwającej w Donbasie, wiersze oddają klimat nas- trojów i przeżyć żołnierskich, zwłaszcza matek i żon, zaniepokojnych losem swoich mężów i synów. Tutaj metafory sytuacyjne oddają wiernie obraz wojny, nie tylko na polach bitew, na tyłach frontu także i to, co ludzie czują: Nie ma śniegu/ i nie ma zimy/ jest wojna/, od której w oczach biało a na duszy czarno /…/ mówi poetka i zapytuje niebo, dokąd ma iść?  /…/ Niebo milczy, bo nie ma śniegu /…/ Metafora przejmująca do kości, zima zawsze kojarzy się ze śniegiem, a śnieg jest symbolem spokoju i pewności, kiedy pada, wtedy właśnie odzywa się niebo, wtedy reaguje Bóg na wszystko czarne na ziemi. Śnieg przecież skutecznie przykrywa okropności wojny, jej skutki, rozoraną ziemie, ślady krwi i szczątki żołnierskie, ludzkie. Poetka tworzy słowne obrazy, w taki sposób, że można je oglądać i dostrzegać nawet najmniejsze szczegóły. Tak mało w jej wierszach słów, a tak dużo odniesień i znaczeń do panującej rzeczywistości. Bresławska boi się tytułować dramat ludzki, dramat na Ukrainie, nie chce nadawać potwornościom jakichkolwiek tytułów, wszystko ma jedno imię wojna, podmiotem jest naród, a jego protestem poezja!

„Abonent poza zasięgiem” „paniczne chwytanie słuchawki” – to kolejne symbole tropy użyte przez poetkę, miliony razy powtarzane i słyszane codziennie, połączenia telefoniczne z żywymi, połączenia z martwymi już, połączenia z samym sobą, jeśli nie ma w słuchawce nawet sygnału, martwy w uchu sygnał, a potem słuchawka wypada z dłoni i zaczyna się osobisty dramat. Na podłożu skutków wojny.  A nazajutrz powraca złość i gniew, też ludzkie odruchy: „Chciałabym mieć/ suknię/ jedyną/ na każdą okazję/  A w szafie/zamiast odzieży/ niech wisi automat”.  Suknia na każdą okazję, kiedy okazja jest tylko jedna, wojna, ale ta suknia musi być uniwersalna sugeruje podmiot, na wojnie zdarzają się także chwile piękne, momenty ludzkich odruchów, zawieszenie broni, wtedy rodzą się dzieci, młodzi ślubują sobie dozgonność. Uniwersum sukienki jest w tym przypadku nieograniczone, na kanwie żołnierskiego munduru. Niewątpliwie odrębnego potraktowania, szerszego omówienia, nawet szkicu, eseju wymagają wiersze umieszczone w drugim rozdziale. Na „Narodowe pytania” trzeba odpowiadać, kiedy zadają je nie tylko poeci, ci, którzy giną, pytań nie zadają, bo wiedzą, co im powierzono do rąk. Przyznam, że po dokładnej analizie tekstów dwóch początkowych rozdziałów, uzupełnionych dwoma ostatnimi, jawi mi się książka niemalże wzorcowa pod kątem zarówno składni, treści i sytuacji lirycznych podmiotów. Tutaj poetka wzniosła się na wyżyny swoich możliwości, a translator miał ułatwione zadanie, ponieważ o wiele trudniej jest wnikać w przemyślenia i zamiary podmiotu czynności twórczych. Jego  osobistych spraw i głębokich przeżyć emocjonalnych wszystkich obszarów prywatności.

Narodowe pytania – internacjonalne odpowiedzi, powinny wybrzmieć mocniej od rakiet i armat: /…/ Nie było poetów, ani publiki/ poezjoznawców i krytyków/Zniknęli wszyscy na tylnym planie/ Za zamkniętymi kulisami/ A na proscenium samotny człowiek z krowami…  Kiedyś   o Ukrainie mówiło się w Polsce, że jest żółta jak pszenica i błękitna jak niebo. Nie jest tajemnicą, że kraj ten był zawsze spichlerzem Europy. Bresławska pomna tego porównania, dzisiaj proponuje odwrócenie narodowej flagi: /…/ niech będzie słońce nad głową, dnieprzańskie fale pod nogami /…/  A więc, wolność, niepodległość, i spokój na Ukrainie, i bezgraniczny optymizm: /…/ po wojnie do każdego domu/ bociany przyniosą dziecko? /…/

Gorzka to książka i zdeterminowana przykrymi doświadczeniami poezja, nostalgia do miejsc sielskich rodzinnych z dzieciństwa, zazdrość adresowana do narodów, które żyją w krainie szczęśliwości, jeśli taka jest, współczesna ITAKA, może wyspa otoczona przepastnym oceanem, gdy dla innych jedynym domem jest „własne serce w żmijowatym świecie”. Trudno o uniknięcie patosu, nie sposób powstrzymać w sobie buntu i na przemian głęboki żal i rozgoryczenie. Poetka przywołuje syndrom Hamleta, pochodzącego z kraju, gdzie obecnie panuje ziemski raj. Znak zapytania stawiam i traktuję to porównanie jako celową prowokację Bresławskiej, wymierzoną w nas, niemych świadków  ukraińskiego dramatu: „okryłam się skrzydłami Feniksa/ gdzie wtedy byłeś. Gdzie byłeś?”  Skrzydła Feniksa spopielone i na powrót odrodzone, w poezji Bresławskiej na razie, ale czytelnik-obywatel świata powinien wiedzieć, że gdziekolwiek zagrożona jest wolność, zagrożone jest jego miejsce, żmija pełza, dlatego jest bardzo skuteczna, przeciw niej słowo, także broń skuteczna.

Rozdział kończy wiersz nawiązujący do „Oczekiwania”. Terminu uniwersalnego, poetyckiego zwrotu odmienianego we wszystkich językach świata. Bresławska zauważyła coś więcej, nadała oczekiwaniu zupełnie inną postać, postać monstrum, które jest brzydkie  i chłodne, które wyjada mózg, wypala przestrzeń wokół serca.

Jakże odkrywcza to sekwencja, coś, co zwykle kojarzy się z dobrem, czymś rozpoznawalnym, u niej stało się turpistycznym tworem, z którego wyniknąć może jedynie coś złego, przynoszące złą wiadomość, coś, co człowieka niszczy psychicznie. Odnoszę to także do samej poetki, w wierszach widoczne są jej własne życiowe komórki, zniszczone, zszargane doprowadzone do granic wytrzymałości psychicznej. Mimo optymizmu, mimo odskoczni na „spokojne wyspy”, jej podmiot nigdy nie zazna spokoju. Jak na ziemi, tak i na niebie, w niebie chciałoby się powiedzieć, odwracając przysłowie podobnie jak barwy narodowe ukraińskiej flagi. 

Wojna i pokój, a także wojna i miłość, w egzystencjalnym wymiarze empirycznych doświadczeń i budowlach lirycznych będących efektem twórczej wyobraźni. Jak dalece poetka akceptuje miłość w warunkach zagrożenia, jak zagrożenie wpływa na jej postrzeganie świata odległego, świata pozornego spokoju i idylli, której poszukuje w mitologii greckiej i rzymskiej. Sięga także do źródeł pogańskich, do bogów słowiańskich, których cechy posiedli bohaterowie Ukrainy, atamani kozaccy. Ta subhistoria mocno jest zakorzeniona w twórczości Bresławskiej, jednak poetka niczego nie przesądza, nie zadaje oczywistych pytań, nie poszukuje złotego cielca ani nie poucza czytelnika. Wojnę pojmuje na swój sposób, a miłość to są jej przeżycia bądź tęsknota bardzo dyskretnie ukazywana w nielicznych wierszach, jakby priorytetem poetki były sprawy ludzkości ważniejsze od interesów osobistych. Posługa, oddanie, z dużą rozdzielczością chleba, który dominuje w jej poezji: zostawiła serce/ na stoliku w kawiarni /…/ zmarła na języku ciepłym zapachem mleka/ i gorzkim smakiem kawy/ kiedy patrzysz na stolik widzisz tylko filiżankę. Chciałoby się dodać miłości rozczarowanie, sercowe rozterki, erotyczne uniesienia, które poetce się zdarzają bo przecież jest kobietą, piszącą kobietą, kumulującą w sobie wszystkie możliwe nastroje.

Dwa ostatnie rozdziały, poetka poświęciła sobie, swojemu niezbywalnemu prawu kobiety w lustrze. Kobiety z makijażem i bez niego, matki i wdowy, kochanki i porzucanej, bo i takie uniwersalizmy odnalazłem w wersach, w podtekstach skrywanych między wierszami, białej i symbolicznej poezji, uciekającej od narracyjnego języka. Takiej pomiędzy przybosiowskim kamuflażem  i Białoszewskiego języka maltretowania rzeczywistości, w ciągłej konfrontacji podmiotów z przedmiotami. Wspomniałem o narracyjności współczesnej poezji, obowiązującym kanonie od ponad dwudziestu lat, także w poezji ukraińskich poetów, z których można wyróżnić Wasyla Machnę, z młodszych poetów Nastasję Milewską, oraz kilku poetów slamerów. Bresławska podobnie jak Lina Kostenko pozostaje wierna swojej dykcji. Wspomniałem na wstępie o trybunalnym etosie poety, więc jeśli Lina Kostenko jest „pielgrzymem wieczności” to Bresławska może pełnić rolę przewodniczki po teraźniejszości, poszukującej związków współczesnych wydarzeń z wydarzeniami z odległej przeszłości, które skutkują przez wieki. Które są przyczyną wielu konfliktów, nie do końca załatwionych problemów i spraw. Obie poetki muszą się zmagać z wymogami współczesnego formatowanego języka poetyckiego, jednak w ich twórczości dostrzegam różnorodność technik poetyckich, przywiązanie do klasycznej formy. Niewątpliwie jest to czynnik pokoleniowy i przynależność generacyjna. Polskim odpowiednikiem dla Liny Kostenko jest Współczesność, a dla Bresławskiej odwzorowanie cech języka Nowej Fali, jeśli przyjąć za punkt rozważań okresy poezji polskiej. Na Ukrainie były zupełnie inne uwarunkowania w okresie socjalistycznej świadomości społecznej.        

   Przekład to jedno, a pierwowzór to drugie, żałuję, że nie znam języka ukraińskiego, może więcej dałoby się wydobyć z tej kopalni kulturowej, jaką jest twórczość Bresławskiej. I niewątpliwie nam, polskim poetom, powinny przyświecać związki obu narodów. Wiele nas dzieliło, ale więcej nas obecnie łączy, poezja ukraińska nie kroczy po poboczach Europy, tak nie jest, jak to niektórym się wydaje. My poeci powinniśmy nawzajem się przenikać tym, co tworzymy, i dzielić się doświadczeniami, Kresy nadal inspirują prozaików, bo tam można więcej zobaczyć i prze-żyć aniżeli w Londynie, gdzie wszystko jest przewidywalne. Tropy, sytuacje liryczne, tematy i pobrzmiewanie rzeczywistości, jakie wykryłem w poezji Bresławskiej, były jak dotąd obce, co innego czytać i oglądać na ekranie, a co innego przemierzać stepy i ziemię wiorstami, od Lwowa do Chersoniu. Kiedyś, dawno temu w czasie pierestrojki, miałem okazję zobaczyć te miasta i zadać wiele pytań przewodnikom, bardzo niewygodnych, bo dotyczących znaczenia ukraińskich frontów podczas II wojny światowej oraz dramatycznych losów Soboru Sofijskiego w 1941. Jak również przyczyn głodu na Ukrainie w latach 1931-32. Dzisiaj tematów tabu już nie ma, literatura się przenika jak mało, który kierunek sztuki, zwłaszcza poezja, czego jesteśmy świadkiem tutaj podczas festiwalu „Poezja i poeci bez granic”. Czy dostrzegam jakąś granicę dzielącą moje poetyckie doświadczenia z doko naniami Bresławskiej? Niewątpliwie łączy nas symbolizm, a więc wspólny nasz patron Norwid, łączy nas niewątpliwie Przyboś, i w jakimś stopniu Białoszewski, ale z pewnością dzieli Roman Honet, ponieważ jest to jeden z nielicznych poetów, któremu udało się powiązać poetykę tropów i symboli z poetyką narracji i lingwinizmu, czytaj szkoła Tymoteusza Karpowicza. Bresławska może nie wie, że jej poezja dotyka, czasem przenika przez te trzy wymienione obszary, konkretne rodzaje poetyk. Przez to nigdy nie będzie wsteczna, a jeśli bardziej skutecznie wykorzysta język, jako tworzywo zasadnicze, wtedy nikt nie odbierze jej palmy pierwszeństwa w nurcie, który ma szansę trwać wiecznie. Młode pokolenie już ma problemy z percepcją, większość deklaracji i rzucanych haseł ma znaczenie krótkotrwałe. Tylko ci, którzy tworzą pod parasolem klasyki, już są nieśmiertelni.

Kończąc ten krótki szkic, rys raczej, odczuwam pewien niedosyt, wynikający z przekonania, że im dalej w las, tym więcej drzew. Poezja Bresławskiej jest takim gęstym lasem, gdzie każdy obiekt stanowi temat do szerszego rozwinięcia, chciałoby się dalej analizować każdy rozdział tej książki, i jeszcze bardziej zgłębiać historię Ukrainy, nie dla samego procesu poznania, ale dowartościowanie postaci i dzieł literackich autorów związanych z tym obszarem kulturowym. Niewątpliwie nasi wieszczowie, także Sienkiewicz, Bruno Schulz i wielu innych wybitnych postaci literatury, w znacznym stopniu zdeterminowani byli otoczeniem i jego historią. Historia żyje w ludziach, a najbardziej emanuje w poezji, prozie i sztukach wizualnych. Poezja Bresławskiej skupia  w sobie słowo, obraz i dźwięk, wystarczy na głos czytać jej utwory. Nie wiem, ile w tym jest zasługi Kazimierza Burnata,  a ile materii samej poetki. Myślę, że po równo, ponieważ znam twórczość tłumacza z Wrocławia, wiem doskonale, jaki potrafi być oszczędny w słowie, zarzucając czytelnika pojemnością treści zawartych w swoich utworach. Lubi „sycić nieznanym”, i uwielbia grać słowami, podrzucać nimi jak żongler. Te właściwości dostrzegłem w wierszach Bresławskiej. Czy skorzystała na tym jej poezja w polskim przekładzie? Myślę, że sama nam o tym powie. Z mojej strony chylę czoła przed tłumaczem, z drugiej nie zazdroszczę sytuacji lirycznej poetce, w jakiej się znalazła.        Podjęła walkę piórem, w słusznej sprawie. Słowo zawsze jest domem. Nigdy symbolem.

/fragment  Dzienników Literackich, Poznań 2018./